Jack London - Dom Mapuhiego [pl], !!! 2. Do czytania, Jack London
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J
ACK
L
ONDON
D
OM
M
APUHIEGO
Mimo ociężałości swojej sylwetki “Aorai” manewrowała bez trudu na lekkim wietrze i
kapitan podprowadził ją blisko do atolu, zanim zatrzymał statek tuż przed wirami
przybrzeżnej kipieli. Atol Hikueru spoczywał płasko na morzu. Był to krąg miałkiego piasku
koralowego, który miał sto jardów szerokości, dwadzieścia mil w obwodzie, a wynurzał się
nad powierzchnię o trzy do pięciu stóp. Na dnie olbrzymiej szklistej laguny znajdowało się
wiele muszli perłowych i z pokładu szkunera można było dojrzeć, poprzez wąski pierścień
atolu, zajętych swą pracą nurków.
Jednakże laguna nie miała wejścia odpowiedniego choćby dla handlowego szkunera.
Przez kręty i płytki kanał mogły się przy pomyślnej bryzie przedostać kutry, natomiast
szkunery stawały na zewnątrz i wysyłały tylko pomniejsze łodzie.
“Aorai” spuściła zgrabnie szalupę, do której wskoczyło pół tuzina śniadych marynarzy
odzianych tylko w szkarłatne przepaski biodrowe. Chwycili za wiosła. Na rufie łodzi, opodal
rudla, stał młody człowiek w białym tropikalnym ubraniu znamionującym Europejczyka. Ale
nie był stuprocentowym Europejczykiem. Złociste dziedzictwo Polinezji objawiało się w
słonecznej pozłocie jego jasnej skóry, rzucało złote blaski i lśnienia poprzez migotliwy błękit
oczu. Był to Raoul, Aleksander Raoul, najmłodszy syn Marie Raoul, bogatej półKreolki,
właścicielki sześciu handlowych szkunerów podobnych do “Aorai”.
Szalupa przecięła wir kłębiący się tuż u wejścia i prując zbełtane piany przypływu,
torowała sobie drogę do zwierciadlanego zacisza laguny.
Młody Raoul wyskoczył na biały piasek i uściskał dłoń rosłego krajowca. Ów miał
wspaniały tors i ramiona, lecz kikut prawej ręki, z wystającą na kilka cali zbielałą już kością,
świadczył o spotkaniu z rekinem, które położyło kres karierze nurka i uczyniło zeń pochlebcę
i intryganta ubiegającego się o drobne łaski.
- Słyszałeś, Alek? - brzmiały jego pierwsze słowa. - Mapuhi znalazł perłę - ale jaką perłę!
Nigdy nie wyłowiono podobnej na Hikueru ani na wszystkich Paumotach, ani na całym
świecie. Odkup ją od niego. Ma ją jeszcze. I pamiętaj, że ja pierwszy powiedziałem ci c tym.
Mapuhi jest głupi i możesz ją dostać tanio. Masz trochę tytoniu?
Raoul skierował swe kroki prosto przez plażę w stronę chaty stojącej pod drzewem
pandanowym. Był konwojentem na szkunerze swojej matki i miał za zadanie przetrząsnąć
całe Paumoty w poszukiwaniu zasobów kopry, muszli i pereł, w które obfitowały.
Był jeszcze młodym konwojentem; dopiero po raz drugi wyruszył w tym charakterze i
gryzł się potajemnie swym brakiem doświadczenia w ocenianiu pereł. Kiedy jednakże
Mapuhi pokazał mu perłę, Raoulowi udało się opanować pierwsze wrażenie i zachować na
twarzy niedbały, kupiecki wyraz. Albowiem na widok perły doświadczył wstrząsu. Była
1
wielka jak gołębie jajo, doskonale kulista, a w jej białości opalizowały promiennie wszystkie
dookolne barwy. Ta perła była żywa. Nigdy nie widział nic podobnego. Kiedy Mapuhi
opuścił mu ją na dłoń, Raoula zdumiał jej ciężar. Świadczył on, że perła jest dobra. Obejrzał
ją starannie przez kieszonkową lupę. Była bez jednej plamki czy skazy. Jej czystość jakby się
roztapiała w powietrzu, perła, rzekłbyś, ulatywała mu z dłoni.
W cieniu wydawała się miękko świetlista, błyszczała niby łagodny księżyc. Była tak
przezroczyście biała, że kiedy ją wpuścił do szklanki z wodą, odnalazł ją nie bez trudu. Tak
prosto i szybko osunęła się na dno, iż wiedział, że jej waga jest wyśmienita.
- No, a co chcesz za nią? - spytał z udaną obojętnością.
- Chcę... - zaczął Mapuhi, a za nim, tuż przy jego ciemnym obliczu, smagłe twarze dwóch
kobiet i dziewczyny przytakiwały jego żądaniom. Wszystkie pochylone były do przodu,
ożywiało je hamowane podniecenie, oczy ich chciwie błyszczały.
- Chcę dom - mówił Mapuhi. - Musi mieć dach z blachy cynkowej i ośmiokątny zegar z
wagami. Musi być długi na sześć sążni, z gankiem dokoła. W środku musi mieć duży pokój, a
w nim okrągły stół i ośmiokątny zegar na ścianie. Muszą tam być cztery sypialnie, po dwie z
każdej strony dużego pokoju, a w każdej sypialni musi być łóżko żelazne, dwa krzesła i
umywalnia. A na tyłach musi być kuchnia, dobra kuchnia, z garnkami i patelniami, i piecem.
A ty musisz zbudować ten dom na mojej wyspie, która jest Fakarava.
- I to wszystko? - zapytał z niedowierzaniem Raoul.
- Musi być maszyna do szycia - ozwała się Tefara, żona Mapuhiego.
- Nie zapominaj o ośmiokątnym zegarze z wagami - dorzuciła Nauri, jego matka.
- Tak, to wszystko - rzek Mapuhi.
Młody Raoul roześmiał się. Śmiał się długo, serdecznie. Lecz śmiejąc się rozwiązywał
skrycie pamięciowe zadanie arytmetyczne. Nigdy w życiu nie budował domu i jego pojęcia o
budownictwie były mgliste. Śmiejąc się obliczał koszt podróży na Tahiti po materiały, koszt
samych materiałów, drogi powrotnej na Fakarave, wyładunku i wreszcie budowy domu.
Wyniosłoby to jakieś cztery tysiące francuskich talarów, z pewną marżą na wszelki wypadek;
cztery tysiące francuskich talarów równały się dwudziestu tysiącom franków. To było
niemożliwe. Gdzież mógł się dowiedzieć, jaka jest wartość podobnej perły? Dwadzieścia
tysięcy franków to była masa pieniędzy - i na dobitkę pieniędzy jego matki.
- Mapuhi - powiedział - jesteś wielkim głupcem. Oznacz cenę w pieniądzach.
Ale Mapuhi potrząsnął głową, a trzy głowy powtórzyły za nim ten ruch.
- Ja chcę mieć dom - powiedział. - Musi być długi na sześć sążni, z gankiem dokoła...
2
- Tak, tak - przerwał mu Raoul. - Już słyszałem o tym twoim domu, ale nic z tego. Dam
ci tysiąc talarów chilijskich.
Cztery głowy dały społem milczący znak przeczenia.
- I sto talarów chilijskich w towarach.
- Ja chcę dom... - zaczął Mapuhi.
- Na co ci dom? - zapytał Raoul. - Pierwszy huragan zmiecie go precz. Powinieneś o tym
pamiętać. Kapitan Raffy mówi, że właśnie zanosi się na huragan.
- Nie na Fakaravie - odrzekł Mapuhi. - Tam ląd jest o wiele wyższy. Na tej wyspie,
owszem. Każdy huragan może zmieść Hikueru. Ale ja będę miał dom na Fakaravie. Musi być
długi na sześć sążni, z gankiem dokoła...
I Raoul znowu słuchał opowieści o domu. Strawił kilka godzin na próbach wybicia
Mapuhiemu z głowy tej obsesji, jednakże matka i żona oraz córka, Ngakura, umacniały
Mapuhiego w owym postanowieniu. Raoul, słuchając po raz dwudziesty szczegółowego opisu
upragnionego domu, spostrzegł poprzez otwarte drzwi, że na plaży wylądowała druga szalupa
z jego szkunera. Majtkowie nie wypuszczali z rąk wioseł, co wskazywało, że spieszno im
wracać. Pierwszy oficer “Aorai” wyskoczył na brzeg, zamienił parę słów z jednorękim
tubylcem i szybkim krokiem poszedł ku Raoulowi. Dzień nagle poszarzał, kiedy szkwał
zasnuł tarczę słońca. Poprzez lagunę Raoul mógł dostrzec zbliżającą się po wodzie
złowróżbną pręgę wiatru.
- Kapitan Raffy powiada, żebyś pan stąd zwiewał czym prędzej - rzekł na powitanie
oficer. - Jeżeli są tu jakieś muszle, może uda nam się zabrać je później; takie jest jego zdanie.
Barometr spadł do dwudziestu dziewięciu siedemdziesiąt.
Podmuch wiatru uderzył w rosnące przy chacie drzewo pandanowe i przedarł się przez
sąsiednie palmy, strącając kilka dojrzałych orzechów kokosowych, które z głuchym
dudnieniem spadły na ziemię. A potem z oddali nadleciał deszcz, zbliżając się wraz z szumem
wiei, od której zakurzyły się pofałdowane w skiby wody laguny. Gdy rozległ się ostry
grzechot pierwszych kropel o liście, Raoul zerwał się na równe nogi.
- Tysiąc talarów chilijskich na stół, Mapuhi! - powiedział. - I dwieście w towarach.
- Ja chcę dom.. - zaczął tamten.
- Mapuhi! - wrzasnął Raoul starając się przekrzyczeć wichurę. - Jesteś głupcem!
Wypadł z chaty i razem z oficerem począł brnąć przez plażę w stronę łodzi. Nie mogli jej
dojrzeć. Podzwrotnikowa ulewa przesłoniła wszystko dokoła; widzieli tylko piasek pod
stopami i rozeźlone małe fale laguny, które kąsały i rwały brzeg. Z owego potoku wynurzyła
się jakaś postać. Był to Huru-Huru, jednoręki krajowiec.
3
- Dostałeś perłę?! - krzyknął Raoulowi w ucho.
- Mapuhi to dureń! - odkrzyknął mu Raoul i w następnej chwili zniknęli sobie z oczu
pośród strumieni wody.
W pół godziny później Huru-Huru, wypatrując z nadmorskiej strony atolu, zauważył, że
obiełodzie już wciągnięto i “Aorai” obraca dziób w stronę pełnego morza. Opodal inny
szkuner, dopiero co przyniesiony z oceanu na skrzydłach szkwału, zatrzymał się właśnie i
spuszczał łódź na wodę. Znał ten statek. Była to “Orohena”, własność Torikiego,
kupcamieszańca, który sam sobie był konwojentem, a teraz zapewne znajdował się na rufie
szalupy. Huru-Huru zachichotał. Wiedział, że Mapuhi jest winien Torikiemu za towary
dostarczone zeszłego roku.
Szkwał przeleciał. Rozgorzało palące słońce, a laguna znów wygładziła się niczym
zwierciadło. Jednakże powietrze było kleiste jak szlam, a jego brzemię ciążyło płucom i
utrudniało oddychanie.
- Słyszałeś nowiny, Toriki? - zapytał Huru-Huru. - Mapuhi znalazł perłę. Nigdy nie
wyłowiono takiej perły na Hikueru ani gdziekolwiek indziej na Paumotach, ani na całym
świecie. Mapuhi to głupiec. Poza tym jest ci winien pieniądze. Pamiętaj, że ja pierwszy ci
powiedziałem. Masz trochę tytoniu?
I Toriki poszedł do Mapuhiego, do jego chaty z sitowia. Był to mężczyzna o władczym
wejrzeniu, przy tym dość głupi. Obrzucił niedbałym spojrzeniem przecudną perłę - patrzał
tylko przez chwilę - i równie niedbale wpuścił ją do kieszeni.
- Masz szczęście - rzekł. - To ładna perła. Otworzę ci kredyt u siebie.
- Ja chcę dom - zaczął stropiony Mapuhi. - Musi być długi na sześć sążni...
- Gadaj do swojej babci! - uciął kupiec. - Chcesz spłacić długi: ot, czego chcesz. Byłeś mi
dłużny tysiąc dwieście chilijskich talarów. W porządku: niceś mi już nie winien. Jesteśmy
kwita. Poza tym skredytuję ci dwieście chilijskich. Jeżeli po powrocie na Tahiti uda mi się
dobrze sprzedać tę perłę, dam ci kredyt jeszcze na sto - razem na trzysta. Ale pamiętaj: tylko
wtedy, gdy ją dobrze sprzedam. Bo mogę na niej stracić.
Mapuhi, zatroskany, skrzyżował ręce i siedział ze spuszczoną głową. Zrabowano mu jego
perłę. Zamiast domu spłacił dług. Nie miał się czym pochwalić.
- Jesteś głupi - powiedziała Tefara.
- Jesteś głupi - powtórzyła Nauri, jego matka. - Po co mu dałeś perłę do ręki?
- A co miałem zrobić? - bronił się Mapuhi. - Byłem mu winien pieniądze. Wiedział, że
mam perłę. Same słyszałyście, jak prosił, żebym mu ją pokazał. Ja mu nie mówiłem.
Wiedział. Ktoś inny dał mu znać. A ja mu byłem winien pieniądze.
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]