Jessica Marchant - Zielone Serce, ● Harlequin Romantyczne Podróże
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marchant Jessica
Zielone Serce
(The Green Heart)
Rozdział 1
– Monsieur... –
Taffy zerknęła na tabliczkę pod dzwonkiem. – Czy
pan Seyler?
– Paul Seyler. – Drzwi uchyliły się i ujrzała wysokiego męŜczyznę,
który skłonił ciemną głowę w uprzejmym pozdrowieniu. – Zdaje się... –
niski, dźwięczny głos z łatwością przebił się przez gwar przyjęcia w
głębi mieszkania – ... Ŝe mam przyjemność z panną Davina Griffin,
sąsiadką z dołu?
– Pan mnie zna? – Taffy aŜ drgnęła, ale zaraz skarciła się w duchu.
Nie ma w tym nic sensacyjnego, przecieŜ sama trzy dni temu umieściła
nazwisko na domofonie, kiedy tylko się tu wprowadziła.
– Tak, pani jest nową sąsiadką, do której nie mógł trafić mój
siostrzeniec – oznajmił nieznajomy z uśmiechem. – Zaklinał się, Ŝe
dobijał się do pani przez całe przedpołudnie. Ja sam dzwoniłem dwa
razy.
– Zwiedzałam wasze słynne twierdze, a to długa wycieczka –
usprawiedliwiła się, choć wcale nie musiała. – A potem stwierdziłam, Ŝe
zaliczę jeszcze Pałac KsiąŜęcy.
Urwała, zniesmaczona swoim przepraszającym tonem.
Po jakiego diabla tłumaczy się obcemu facetowi, Ŝe nie było jej w
domu?
– Rzeczywiście, duŜo pani zaliczyła, jak na jeden dzień – przyznał. –
Z tego wnioskuję, Ŝe przebywa pani od niedawna w tym pięknym
mieście, panno Griffin?
– Dokładnie od tygodnia. A pan jest Luksemburczykiem? – zapytała
niepewnie.
– Owszem, istnieje w naszym kraju taki rzadki gatunek – uśmiechnął
się szelmowsko.
Znów się speszyła.
– Rzeczywiście, nigdzie nie spotkałam tylu róŜnych narodowości i
prawdę mówiąc, nie znam bliŜej Ŝadnego Luksemburczyka – przyznała.
Coraz bardziej przeszkadzało jej, Ŝe ma na sobie króciutką, powiewną
domową sukienkę, którą trudno jest nazwać strojem odpowiednim na
pierwszą wizytę u sąsiadów. Lepiej od razu przejść do rzeczy i szybko
skończyć tę rozmowę, pomyślała. Pragnęła tylko, by ścichły odgłosy
szampańskiej zabawy, dobiegające znad sufitu, które od dłuŜszego czasu
nie dały jej spać.
– Przyszłam z powodu hałasu, który...
Wyraz Ŝyczliwego zainteresowania momentalnie ulotnił się z
wyrazistych rysów.
– Właśnie dlatego prosiłem kuzyna, aby ostrzegł panią.
– Ostrzegł mnie?! – złość znów zaczęła w niej buzować. – MoŜna
hulać do woli, dręcząc sąsiadów, jeśli się ich przedtem ostrzegło, tak?
– Chciałem zauwaŜyć – stwierdził chłodno męŜczyzna – Ŝe cisza
nocna panuje od dziesiątej.
– Ach... no, tak... – Spuściła wzrok, wpatrując się w czubki swoich
klapek na wysokim obcasie.
– Właśnie – z politowaniem pokiwał głową. – Poza tym izolacja
sufitowa jest tu całkiem porządna.
– Ale ja naprawdę nie mogę zasnąć! – rzuciła buntowniczo, po czym
natychmiast ugryzła się w język. Teraz dopiero się ośmieszyła! Zrobiła z
siebie starą pannę z pretensjami, dziwadło, które w sobotnią noc, gdy
inni się bawią, szło spać z kurami. Szkoda jeszcze, Ŝe nie wykrzyczała,
jak tęskni za domem, za Shepton...
O, nie, nie wolno się rozklejać! Na pewno znajdzie sobie nowych
przyjaciół, choć jej współpracownicy z Centrum Europejskiego sprawiają
wraŜenie tak powaŜnych i statecznych, jakby zapomnieli, Ŝe są młodzi.
– PołoŜyła się pani do łóŜka dwadzieścia po dziewiątej? – MęŜczyzna
z jawną dezaprobatą zerkał na zegarek. Złoty i bardzo drogi, jak zdąŜyła
zauwaŜyć. – Bardzo mi przykro, ale pani pretensje są absolutnie
nieuzasadnione.
– Absolutnie uzasadnione! – Czy to jej głos? Skąd tyle w niej agresji?
– Jestem zmęczona, chcę spać i mam do tego święte prawo, więc...
– ... więc chyba pani nerwy nie są w najlepszym stanie – dokończył,
patrząc na nią uwaŜnie.
Jeszcze tego brakowało, Ŝeby wziął ją za histeryczkę. Nie mogła
wybrać lepszego sposobu zaprezentowania się sąsiadowi. A tak marzyła,
aby poznać rodowitego Luksemburczyka! Co gorsza, musiała po cichu
przyznać, Ŝe miał absolutną rację. Muzyka wcale nie była aŜ tak głośna, a
cisza nocna obowiązywała od dwudziestej drugiej, tak jak i w innych
krajach, łącznie z jej własnym. Wcale by jej nie przeszkadzała ta balanga,
gdyby nie czuła się osamotniona i pozbawiona oparcia bliskich.
Ma rację, powinnaś wziąć coś na uspokojenie, a nie czepiać się
niewinnych ludzi, strofowała się w myślach.
Ale zaraz, zaraz, jakim prawem obcy facet miałby decydować, co jej
przeszkadza, a co nie? Waśnie rozbrzmiała nowa melodia, kiczowaty
przebój w stylu, który ojciec Tafty nazywał „przejrzałymi bananami". Na
domiar złego nieskładny chór gości zaczaj śpiewać razem z solistką. Nie,
stanowczo miała juŜ tego dosyć.
– Łatwo ci mówić – prychnęła, zapominając o formach towarzyskich.
– Gdybyś był w moim łóŜku, teŜ miałbyś dosyć!
BoŜe, co za idiotka! Totalna kompromitacja! Taffy spuściła głowę,
wlepiając spojrzenie w srebrny wzorek na krawacie swojego rozmówcy,
jakby miała przed sobą dzieło sztuki. Kasztanowe loki opadły jej na
twarz. Nie odgarnęła ich. Łudziła się, Ŝe zakryją piekący rumieniec.
– Przepraszam, nie usłyszałem, co powiedziałaś... – Głos był
niepokojąco męski, wibrujący i głęboki. Uniosła wzrok, wdzięczna, Ŝe ją
oszczędził.
– Ta impreza wcale by mi nie przeszkadzała, gdybym była w swoim
kraju – wyznała z niespodziewaną szczerością. – W Shepton bawiłam się
w kaŜdą sobotę, podobnie jak wy tutaj.
I znów wpadka! Na pewno pomyśli, Ŝe go prowokuję.
Taksujące męskie spojrzenie zdawało się przepalać cienki materiał
sukienki. Co ją podkusiło, aby wybiec na klatkę schodową tak jak stała,
prosto z sypialni, zamiast włoŜyć choćby dŜinsy i bawełnianą koszulkę?
Odruchowo zebrała dłonią cienki materiał przy głębokim dekolcie.
Kupiła ten negliŜ, gdyŜ uwaŜała, Ŝe jego intensywny odcień uczyni jej
orzechowe oczy choć trochę zielonymi. Ale nie przewidziała, Ŝe tutaj, w
jasnym świetle, będzie w nim taka... odkryta.
– Zabawa w łóŜku – mruknął, nie spuszczając z niej wzroku. – Fajne
zajęcie.
– Większość męŜczyzn tak uwaŜa. – Postarała się obojętnie wzruszyć
ramionami.
– A mało która kobieta potrafi streścić całą sprawę tak celnie, jak ty –
pochwalił z przewrotnym uśmiechem.
– Te sprawy nie dadzą się streścić w paru słowach – zaoponowała. Na
moment zapomniała o zmieszaniu, przywołując opinię, którą tak wiele
razy przedstawiała swoim męskim znajomym. – Zabawa w łóŜku nie
oznacza nic poza tym, Ŝe kobieta i męŜczyzna...
– Pasują do siebie jak dłoń do rękawiczki – dokończył.
– Och, to było zbyt proste – Ŝachnęła się. – Brakuje jeszcze wielu
elementów, które muszą pasować.
Znów umknęła spojrzeniem w bok. Coraz bardziej odsłaniała się
przed nim. Jeszcze chwila, a domyśli się, Ŝe sama piętrzy sobie
przeszkody, aby nie powtórzył się nieudany krok w kobiecość.
Kolejną piosenkę, jaka dobiegła zza drzwi, mogłaby zadedykować
sobie. „Kochaj mnie całe Ŝycie albo nie kochaj mnie wcale" – zawodziła
solistka. Jej sąsiad kojarzył szybciej, niŜ myślała. Odgadła to po
drgnięciu jego ciemnych brwi i jeszcze uwaŜniejszym spojrzeniu.
– W porządku. – Mocny głos bez trudu przebił się przez muzykę. –
Przyjąłem do wiadomości twoje racje, Davino Griffin. Ale pozwól, Ŝe
dam ci dobrą radę – zmysłowo zniŜył głos. – Nie przybiegaj do sąsiadów
w tak frywolnym stroju, bo cię nie posłuchają.
– Byłam tak zła, Ŝe nie mogę przez was zasnąć, Ŝe nie pomyślałam o
stroju – burknęła. Temat stawał się coraz bardziej śliski, a spojrzenie
męŜczyzny coraz bardziej gorące.
– Hej, Paul, co jest grane?
Taffy drgnęła, ale za chwilę odetchnęła z ulgą. Nie widziała osoby,
ale głos sprawił, Ŝe poczuła się dziwnie swojsko.
– Nic takiego. – Paul Seyler wyprostował się na całą swoją
imponującą wysokość i wzruszył ramionami.
– No, to czemu nie wracasz?
Głos rozbrzmiewał coraz bliŜej, z holu, ale sylwetka Paula skutecznie
zasłaniała widok.
– Zaraz kończymy – oznajmił niezadowolonym tonem, chcąc zbyć
natręta.
– Wcale nie – zaprotestowała Taffy. – Nadal nie przeproszono mnie
za hałas. – Umyślnie podniosła głos, aby drugi balangowicz usłyszał. –
Próbowałam właśnie wytłumaczyć pańskiemu gościowi, Ŝe...
– Komu, komu? – zdziwił się nieznajomy. – Cholera, Paul, przepuść
mnie wreszcie! – Paul odsunął się niechętnie, a zza jego pleców wyłoniła
się nieco chwiejna postać. – Jestem gościem, kochana pani... o, ja cię
kręcę!
Z zachwytem ogarnął Taffy spojrzeniem, ale tym razem nie speszyła
się. Przeciwnie, choć był juŜ pod całkiem dobrą datą, w jego obecności
poczuła się swojsko, jak w domu. Bardzo przypominał jej młodszego
brata. Nawet wyglądał podobnie, z całym swoim młodzieńczym urokiem
i kanciastością, która dopiero zwiastowała męską dojrzałość.
– Ha, stary cwaniaku, teraz się nie dziwię, Ŝe chciałeś mnie spławić –
cmoknął z uznaniem, nie spuszczając oczu z Taffy. – Jestem Nick Eliot,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]