Jennifer Greene - Kobieta z wyspy,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jennifer Greene
Kobieta z wyspy
R
ozdział 1
Jarl otworzył puszkę piwa, ułoŜył się wygodnie na leŜaku i
wsunął na nos przeciwsłoneczne okulary.
PróŜnowanie naleŜało celebrować, lecz rzadko kto o tym
pamiętał. On jednak przygotował się do tego w sposób niezwykle
drobiazgowy. Czapeczka druŜyny Tygrysów z Detroit z roku, w
którym zdobyli puchar, była niezbędna, Ŝeby móc w pełni
rozkoszować się lenistwem, podobnie jak piętnastoletnie
obszarpane spodnie, gołe stopy i ułoŜenie ciała pod właściwym
kątem do słońca.
Nasunął na oczy czapkę, podniósł piwo do ust i badawczo
przyjrzał się swoim rozległym, niemal królewskim posiadłościom.
Piętnaście akrów otaczających zatoczkę w kształcie płatka kwiatu
naleŜało do niego. Większość terenów nad jeziorem Michigan
była latem zapełniona turystami, ale nie Clover.
Jarl mógł wreszcie odczuć urok prywatności, tak, jak czuł
zapach ściętej trawy i zielonych lasów za swoim domem. Woda
łagodnie pluskała, a czerwcowe słońce mocno przygrzewało.
Kilka białych chmur tańczyło na niebie. Woda była błękitna,
wystarczająco
czysta,
i chłodna, aby w jej nurtach kryły się
pstrągi.
Tym, co niezmiennie przyciągało jego uwagę, była owalna
wyspa pośrodku jeziora. Odkąd kupił ten kawałek gruntu,
opuszczona wysepka nie dawała mu spokoju. Widział jej
porośnięte wodorostami brzegi, a dalej karłowate drzewka. Mógł
teŜ dostrzec szczyt dachu całkiem potęŜnego budynku na
wschodnim krańcu wyspy. Maks ze sklepu wędkarskiego
powiedział mu kiedyś, Ŝe wyspa nie jest na sprzedaŜ. Przypomniał
teŜ sobie, Ŝe przed laty znajdował się na niej obóz skautów.
Musiała jednak do kogoś naleŜeć, chociaŜ Jarl nigdy nie
widział nikogo ani na niej, ani w pobliŜu. Zastanawiał się teŜ, czy
udałoby mu się przepłynąć tę odległość – z pewnością nie więcej,
niŜ milę – ale jezioro było lodowato zimne i skurcz mięśni groził
nawet doświadczonemu pływakowi. Mógł oczywiście
powiosłować, ale ten sposób nie dawał podobnej satysfakcji i nie
stanowił wyzwania.
Jednak w tej chwili jego umysł nie reagował na Ŝadne
wyzwania, pochłonięty był całkowicie smakowaniem lenistwa.
Dopijając resztę piwa, zamknął oczy w pełni świadom, Ŝe nudzi
się śmiertelnie. A przecieŜ inni ludzie spędzali tak całe wakacje.
PogrąŜali się w bezczynności, cieszyli się samotnością, spokojem
i bezruchem bez najmniejszych wyrzutów sumienia.
Nie opodal zabrzęczała pszczoła. Jarl stoczył krótki pojedynek
z tym Ŝółto-czarnym tłuściochem, który w końcu odfrunął w
kierunku dzikich bratków na skraju lasu.
Minęło siedem minut, a potem osiem. JuŜ prawie godzinę
pogrąŜa! się w bezruchu, kiedy usłyszał krzyk przeraŜonego
ptaka, a potem jeszcze jeden. Klnąc cicho wygramolił się z leŜaka,
gdyŜ w gruncie rzeczy miał juŜ dosyć siedzenia. Po raz kolejny
dobiegł go desperacki ptasi krzyk, lecz dopiero po paru chwilach
dostrzegł jasną, aksamitną plamę wśród liści zielonych krzaków.
Ptak był zdrowy, odŜywiony i całkiem dojrzały, tylko pazurki
zaplątały mu się beznadziejnie w oczka sieci rybackiej. Kiedy
padł na niego olbrzymi cień człowieka, zaczął się gwałtownie
szarpać, próbując ucieczki. Piski przybrały na sile, gdy Jarl
delikatnie przykrył go dłonią, odplątując uwięzione nóŜki. Z
przyczepionej do nich obrączki odczytał, Ŝe to gołąb pocztowy.
– Cicho, cicho – syknął. Ptak drŜał tak gwałtownie, Ŝe
utrudniało to rozplatanie siatki. JuŜ na pierwszy rzut oka widać
było, Ŝe chociaŜ gołąb był przeraŜony, nie miał Ŝadnych obraŜeń.
Jego piski rozlegały się w ciszy spokojnego popołudnia^
– Czy ty nie masz Ŝadnego instynktu? Jestem ostatnią osobą,
która mogłaby wyrządzić ci krzywdę. Za chwilę będziesz wolny.
Spokojnie, spokojnie...
Uwalnianie ptaka wymagało wielu pieszczotliwych gestów,
uspokajającej gadaniny i wreszcie uŜycia noŜyc. Gołąb z wyraźną
dezaprobatą potraktował noŜyce, lecz nie próbował dziobać Jarla,
co wskazywało na to, Ŝe był juŜ oswojony z ludźmi.
Jarl postawił ptaka na brzegu jeziora i wycofał się, obserwując
dalszy rozwój wydarzeń. Uśmiechnął się, widząc jego absolutną
obojętność. Ej, przecieŜ właśnie ocaliłem ci Ŝycie, głupku,
pomyślał. Gołąb zatrzepotał skrzydełkami, napuszył się jak
zarozumiała arystokratka, pogrzebał chwilę w piasku i wreszcie
odleciał.
MruŜąc oczy przed słońcem Jarl patrzył, jak ptak wzbija się w
górę. Ciekawość wzrosła, kiedy dostrzegł, Ŝe leci prosto w
kierunku tajemniczej wyspy. Wprawdzie opuszczona wyspa
mogła być idealnym miejscem dla dzikiego ptactwa, ale gołąb nie
był przecieŜ dziki. Co prawda Jarl nie znał się na pocztowych
gołębiach, ale wydawało mu się, Ŝe oswojony ptak zawsze
zmierza w stronę domu.
ChociaŜ ptak juŜ dawno zniknął, Jarl nie mógł oderwać oczu
od wyspy. Wyglądało na to, Ŝe nic się tam nie zmieniło. Widział
zielone liście połyskujące w letnim słońcu, rozgrzany dach domu i
powykręcane drzewa brzoskwiniowe, uginające się pod cięŜarem
owoców. Ale ani śladu Ŝycia.
Odkrycie, dokąd poleciał ptak, nie było z pewnością
największym problemem, z jakim zetknął się w swoim Ŝyciu,
jednak nie dawało mu spokoju. Często małe, niewaŜne sprawy
dręczyły go równie silnie, jak powaŜne kłopoty.
Następnego ranka załadował na łódź niezbędny sprzęt i termos
z kawą, O tak wczesnej porze gęsta mgła wciąŜ spowijała okolice,
a nad jeziorem wznosiła się łagodna poświata. Był to czas na
łowienie pstrągów, jedno z najwaŜniejszych porannych zajęć
Jarla.
O ile dobrze pamiętał, na końcu wyspy znajdowała się
rozsypująca się przystań. Pamięć go nie zawiodła. Przystań wciąŜ
tam była, tak samo rozwalona, ale miejsce to było najlepsze do
zacumowania lodzi. Wiosła zaryły się w piaszczyste dno pięć
metrów od brzegu. PosłuŜył się jednym z nich, podciągając łódź
bliŜej, i wyskoczył na brzeg.
Lodowata woda zmoczyła mu dŜinsy do połowy łydki, zanim
jego nagie stopy zagłębiły się w piasku. Przywiązując linę,
pochylił głowę, a kiedy ją podniósł, ujrzał nagle stojące w
zaroślach dziecko. Ile ten malec miał lat? Trzy? Cztery? Był
drobny, z ciemnobrązową czupryną i niebieskimi oczami.
– Cześć – powiedział Jarl, chcąc zachęcić chłopca do
rozmowy. Dzieciak stał bez ruchu, powaŜny i niemy. Miał podarte
dŜinsy i ślad zaschniętej pasty na policzku. Był szczuplutki, wręcz
chudy, ogromne oczy zdawały się wypełniać prawie całą twarz.
Jarl uśmiechnął się.
– Mieszkasz na tej wyspie? Przyjechałeś tu z rodzicami? –
śadnej odpowiedzi. Jarl pokiwał głową, – Nie wolno ci
rozmawiać z obcymi, prawda? Ja mam trzydzieści trzy lata i
ciągle nie mogę przekonać się do rozmów z ludźmi, których nie
znam. Jest tu gdzieś twoja mama lub tata? Nie musisz
odpowiadać. WskaŜ mi tylko ręką lub głową, gdzie mogę ich
znaleźć.
Chłopiec zamiast odpowiedzi schylił się i podniósł zabawkę,
zniszczony, zardzewiały spychacz, który mocno przycisnął do
piersi.
– Ładny – powaŜnie powiedział Jarl. – Wygląda, jakby odwalił
mnóstwo cięŜkiej roboty.
śadnego ruchu głową, brak nawet cienia uśmiechu, tylko
kurczowy uścisk na metalowym spychaczu. Jarl gorączkowo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl