Jack London - Sprzysiężenie starców [pl], !!! 2. Do czytania, Jack London

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J
ACK
L
ONDON
S
PRZYSIĘŻENIE STARCÓW
W koszarach sądzono człowieka. Stawką było życie. Przed sądem stał starzec, Indianin
znad Rzeki Białej Ryby, która wpada do Yukonu poniżej jeziora Le Barge. Sprawa poruszyła
całe Dawson, a także ludność osiadłą nad Yukonem - tysiąc mil w górę i w dół rzeki.
Anglosasi - rabusie mórz i lądów - przyjęli zwyczaj narzucania prawa podbitym ludom.
Prawo to często bywa surowe. Ale w procesie Imbera nareszcie okazało się nieudolne i słabe.
Z matematycznego punktu widzenia kara nie mogła dorównać winie. Wyrok był przesądzony,
niewątpliwy, lecz chociaż wyrażał się karą główną, Imber miał tylko jedno życie, a wieść
głosiła, że odpowiada za dziesiątki zabójstw.
Prawdę rzekłszy, dłonie Imbera splamiła krew tylu ludzi, że dokładne obliczenie było
niepodobieństwem. W izbie sądowej mężczyźni palili fajki albo grzali się przy piecu i nie
mając nic lepszego do roboty, oceniali z grubsza, ile ofiar padło z ręki oskarżonego. Byli to
wyłącznie biali; ginęli pojedynczo, po dwóch lub w większych grupach. Morderstwa zdawały
się przypadkowe i pozbawione motywów, stanowiły więc zagadkę dla policji konnej zarówno
w czasach pionierów złotego górnictwa, jak później, kiedy rozpoczęła się masowa
eksploatacja strumieni, a rząd dominium przysłał gubernatora i nowej krainie kazał płacić za
jej dobrobyt.
Ale prawdziwą zagadkę stanowiło przybycie Imbera do Dawson i dobrowolne oddanie
się w ręce sprawiedliwości. Późną wiosną, gdy Yukon huczy i pieni się pod lodem, sędziwy
Indianin (przybyły zamarzła rzeką) wspiął się z trudem na stromy brzeg i mrugając oczami
stanął pośrodku głównej ulicy miasta. Świadkowie tego przybycia zauważyli, że starzec był
oszołomiony i wyczerpany. Z trudem powlókł się do stosu budulcowego drewna i usiadł.
Przez cały dzień nie ruszał się z miejsca i patrzył prosto przed siebie na płynący nieustannie
strumień białych ludzi. Wiele głów obracało się ciekawie, aby zajrzeć mu w oczy; niejedna
złośliwa uwaga padła na temat szczególnej miny starego Siwasza. Trudno zliczyć tych, co
wspominali później swoje zdumienie na widok tej osobliwej figury i do końca życia
reklamowali bystrość, z jaką od razu przeczuli coś niecodziennego.
Ale chwała bohatera wielkiego wydarzenia nieodwołalnie przypadła w udziale
Dickensenowi, zwanemu Małym Dickensenem. Niegdyś przywiózł on na Północ górne
marzenia i kieszenie pełne pieniędzy. Razem z gotówką zniknęły jednak marzenia i
Dickensen, chcąc uzbierać na powrotną drogę do Stanów, przyjął urzędniczą posadkę w
kantorze pośrednictwa “Halbrook i Mason”. Na wprost kantoru, po drugiej stronie ulicy leżał
stos belek, na którym usadowił się Imber. Dickensen wyjrzał oknem, nim poszedł na obiad, a
gdy wrócił, znów wyjrzał i zobaczył, że stary Siwasz tkwi na tym samym miejscu.
1
Dickensen zaczął raz po raz wyglądać oknem. Później zaś (podobnie jak wielu innych)
często pysznił się swą przenikliwością i sprytem. Był to romantyczny jegomość, porównał
więc zastygły kształt starego poganina do bóstwa Siwaszów, które spokojnym wzrokiem
mierzy hordę anglosaskich najeźdźców. Mijały godziny. Imber nie zmienił pozy ani o włos,
nie drgnął mu żaden mięsień na twarzy. Dickensen pamiętał, że w swoim czasie jakiś
mężczyzna sztywno siedział w saniach na tejże głównej ulicy, gdzie ludzie kręcili się wciąż
tam i z powrotem. Wszyscy myśleli, że odpoczywa, lecz później, kiedy go ktoś dotknął,
okazało się, że zamarzł na śmierć pośrodku ruchliwego miasta. Zesztywniał zgięty we dwoje.
Przed włożeniem do trumny trzeba go było trzymać nad ogniskiem i odmrażać. Dickensen
wzdrygnął się na samo wspomnienie. Później opuścił kantor, by na chodniku wypalić cygaro i
ochłonąć.
Niebawem nadeszła Emilia Travis: wdzięczna, szykowna, urodziwa panna, która czy to
w Londynie, czy nad Klondike ubrana była zawsze tak, jak przystoi córce inżyniera-górnika i
milionera. Mały Dickensen położył cygaro na zewnętrznym parapecie okna (żeby je później
odnaleźć) i zdjął kapelusz.
Po mniej więcej dziesięciu minutach gawędy Emilia Travis spojrzała ponad ramieniem
Dickensena i wystraszona pisnęła. Dickensen odwrócił się, żeby zobaczyć, o co chodzi, i
zdumiał się niezmiernie. Imber przeszedł z drugiej strony ulicy i stał w pobliżu niby ogromne,
chude, zagłodzone widmo, pożerając wzrokiem białą dziewczynę.
- Czego chcesz? - zapytał Dickensen trochę drżącym, lecz zadzierzystym głosem.
Indianin odburknął coś i postąpił krok w stronę Emilii Travis. Uważnie, bystro oglądał ją
cal po calu. Najbardziej bodaj interesowały go jedwabiste, ciemnoblond włosy i barwa
policzków pokrytych delikatnym i zwiewnym puszkiem, jak na skrzydłach motyla. Następnie
zaczął okrążać dziewczynę i przypatrywać się jej w skupieniu niby człowiek szacujący
budowę konia albo łodzi. W czasie tej wędrówki różowe ucho znalazło się na drodze między
oczami Indianina i łuną zachodu. Imber przystanął, utopił wzrok w przezroczystym
szkarłacie. Następnie wrócił do oględzin twarzy i długo, przenikliwie patrzył w błękitne oczy.
Burknął coś znowu, położył dłoń między łokciem a ramieniem Emilii Travis. Drugą rękę
uniósł i przygiął jej przedramię. Zrobił pełną niesmaku zdziwioną minę i z pogardliwym
mruknięciem uwolnił rękę dziewczyny. Potem rzucił kilka gardłowych sylab, odwrócił się
plecami do Emilii i powiedział coś do jej towarzysza.
Dickensen nic nie mógł zrozumieć, a panna Travis wybuchnęła śmiechem. Gniewnie
zmarszczony Imber spojrzał na jedno i drugie, obydwoje jednak pokręcili tylko głowami.
Miał już odejść, kiedy dziewczyna zawołała:
2
- Jimmy, hej, Jimmy! Chodź tutaj!
Z przeciwnej strony ulicy nadbiegł Jimmy - rosły, zamaszysty Indianin - ubrany w
nienaganny strój białego człowieka i sombrero godne króla złota z Eldorado. Zacinając się,
jąkając nawiązał rozmowę z Imberem. Był Sitkanem i narzecza z głębi kraju znał bardzo
słabo.
- On człowiek znad Rzeki Białej Ryby - wyjaśnił Jimmy Emilii Travis. - Niedużo wiem,
co gada. Chce zobaczyć wodza białych.
- Może gubernatora - domyślał się Dickensen.
Jimmy pomówił z człowiekiem znad Rzeki Białej Ryby. Stropił się, zrobił poważną
minę.
- Chyba potrzebny mu kapitan Alexander - wyjaśnił. - On mówi, że zabił biały
mężczyzna i biała kobieta i biały chłopiec, dużo, bardzo dużo białych. On chce umierać.
- Na pewno ma kręćka - odrzekł Dickensen.
- Co ma na pewno? - zdziwił się Jimmy.
Dickensen wymownie stuknął się palcem w czoło i zrobił świdrowaty ruch.
- Możliwe, bardzo możliwe - przyznał Jimmy i raz jeszcze zwrócił się do starca, który
natarczywie żądał widzenia z wodzem białych.
Konny policjant (spieszony na czas służby w mieście) przyłączył się do towarzystwa i
słyszał, jak Imber powtórzył swe życzenie. Był to zuch o potężnych barach, szerokich
piersiach i kształtnych, dobrze ustawionych nogach, tak wysoki, że o pół głowy górował nad
rosłym Imberem. Oczy miał chłodne, szare, a spoglądał i nosił się ze specyficzną pewnością
siebie, która stanowi dziedzictwo krwi i tradycji. Imponującą męskość podkreślało jeszcze
rzucające się w oczy chłopięctwo; policjant ledwie przestał być wyrostkiem, a rumieniec na
jego twarzy byłby zjawiskiem równie normalnym jak na twarzy podlotka.
Imber z miejsca zapałał do niego sympatią. Oczy mu zabłysły na widok blizny po cięciu
szablą znaczącej policzek młodzieńca. Zwiędłą dłonią zaczął wodzić po jego łydce, pieścić
stalowe ścięgna. Stukał palcami w pięknie sklepioną klatkę piersiową i obmacywał potężne
płaty mięśni, co niby pancerz okrywały ramiona. Gromadkę powiększali zaciekawieni
przechodnie: krzepcy górnicy, ludzie z pogranicza i z gór, synowie wielu długonogich,
barczystych pokoleń. Imber przenosił wzrok z jednego na drugiego, wreszcie przemówił
głośno w swoim narzeczu znad Rzeki Białej Ryby.
- Co on mówi? - zapytał Dickensen.
- Gada, że oni wszyscy takie same chłopy jak policjant.
3
Mały Dickensen był niski, toteż przez wzgląd na pannę Travis pożałował własnego
pytania nie w porę. Policjant ulitował się nad nim i korzystając z pauzy wtrącił się do
rozmowy.
- Myślę, że coś jest w tym jego gadaniu. Wezmę go do kapitana na przesłuchanie.
Powiedz mu, Jimmy, żeby poszedł ze mną.
Jimmy zaczął się znów krztusić i jąkać. Imber odburknął coś, jak gdyby radośnie.
- Aha, zapytaj go jeszcze, Jimmy, co powiedział, kiedy trzymał mnie za rękę i w ogóle
dlaczego to robił.
Jimmy powtórzył pytanie w imieniu Emilii Travis i otrzymał odpowiedź.
- On gada, że pani się nie boi - powiedział.
Dziewczyna uśmiechnęła się nie bez zadowolenia.
- On gada, pani nie skookum, nie silna, miękka, jak małe dziecko. On mógłby gołymi
rękami połamać panią na kawałki. On mówi, że to bardzo zabawne, bardzo dziwne, że pani
może być matką takich dużych, silnych chłopów jak policjant.
Emilia Travis nie stropiła się, nie spuściła wzroku, ale policzki jej pokraśniały. Mały
Dickensen zawstydził się i poczerwieniał również, a chłopięca krew ubarwiła twarz okazałego
policjanta.
- No, chodź ze mną! Jazda! - odezwał się przedstawiciel władzy i potężnymi łokciami
utorował drogę w tłumie.
W taki oto sposób Imber trafił do koszar, gdzie dobrowolnie złożył obszerne zeznania i
skąd nigdy już nie wyszedł.
Imber sprawiał wrażenie człowieka strudzonego. Twarz jego wyrażała zmęczenie,
beznadziejne zmęczenie sędziwego wieku. Ciężko opuścił ręce. Oczy miał szklane. Włosy,
które powinny być siwe, spaliło słońce i zszargały niepogody, toteż odbarwione kosmyki
zwisały w żałosnym nieładzie. Imber nie interesował się tym, co działo się dokoła. Izba
sądowa pełna była mężczyzn znad strumieni i ze szlaków, a w gwarze niskich, stłumionych
głosów dźwięczała złowroga nuta, która w uszach podsądnego brzmiała tak jak odległy szum
morza w głębokich pieczarach.
Imber siedział blisko okna i od czasu do czasu spoglądał obojętnie na ponury krajobraz.
Chmury przesłaniały niebo, padała szara mżawka. Była pora wylewu Yukonu. Kra spłynęła i
wody rzeki wtargnęły do miasta. Na głównej ulicy ludzie, co nie spoczywają nigdy,
przesuwali się tam i z powrotem w czółnach i pychówkach. Często łodzie skręcały, wpływały
na zalany wodą czworokąt znaczący miejsce placu alarmowego koszar. Czasami znikały pod
oknem. Wtedy Imber słyszał stukanie burt o bale domu, pasażerowie z hałasem włazili przez
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl