Jessica Hart - Debbie czy Debora, ● Harlequin Romance
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JESSICA HART
Debbie czy
Debora?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Debora opuściła szybę i wychyliła się przez okno. Miała
nadzieję, że podziwiając widoki, łatwiej zapomni o jedzeniu.
Spała jak kamień; kierowca autobusu musiał nią mocno
potrząsnąć, by się wreszcie dobudziła. Dopiero gdy gestem
głowy wskazał przydrożną knajpkę, pojęła, że zrobiono postój
na lunch. Och, po co w ogóle ją obudził! Była na niego zła,
choć, oczywiście, Bogu ducha winny człowiek nie mógł wie-
dzieć, że młoda pasażerka prawie nie ma grosza przy duszy.
W istocie zostało jej tak mało pieniędzy, że w tej sytuacji
rozsądniej było z lunchu zrezygnować. Ale żołądek nie pod-
dawał się rozsądnym perswazjom...
Debora była zła. Głodna i zła.
Z uczuciem nie ukrywanej zazdrości przyglądała się teraz
towarzyszom podróży, siedzącym nad parującymi talerzami z
nasi goreng, a aromatyczne zapachy indonezyjskiej kuchni
drażniły jej nozdrza. Odwróciła wzrok i westchnęła z żalem.
Wprost uwielbiała tę pikantną, indonezyjską potrawę przyrzą-
dzoną z podsmażanego ryżu, ostrej papryki, cebuli i rozmai-
tych dodatków. Ślinka napłynęła jej do ust na samą myśl o
porzuceniu ostrożności i zamówieniu ogromnego talerza z tym
smakowitym jadłem. Muszę być rozsądna, pomyślała w
przypływie nagłej stanowczości. Zaoszczędzone pieniądze
wystarczą w najlepszym razie na prom powrotny na Jawę. Nie
było sensu trwonić ich na lunch, bez którego z powodzeniem
mogła się obejść. Zwłaszcza teraz, gdy dotarła na wyspę Serok
-jedną z najbardziej dzikich i odludnych wśród trzynastu ty-
sięcy indonezyjskich wysp - nie powinna zawracać sobie gło-
wy tak przyziemną sprawą jak jedzenie!
Panorama, którą miała przed oczyma, w istocie była urze-
kająca. Znajdowali się na wzgórzu, skąd rozpościerał się za-
pierający dech widok na dolinę. Daleko w dole rzeka lśniła w
słońcu jak srebrna nitka, a na jej drugim brzegu majaczyły
spowite w pajęczynę srebrzystej mgły górskie zbocza poroś-
nięte tropikalnym lasem.
Debora z łokciami wspartymi na okiennej framudze roz-
myślała, dlaczego otwarto restaurację akurat tu, na zupełnym
odludziu. Pusta droga wiła się wokół wzgórza i niknęła w cze-
luściach dżungli, a mała restauracja była jedynym śladem cy-
wilizacji pośród bezkresnej przestrzeni wilgotnego, ciemno-
zielonego gąszczu.
Nie opodal autobusu stał zaparkowany tylko jeden pojazd. To
był elegancki samochód i Debora patrzyła nań z taką samą
zazdrością, jak przed chwilą na nasi goreng. Podróżowanie
lokalnymi autobusami miało co prawda swoje zabawne strony,
ale teraz, po wielu godzinach męczącej jazdy - którą odbyła
wciśnięta pomiędzy okno, a kobietę z dwojgiem dzieci i
ogromnym koszem piszczących kurcząt na kolanach - pry-
watny samochód wydawał się szczytem luksusu.
Z pewnością ma klimatyzację, pomyślała z tęsknotą. Nawet tu,
na wzgórzach, powietrze było duszne i lepkie. Debora uniosła
do góry gruby warkocz, by choć trochę ochłodzić szyję i
zerknęła pospiesznie na ustawione pod rozłożystą markizą
stoły, poszukując wzrokiem szczęśliwego właściciela sa-
mochodu.
Spostrzegła go od razu. Przy jednym ze stołów stał mężczyzna
wyglądający na Europejczyka i płacił rachunek. Wyróżniał się
wśród kolorowego tłumu dyskretną elegancją oraz pewną
sztywnością w sposobie bycia, którą Anglicy nazywali
powściągliwością. Nie udzielił mu się wesoły, swobodny na-
strój innych biesiadników. Mężczyzna przebywał daleko stąd -
w poważnym, statecznym świecie własnych myśli.
Debora, zdmuchując raz po raz niesforne kosmyki włosów,
które kleiły jej się do czoła, przypatrywała się nienagannie
eleganckiemu mężczyźnie oczami rozszerzonymi z podziwu.
Po chwili nieznajomy, skinąwszy kelnerowi głową na po-
żegnanie, skierował się w stronę samochodu. Maszerował
krokiem energicznym, zdecydowanym, który odróżniał go od
poruszających się z leniwym wdziękiem tubylców jeszcze
bardziej niż jasny kolor skóry. Był szatynem, a twarz jego o
rysach niezbyt regularnych miała wyraz dziwnie czujny i
skupiony. Roztaczał wokół siebie atmosferę fachowości,
dyskrecji i chłodnej rezerwy. Debora w mig doszła do wnio-
sku, że musi być Anglikiem.
Mijając autobus, zerknął nań nieobecnym wzrokiem i nawet
jeśli zauważył potarganą dziewczynę w oknie, niczego nie dał
po sobie poznać. Debora rozczarowana kompletnym
zlekceważeniem jej osoby, pocieszyła się myślą, że nieznajo-
my borykał się właśnie z jakimś poważnym problemem, bo
jego ciemne brwi były ściągnięte w ponurą linię, a wyraz
twarzy całkiem nieobecny, gdy otwierał bagażnik samochodu
i wyjmował z niego teczkę. Z uwagą śledziła jego wyważone,
metodyczne ruchy. Wyczuwała w tym mężczyźnie pewien
rodzaj skupionej siły, który zawsze jej imponował,
wewnętrzną równowagę i dojrzałą samodzielność. Na ogół
cechy te charakteryzowały mężczyzn starszych, ten zaś nie
wyglądał na więcej niż trzydzieści pięć lat.
Zastanawiała się, co też mógł tu porabiać. Nieskazitelnie biała,
wykrochmalona koszula z krótkim rękawem i ciemne spodnie
nie przypominały wakacyjnego stroju. Poza tym był zbyt
poważny, zbyt zaaferowany... Na wakacjach nawet Anglicy
prezentowali się mniej urzędowo. Właściwie mógłby być
lekarzem, pomyślała. Miał jakże charakterystyczny dla
lekarzy wygląd człowieka budzącego zaufanie. Wytężyła
wzrok, ale nigdzie w samochodzie nie dostrzegła śladu lekar-
skiej torty. Z niejasnych przyczyn wykluczyła możliwość, że
był zwykłym urzędnikiem lub biznesmenem. Po prostu coś nie
pasowało. Nie wyglądał również na dyplomatę, chyba że
wypełniał jakąś tajną, specjalną misję... Ten pomysł od razu
jej się spodobał. Oczywiście, że mógł być szpiegiem! - ucie-
szyła ją przenikliwość własnego umysłu. Nieugiętość, opano-
wanie, samokontrola, ledwie uchwytny władczy rys... Wszy-
stko pasowało jak ulał do tej koncepcji. Nawet chłodna rezer-
wa i dyskrecja.
Gdy z rosnącym zainteresowaniem Debora zastanawiała się
nad ewentualnym celem jego tajnej misji, mężczyzna spojrzał
na zegarek i z trzaskiem zamknął bagażnik. Trzymając pod
pachą teczkę, podszedł do przednich drzwi wozu. Folgując
wyobraźni, śledziła go zaciekawionymi oczami, tak że gdy
nagle zatrzymał się i spojrzał na nią znienacka, przyłapał ją na
gorącym uczynku. Jego szare oczy były zimne jak dwa sople
lodu i oślepiająco jasne na tle opalonej twarzy. Debora z
mdlącym uczuciem w żołądku odniosła wrażenie, że nie-
oczekiwanie znalazła się w przeręblu.
- Czy coś się stało? - spytał głosem tak zimnym i twardym jak
jego spojrzenie.
- Nie - odparła nieco zaskoczona, a jednocześnie zadowolona,
że znów intuicja jej nie zawiodła. Mężczyzna był rodowitym
Anglikiem. Akcent miał tak samo nienaganny, jak
powierzchowność.
- Dlaczego więc tak natarczywie mi się pani przygląda? -
spytał niezbyt uprzejmym tonem. - Czy otwieranie bagażnika
jest czynnością szczególnie fascynującą?
Inna dziewczyna prawdopodobnie usiłowałaby zaprzeczać, że
w ogóle go obserwowała - ale nie Debora.
- Staram się oderwać myśli od jedzenia - wyznała bezce-
remonialnie.
- Wątpię, by patrzenie na mnie mogło tu w czymś pomóc -
powiedział cierpko. - Powinna pani skoncentrować się na
widokach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]