Jack London - Napój Hiperborejów [pl], !!! 2. Do czytania, Jack London
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J
ACK
L
ONDON
N
APÓJ
H
IPERBOREJÓW
O tym, co się zdarzyło pewnemu przedstawicielowi
białej rasy, wielkiemu cwaniakowi, pośród przedziwnego
ludu, który żyje na brzegu Oceanu Lodowatego Północnego.
Prawdomówność Tomasza Stevensa można by określić mianem niewiadomej x, a jego
fantazję przyrównać do wyobraźni zwykłego zjadacza chleba podniesionej do n-tej potęgi,
niemniej stwierdzić należy, że człowiek ten nigdy nie powiedział ani nie - uczynił nic takiego,
co by wolno było zakwalifikować jako pospolite kłamstwo... Mógł igrać z
prawdopodobieństwem i pochylać się nad otchłanią niemożliwości, ale mechanizm jego
opowiadań nigdy nie zgrzytał. Że znał Północ jak własną kieszeń, tego nikt kto żyw nie był
zdolny zaprzeczyć. Że był wielkim podróżnikiem i stąpał po przeróżnych niezbadanych
szlakach, to potwierdzają liczne dowody. Poza tym, co mi osobiście wiadomo, znałem ludzi,
którzy spotykali go wszędzie, a najczęściej tam, gdzie świat się kończy. Na przykład Johnson,
były agent Towarzystwa Zatoki Hudsońskiej, swego czasu gościł go w faktorii na Labradorze
- gdy psy nieco odsapnęły, Stevens ruszył dalej. Albo McMahon, agent Towarzystwa
Handlowego Alaski, który spotkał go w Dutch Harbor, a potem na którejś z najodleglejszych
wysp archipelagu aleuckiego. Jest faktem bezspornym, że Stevens był przewodnikiem jednej
z pierwszych wypraw naukowych na Północ zorganizowanych przez Stany Zjednoczone,
historia zaś stwierdza stanowczo, iż podobne usługi oddał towarzystwu “Western Union”,
kiedy podjęto wysiłki zmierzające do przeprowadzenia linii telegraficznych przez Alaskę i
Syberię do Europy. Wreszcie Joe Lamson, kapitan wielorybniczego statku, opowiada, że
kiedy utknął w lodach nie opodal ujścia Mackenzie, Stevens przybył na pokład i poprosił o
tytoń.
Ostatni fakt pozwala w sposób niezbity ustalić, że był to istotnie Tomasz Stevens w swej
własnej osobie. Przez całe życie bowiem niezmordowanie uganiał się za tytoniem.
Jeszcześmy się mało znali, a już nauczyłem się wyciągać do niego jedną rękę na powitanie, a
drugą podawać mu kapciuch. Ale owego wieczoru, gdym go spotkał w szynku Johna
O’Briena w Dawson, głowę Stevensa spowijały kłęby dymu z cygara za pięćdziesiąt centów i
tym razem mój kapciuch nie był mu potrzebny, natomiast poprosił o mieszek ze złotym
piaskiem. Staliśmy przy stole, za którym goście grali w faraona. Stevens bez chwili namysłu
rzucił mój mieszek na stół stawiając na wysoką kartę.
- Pięćdziesiąt - powiedział. Bankier kiwnął głową. Wysoka karta wygrała, Stevens
zwrócił mi mieszek, upomniał się o żeton i pociągnął mnie do wagi, gdzie kasjer niedbale
odważył mu złotego piasku za pięćdziesiąt dolarów.
1
- A teraz się napijemy - oznajmił.
W chwilę później stawiając szklankę na ladzie tak mówił:
- To mi przypomina bimberek, jaki się piło w Tattarat. Nie, nic pan nie wie o tej osadzie,
nie ma jej na żadnej mapie. A jednak istnieje i leży na samym brzegu Oceanu Lodowatego,
głupie paręset mil od granicy Stanów. Żyje tam pół tysiąca zapomnianych przez Boga
duszyczek, które się żenią i wychodzą za mąż, a w wolnych chwilach głodują i mrą. Badacze
Północy jakoś ich przeoczyli, nie znajdzie ich pan również w spisie ludności z 1890 roku.
Kiedyś utkwił tam w lodach statek wielorybniczy, ale ci, którzy po lodzie wydostali się na
brzeg, ruszyli na południe i słuch po nich zaginął.
- A swoją drogą pyszna była ta wóda, którą pędziłem razem z Moosu - dodał po chwili z
ledwie dostrzegalnym westchnieniem.
Wiedziałem, że wielkie czyny i niesłychane przypadki kryją się za tym westchnieniem,
pociągnąłem go więc do rogu między ruletką a stołem do pokera i czekałem aż mu się język
rozwiąże.
- Jedno miałbym do zarzucenia Moosu - zaczął przechylając głowę w zamyśleniu - to
tylko i nic więcej. Był Indianinem gdzieś z dalekich kresów kraju Czippewajów, ale sęk w
tym, że liznął Pisma świętego. Spędził kiedyś cały sezon w jednym obozie z pewnym
kanadyjskim Francuzem, renegatem, który przedtem kształcił się w seminarium duchownym.
Moosu nigdy nie widział, jak wygląda religia chrześcijańska w praktyce, za to nabił sobie
głowę cudami, bitwami, odpustami i innymi historiami, których ani w ząb nie rozumiał. Poza
tym był to równy gość, sprytny do roboty na szlaku i przy ognisku.
Dostaliśmy obaj porządnie w skórę i ledwie zipiąc zwaliliśmy się z nóg w Tattarat.
Podczas przeprawy przez przełęcz złapała nas jesienna zadymka śnieżna - straciliśmy cały
ekwipunek i psy. Żołądki przylgnęły nam do krzyża i leciały z nas ostatnie strzępy odzieży,
kiedyśmy wreszcie doczołgali się do wioski. Mieszkańcy Tattarat na nasz widok niezbyt się
zdziwili, bo przed nami spotkali tamtych wielorybników. Dali nam najnędzniejszą chatkę z
całej wsi i żywili najgorszymi ochłapami. Dziwne wydało mi się, że nas odosobnili. Ale
Moosu tak to wyjaśnił:
- Szaman sick tumtum - powiedział, co oznaczało, że szaman, czyli znachor, był
zazdrosny i poradził ludkowi, aby trzymał się od nas z daleka. Na podstawie krótkiej
znajomości z wielorybnikami doszedł bowiem do wniosku, że moja rasa jest silniejsza i
mądrzejsza. Postąpił więc tak, jak zawsze postępowali wszyscy szamani na całym świecie.
Zanim skończę, zobaczy pan, że miał świętą rację.
2
- Prawo tego ludu głosi: “Kto je mięso, musi polować” - objaśnił mi Moosu. - A ja i ty, o
mój panie, nie mamy drygu do ich broni. Ani napiąć cięciwy, ani cisnąć włócznią jak należy
nie potrafimy. Wobec tego szaman i Tummasook, który tu jest wodzem, poszeptali i został
wydany rozkaz, że mamy wraz z kobietami i dziećmi taszczyć mięso do osady jako też
usługiwać łowcom.
- A to bardzo niedobrze - odparłem - bo jesteśmy, mój Moosu, z lepszej gliny niż tutejszy
lud, który błądzi w ciemnościach. Po wtóre, musimy wypocząć i nabrać sił, ponieważ droga
na południe jest długa, a słaby nie ma czego szukać na szlaku.
- Ale my nie mamy nic - zaoponował rozglądając się po przegniłych bierwionach igloo i
z obrzydzeniem kręcąc nosem na odór wiekowego morsa, którego zajadaliśmy na kolację. -
Na takim wikcie nie wydobrzejemy. Nie mamy nic prócz flachy ,,pocieszycielki zbolałych”,
która pustego żołądka nie napełni, trzeba więc ugiąć karków pod jarzmem niewiernych, rąbać
drwa i nosić wodę. A są tutaj różne dobre rzeczy, tylko nie dla nas. Ach, panie mój, nos nigdy
mnie nie zmylił. Zawiódł on twego sługę do tajemnych spiżarni i schowków wśród stert futer
w paru igloo. Dobry prowiant zagarnął tutejszy ludek u biednych wielorybników, a cały ten
łup powędrował do rąk kilku osób. Niewiasta Ipsukuk, która mieszka na krańcu wioski obok
igloo wodza, ma znaczne zapasy mąki i cukru, a moje oczy powiedziały mi, że gębę miała
umazaną w melasie. W igloo wodza Tummasooka jest herbata - czyżbym nie widział, jak
żłopał ją ten stary wieprz? Szaman zaś ma puszkę herbaty “Z gwiazdą” i dwa kubły
najprzedniejszego tytoniu. A co my mamy? Nic! Nic! Nic!
Gdym usłyszał o tytoniu, w głowie mi się zakręciło i nic nie odpowiedziałem.
Moosu sam jednak przerwał milczenie.
- I jest tu jeszcze Tukeliketa, córka wielkiego łowcy i bogacza. Niczego sobie
dziewczyna. Owszem, ładniutka.
Wiele myślałem w nocy, podczas gdy Moosu chrapał, bom nie mógł przeżyć tego, że
tytoń jest tak blisko, a ja nie mogę sobie zakurzyć. Moosu powiedział prawdę: nie mieliśmy
nic. Wreszcie uprzytomniłem sobie, jak trzeba zadziałać i rano mówię do Moosu:
- Pójdziesz, zakręcisz się po swojemu i znajdziesz mi kość zagiętą jak gęsia szyja i pustą
w środku. Spaceruj sobie jakby nigdy nic, ale wypatruj, gdzie mają garnki, patelnie i inne
kuchenne naczynia. I pamiętaj, że posiadłem mądrość białego człowieka, rób więc, com ci
nakazał, spraw się dobrze a szybko.
Gdy poszedł, postawiłem lampę tranową na środku izby, a oblazłe futra, pod którymi
sypialiśmy, odrzuciłem pod ścianę, żeby było więcej miejsca. Rozebrałem strzelbą Moosu i
zatrzymałem przy sobie lufę, potem z dzikiej bawełny, jaką kobiety zbierają tu w lecie,
3
skręciłem mnóstwo knotów. Moosu wrócił z zamówioną przeze mnie kością i nowiną, że w
igloo Tummasooka jest pięciogalonowa blaszanka od nafty i duży kocioł miedziany.
Pochwaliłem go za dobrą robotę i pozwoliłem mu zbijać bąki do wieczora. A kiedy północ
była blisko, wygłosiłem doń mowę.
- Wódz, który zwie się Tummasook, ma miedziany kocioł oraz blaszankę po nafcie. - W
tym miejscu wręczyłem mu solidny kamień, pięknie wygładzony przez morskie fale. - Obóz
uśpiony - mówiłem dalej - i tylko gwiazdki mrugają na niebie. Idź, bracie, wpełznij po
cichutku do igloo wodza i walnij go w kałdun tym kamieniem, a dobrze! Niechaj mięso i
obfite jadło, jakie spożywać będziesz w dni, które idą, doda sił twemu ramieniu. Zrobi się
krzyk i gwałt, cała wieś stanie na nogach. Ale ty, bracie, się nie bój. Zrób się niewidoczny i
rozpłyń się wśród mroków nocy i ciżby ludzkiej. A kiedy niewiasta Ipsukuk nawinie ci się
pod rękę, ta, która umazała gębę w melasie, rąbnij ją w to samo, co wodza, potem zaś wal
każdego, kto ci się napatoczy, a posiada mąkę. Następnie sam wznieś pod niebiosa krzyk
bólu, skręcaj się, załamuj ręce i lamentuj na znak, że i ciebie nawiedziły nocne zmory. W ten
właśnie sposób zdobędziemy zaszczyty i wielkie bogactwa, i puszkę herbaty ,,Z gwiazdą”, i
najprzedniejszy tytoń, i twoją Tukeliketę, która jest niebrzydką dziewoją.
Moosu pobiegł wykonać swoje zadanie, a ja cierpliwie czekałem w chatynce. Tytoń był
już bardzo blisko. Nagle rozległ się wśród nocy okrzyk przerażenia, po czym nieopisany hałas
wzbił się pod niebo. Porwałem “pocieszycielkę zbolałych” i wybiegłem. Rwetes był wielki,
kobiety zawodziły, całą wieś dusiła zmora strachu. Tummasook i kobieta Ipsukuk tarzali się z
bólu po ziemi, w czym towarzyszyła im spora gromadka, między innymi Moosu.
Odepchnąłem na bok tych, co mi się plątali między nogami, i przytknąłem szyjkę flaszki do
ust Moosu. Natychmiast ozdrowiał i przestał wyć. Wszyscy inni zdjęci tą samą niemocą
zaczęli głośno dopraszać się o butelkę. Wówczas palnąłem mówkę. Zanim skosztowali leku i
wrócili do zdrowia, zasekwestrowałem Tummasookowi miedziany kocioł oraz blaszankę po
nafcie, a kobiecie Ipsukuk cukier i melasę, innym zaś pacjentom pokaźne porcje mąki.
Szaman mierzył gniewnym spojrzeniem ludzi, którzy przypadli mi do kolan, ale sam z trudem
ukrywał zdziwienie, jakie go nurtowało. Z wysoko wzniesionym czołem udałem się do chaty.
Po piętach deptał mi Moosu stękając pod ciężarem łupu.
W chacie wziąłem się do roboty. W miedzianym kotle Tummasooka zmieszałem trzy
litry pszennej mąki z pięcioma litrami melasy i dolałem do tego dwadzieścia litrów wody.
Kocioł postawiłem przy lampie, żeby mieszanina sfermentowała i nabrała mocy. Moosu
zrozumiał co się święci i oświadczył, że mądrość moja przechodzi wszelkie pojęcie i że
jestem większy od Salomona, o którym słyszał jako mędrcu dawnych czasów. Blaszankę
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]