Jedliński Krzysztof - Jak rozmawiać z tymi, E-book

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Krzysztof Jedli�skiJak rozmawia� z tymi, co stracili nadziej�Wydawnictwo W.A.B., 1996 WarszawaWydanie IIIM�wi si�, �e lubimy narzeka�.Nawet na zdawkowe pytanie: "jak leci?" odpowiadamy r�wniezdawkowym: "jak krew z nosa" albo "stara bieda". Rzadko jeste�myzadowoleni: z m�a, �ony, pracy, dzieci, z rodzic�w, te�ci�w,zi�ci�w, z pogody, rz�du, szefa, podw�adnych. Wydaje si� czasem,�e mamy do czynienia z jak�� dziwn�, sta�� jak smog w centrummiasta, mod�. A jednak -to zastanawiaj�ce -gdy kto� powie:S�uchaj, jest okropnie, beznadziejnie, d�u�ej tego nie wytrzymam-wok� niego nagle robi si� pusto. Odchodzimy, uciekamy od tego,kto jest naprawd� w z�ym stanie ducha, komu naprawd� jest �le.Bezradnie opuszczamy r�ce, wi�cej boimy si�. Bo ponarzeka� sobiemo�na. Ale naprawd� co� z tym zrobi�? Dlaczego unikamy ludzi,kt�rzy �le si� maj�, kt�rzy trac� nadziej� i poczucie sensu? Do���atwo t�umaczy si� to jednym s�owem: znieczulica. Ja jednaks�dz�, �e najwa�niejsz� przyczyn� naszego odsuwania si� odcz�owieka w niedoli, w rozpaczy, jest nasza nieumiej�tno��. Poprostu nie wiemy, co robi� i jak mu pom�c. A przede wszystkimjak z nim rozmawia�.Wiemy dobrze, �e zdawkowe, konwencjonalne formu�ki typu: "nieprzejmuj si�", "przesta� o tym my�le�, we� si� w gar��" s�zupe�nie nieskuteczne, wi�cej cz�sto wr�cz rani� naszego i takju� zdesperowanego rozm�wc�. Ale te� cz�owiek w niedoli budzi wnas l�k czy� my sami tak naprawd� czujemy twardy grunt podnogami, czy nasze w�asne poczucie sensu jest na tyle mocne, bydla innych by� oparciem? A przecie� chcieliby�my pom�c, wiemysami, jak cenne jest wsparcie drugiego cz�owieka, jego dobres�owo. Ale jak pom�c? Jak nie dozna� dojmuj�cego poczuciapora�ki, wyrzut�w sumienia, �e nie zrobili�my nic, cho� tak wieleod nas oczekiwano? Szczeg�lnie dramatycznych barw nabieraj� naszeuczucia, gdy rozm�wca zdaje si� my�le� o �mierci, o samob�jstwie.Albo gdy dotknie go nieuleczalna, wiod�ca ku �mierci choroba.W tych najtrudniejszych przypadkach cz�sto odwo�ujemy si� dopomocy specjalist�w psycholog�w, psychiatr�w i cz�sto s�usznieczynimy. Czy jednak nie nazbyt cz�sto nasz bli�ni odp�ywa w r�cespecjalisty nie z poczuciem, �e go troskliwie przekazali�my, alez bolesnym prze�wiadczeniem, �e pozbyli�my si� go , �e m�wi�ctwardo sp�awili�my go. A zreszt�, czy nawet �wietny specjalista,a przecie� jednak obcy jest w stanie pom�c cz�owiekowi w pe�ni?Czy nawet wtedy, gdy nasz bliski czy znajomy jest ju� pododpowiedni� opiek�, nie ma dla nas jakiego� przyjacielskiegozadania do wype�nienia? Czy najlepszy nawet psycholog albopsychiatra potrafi usun�� t� cz�� poczucia bezsensu, kt�ra wi��esi� z do�wiadczeniem samotno�ci i izolacji? W wielu tak zwanychrozwini�tych krajach, gdy kto� umiera, zatrudnia si� tanatologaspecjalist� od kontaktu z umieraj�cymi. Czy nas czeka to samo?Czy sami nie jeste�my w stanie zapewni� blisko�ci i ciep�a naszymodchodz�cym bliskim? Nie wypowiadam wojny tanatologom,psychologom i psychiatrom sam jestem psychiatr�. Chc� tylko, abyspecjali�ci mieli swoje dobrze okre�lone i niezb�dne miejsce ibynie zast�powali zwyk�ych �yczliwych ludzi tam, gdzie nie musz�i nie powinni ich zast�powa�. Zawsze b�d� istnie� sytuacje taktrudne, �e odwo�anie si� do pomocy specjalisty b�dzie konieczne.A jednak zwyk�a otwarto�� i �yczliwo�� zwyk�ego cz�owieka jestnie do zast�pienia i z kompetencjami specjalisty wcale si� niek��ci. Jak jednak uruchomi� w sobie t� �yczliwo�� i otwarto��wobec drugiego? Jak nie ba� si� jego, jego rozpaczy, poczucia,�e nie umiemy pom�c? Zamiast szybko odsy�a� naszego bliskiego dospecjalisty, sami mo�emy si� do niego uda� i po opisaniu sytuacjipoprosi� o rady i wskaz�wki. Mo�emy sami skorzysta� z konsultacjipsychologa, psychiatry, po to by pom�c. Chcia�bym, �eby i taksi��ka by�a form� konsultacji dla ludzi, kt�rzy mogliby pom�cswoim zdesperowanym, �miertelnie zm�czonym k�opotami bliskim iznajomym, a czuj� si� niekompetentni czy bezradni wobec takiegozadania.Cz�� pierwszaJak zdoby� odwag�?Ca�a ksi��ka chce by� odpowiedzi� na to pytanie. Wi�cej chce by�obietnic� wspania�ej przygody wewn�trznej zwi�zanej z pomaganiemcz�owiekowi w k�opotach. Co jednak zrobi�, je�li obawa parali�ujenas od samego pocz�tku? Je�li wr�cz powstrzymuje przed podej�ciemdo cz�owieka zdesperowanego? Dobrze rozumiem ten "przedwst�pny"l�k wi��e si� on z pytaniem: A co b�dzie, gdy nie uda mi si�pom�c mojemu znajomemu? Mo�e, nie daj Bo�e, jeszcze mu zaszkodz�?Ufam, �e pewn� pomoc� i zach�t� dla Czytelnika b�d� nast�puj�cestwierdzenia:* Wcale nie musisz by� zbawicielem swojego rozm�wcy, a jedynie�yczliwym i otwartym powiernikiem jego k�opot�w.* Je�li pomo�esz mu odrobin�, ale za to konkretnie i realnie, ju�to b�dzie bardzo wa�ne.* Tw�j znajomy jest wolnym cz�owiekiem mo�e nie przyj�� pomocy,ma r�wnie� prawo wybra� z niej to, co rzeczywi�cie jest mupotrzebne.* S� r�wnie� inni ludzie, do kt�rych mo�e si� zwr�ci� o pomocnie jest oczywiste, �e akurat ty jeste� najbardziej odpowiedni, cho� tylko pr�buj�c mo�na to sprawdzi�.* �yczliwe zwr�cenie si� ku drugiemu cz�owiekowi mo�e nie pom�cmu w spos�b wystarczaj�cy, ale nigdy nie mo�e mu zaszkodzi�.Warto sobie tych kilka zda� u�wiadamia� w chwilach obawy izw�tpienia.Spok�j pochodz�cy z prawid�owej oceny cel�w i mo�liwo�ci to naj-lepsza podstawa prawdziwej odwagi. Jak dostrzec cz�owieka wk�opotach?Cz�sto sprawa jest prosta zw�aszcza wtedy, kiedy kto� nie jestnam obcy, a my budzimy w nim zaufanie. Najcz�ciej sam m�wi namo swoich k�opotach, sam je wskazuje i opisuje. Tych spraw ik�opot�w mo�e by� niesko�czona r�norodno�� w ka�dej dziedzinie�ycia mo�emy do�wiadcza� kl�sk, niepowodze�, strat, ka�da zatemmo�e by� �r�d�em poczucia beznadziejno�ci i desperacji. Naszrozm�wca m�wi o ca�ej sprawie w d�u�szej rozmowie. Bywa jednaki tak, �e ma jakie� opory i ogranicza si� do napomykania o swoimz�ym stanie, jakby si� ods�ania� i zaraz wycofywa�. W tymprzypadku musimy najpierw sprawdzi�, czy rzeczywi�cie chcia�byz nami o sobie rozmawia�. Pierwsz� pr�b� mo�e by� zwyk�a ludzkareakcj a. Je�li oka�emy naszemu rozm�wcy zrozumienie m�wi�cnajprostsze: Rozumiem jak to jest albo Mog� sobie wyobrazi�, coto dla ciebie znaczy otrzymamy w odpowiedzi albo zach�t� dodalszej rozmowy, albo zdanie typu: Tak, a�e ja sam musz� sobiez tym poradzi�. Czy te�: Musi up�yn�� czas, aby to ode mnieodesz�o. Musimy by� pe�ni respektu, poszanowania dla ludzkiejwolno�ci wyboru. Nawet gdyby�my mieli pewno��, �e nasz rozm�wcadzia�a na swoj�niekorzy��, odrzucaj�c nasz� ch�� pomocy niewolno wywiera� na niego jakiegokolwiek nacisku. Mo�emy conajwy�ej zasygnalizowa� gotowo�� do rozmowy, gdyby sobie tegoza�yczy� w przysz�o�ci. Zreszt� zdarza si� nierzadko, �e komu�wystarcza samo kr�tkie napomkni�cie o swoich k�opotach ispotkanie si� z �yczliw� reakcj�ju� to jest wystarczaj�c�pomoc�.Dalsz� pr�b� (zw�aszcza je�li "napomykanie" powtarza si�) b�dziezapytanie wprost: Czy mo�esz o tym ze mn� porozmawia�? Oczywi�ciei w tym przypadku powinni�my w pe�ni uszanowa� decyzj� naszegoznajomego: Zdarza si� te�, �e nasz znaj omy w og�le nie m�wi oswoich k�opotach, my jednak jeste�my ich istnienia �wiadominaprzyk�ad wiemy, �e zmar� mu ostatnio kto� bliski, �e ma trudn�sytuacj � domow�, �e si� rozwodzi, �e zapad� na ci�k�,nieuleczaln�chorob�. I tutaj konieczne jest sprawdzenie, czydruga strona potrzebuje naszej rozmowy i pomocy. Powinni�myjednak zacz�� kontakt od stwierdzenia, �e wiemy o k�opotachnaszego znajomego. Nast�pnie jak w poprzednim przypadkudajmywyraz naszemu zrozumieniu i wsp�odczuwaniu (ale nie wsp�czuciu!to budzi podejrzenia o lito��, kt�rej nikt nie potrzebuje).Powiedzmy na przyk�ad: Wiem, �e jest ci ci�ko my�l�, �erozumiem, co mo�esz odczuwa�. Albo: S�ysza�em, �e nie najlepiejjest z twoim zdrowiem mo�e m�g�bym w czym� ci pom�c? Chcia�bymzwr�ci� uwag�, na szczeg�ln� delikatno��, z jak�winni�my zwraca�si� do naszego znajomego. Pami�tajmy, i� to, �e nie m�wi nam oswych k�opotach, mo�e oznacza�, �e pragnie je zachowa� wtajemnicy, st�d te� nasz� wiedz� o nich powinni�my na pocz�tkucelowo wyra�a� w spos�b og�lnikowy aby da� drugiej stroniemo�liwo�� �atwego wycofania si�. St�d zdanie: wiem, �e jest cici�ko, b�dzie lepsze, ni� wiem, �e zmar� ci ojciec. Podobnie:s�ysza�em, �e nie najlepiej jest z twoim zdrowiem oka�e si�bardziej na miejscu od zdania s�ysza�em, �e powa�nie chorujesz.Bywa te� i tak, �e o z�ym stanie ducha naszego znajomegownioskujemy tylko na podstawie jego wygl�du, zachowaniai sposobu m�wienia, cho� niekt�rzy bardzo skrz�tnie ukrywa-j� przed otoczeniem swoje niedobre samopoczucie.Co jednak prezentuje zwykle na zewn�trz cz�owiek, kt�rytraci poczucie sensu i nadziej�?Przygn�biony wyraz twarzy to pierwszy znak. Zw�aszczau dzieci przygn�bienie wida� szczeg�lnie wyrazi�cie -usta s�zawsze "w podk�wk�". Nierzadko wyst�puje sk�onno�� dop�aczu - czasem widzimy na twarzy jedynie jego �lady.Ruchy osoby w k�opotach s� cz�sto niespokojne. Kto� takizwykle niej est w stanie wykona� precyzyjnych czynno�ci, mo-�e te� mie� sk�onno�� do machinalnego t�uczenia przedmiot�w.Czasem ruchy s�jednak zwolnione, jakby niemrawe. Mo�-na obserwowa� sk�onno�� do pogr��ania si� w milczeniu do"odp�ywania w nieobecno��". Ubi�r staje si� nieraz mniejstaranny, bardziej monotonny (zw�aszcza u kobiet), czasemwr�cz zaniedbany. Cz�sto dominuj� szaro�ci lub czernie,zw�aszcza u kogo�, kto dot�d ubiera� si� kolorowo.W rozmowie z tak� osob� ujawnia si� b�d� jej zwi�kszonawra�liwo��, podatno�� na zranienie, b�d� te� pewien rodzajroztargnienia zwi�zanego z "odp�ywaniem" w stron� trud-nych lub smutnych my�li.Ton g�osu jest b�d� zaostrzony, rwany, �ami�cy si�, b�d�te� �ciszony, bezbarwny. ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl