Jacq Christian - Higgins prowadzi śledztwo (ps.Livingstone J.B.), !!! 2. Do czytania, czytadła do poczytania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J.B. LIVINGSTONE
HIGGINS PROWADZI
ŚLEDZTWO
(Tłumacz: MARIA BOBROWSKA)
Rozdział l
Higgins czule pogładził czerwony pąk “Afrykańskiej księżniczki”. Emerytowany
główny inspektor Scotland Yardu oddawał się pod koniec dżdżystej jesieni jednej ze swych
ulubionych rozrywek - pielęgnowaniu ogrodu różanego, w którym spędzał długie godziny na
subtelnym eksperymentowaniu. Higgins zdecydował się opuścić Yard, gdzie wróżono mu
błyskotliwą karierę, ponieważ wolał cieszyć się urokami życia, ciekawą lekturą, strzyżeniem
trawnika, samotnymi spacerami po lesie i medytacjami przy kominku. Domostwo
emerytowanego inspektora, uroczy wiejski domek w hrabstwie Gloucestershire, zyskało
miano architektonicznej perły Dolnego Slaughters. Okolony rosłymi stuletnimi dębami dom z
osiemnastowiecznymi oknami, łupkowym dachem, murami z białego kamienia i gankiem
wspartym na dwóch kolumnach wzniesiono w spokojnej wsi noszącej nazwę “The
Slaughterers”
Nieopodal wiła się rzeczka Eye.
Niegdyś czarnowłosy, teraz siwiejący Higgins uchodził za człowieka dobrodusznego.
Pomimo krępej i nieco przysadzistej postury potrafił poruszać się bezszelestnie, a jego
przenikliwy wzrok potrafił na wylot przejrzeć dusze zbyt pewnych swej bezkarności
kryminalistów. Nie na darmo Higgins był astrologicznym kotem.
Nie nęcił go nowoczesny styl życia - pomimo opinii najlepszego nosa Yardu podjął
decyzję o odejściu. Scotland Yard korzystał niekiedy z jego pomocy, gdy chodziło o
nadzwyczaj delikatne, wymagające daleko idącej dyskrecji sprawy, jednak nakłonienie
Higginsa do współpracy wymagało nie lada zabiegów. Zbytnio cenił sobie spokój własnego
domostwa. Teraz nic nie było dla niego ważniejsze od pielęgnowania “Afrykańskiej
księżniczki”.
Strapienie Higginsa wywoływała nieprzenikniona dotąd tajemnica niezwykłej
trwałości “Baccary z Meiland”. Były inspektor wiedział wprawdzie, że dla prawdziwego
miłośnika róż nie ma rzeczy niemożliwych, ale “Afrykańska księżniczka” nie była
zwyczajnym kwiatem. Miała łączyć w sobie elegancję i żywotność, które zapewniłyby jej
poczesne miejsce pośród największych kwiatowych sław. Mając to na uwadze, Higgins
rozpylił u stóp “Księżniczki” obłok siarki, by chronić ją przed mączniakiem właściwym. Nie
lubił stosować tak drastycznych metod, ale nie miał wyboru. Poprzedniego dnia
“Księżniczka” zdradzała lekkie oznaki omdlenia.
Błogą sielankę zakłócił warkot silnika. Obdarzony przez naturę doskonałym słuchem,
1 Zabójcy
Higgins rozróżniał odgłosy wszystkich samochodów z sąsiedztwa. Wiedział zatem, że do
wioski zbliża się obcy. Wychodząc ze swego różanego królestwa, by zidentyfikować intruza,
dostrzegł starego bentleya, którego warkot musiałby zaniepokoić nawet najmniej
doświadczonego mechanika. Westchnął z rezygnacją, znał tego bentleya aż za dobrze. Teraz,
gdy zgłębiał tajemnice mieszanki pyłków do odżywiania najdelikatniejszych róż, nie miał
najmniejszej ochoty na spotkanie z właścicielem tego rupiecia.
Nadinspektor Scott Marlow z trudem wygramolił się z wozu. Jadąc do domu
Higginsa, dwukrotnie miał wrażenie, że samochód odmówi mu posłuszeństwa. Te przygody
wzmogły jeszcze jego niepokój związany z misją, którą przyszło mu wypełnić. Znając raczej
trudny charakter kolegi ze Scotland Yardu, nie wiedział, jak się zabrać do rzeczy.
Higgins ujrzał przed sobą Scotta Marlowa, odzianego w wymięty prochowiec.
Chociaż nadinspektor nie miał pojęcia o elegancji, nosił źle skrojony garnitur, koszulę ze zbyt
dużym kołnierzykiem i niedokładnie wyczyszczone buty, Higgins bardzo go cenił. Nie
rozumiał wprawdzie stosowanych przez nadinspektora nowoczesnych metod, przyznawał
jednak, że jest on sumiennym policjantem.
- Miło pana widzieć, nadinspektorze.
- Mnie również, panie Higgins. Uroczy zakątek.
- To stare rodzinne domostwo - powiedział skromnie inspektor. - Przypuszczam, że
sprowadza pana przypadek?
- Niezupełnie - odrzekł Marlow. - Scotland Yard powierzył mi zadanie... jakby to
ująć...
- Napije się pan? - przerwał Higgins. - Złe wieści mogą poczekać.
Przed wejściem do salonu czekała Mary, postawna siedemdziesięcioletnia gospodyni.
Wielbiąc Boga i Anglię, zdołała przeżyć dwie wojny światowe, nie nabawiwszy się nawet
kataru. W przeciwieństwie do Higginsa wierzyła w postęp, zainstalowała więc w domu
telefon i telewizję, które to dobrodziejstwa nie spotkały się z aprobatą gospodarza. Chcąc
zapobiec nieuniknionym konfliktom, Higgins przyznał Mary władzę ograniczoną do połowy
domostwa, zabraniając jednocześnie wstępu do swojego gabinetu i porządkowania papierów.
- Kim pan jest? - spytała Mary, podpierając się pod boki. - Założę się, że to znowu
jeden z tych potępionych inspektorów! Proszę nie zakłócać spokoju tego domu.
Mary nienawidziła policji, delektowała się natomiast pikantnymi historiami z “Sun”.
Kiedy Scott Marlow wymamrotał kilka grzecznościowych formułek, Higgins
wprowadził go do wypieszczonego salonu, w którym wesoło mrugały iskierki kominka.
- Niech pan spocznie na kanapie - poprosił. - Proszę nie mówić zbyt głośno. Mógłby
pan obudzić Trafalgara.
Trafalgar, wspaniały błękitnooki kot syjamski drzemał zwinięty w kłębuszek na
najlepszym fotelu. Udając wielce zaspanego, otworzył na chwilę jedno oko.
Barek ukryty był w rogu salonu, w pniu starego dębu stojącym między dwiema
wielkimi biblioteczkami, w których pyszniły się wspaniałe tytuły. Higgins wydobył butelkę
“Royal Salute”, najlepszej whisky. Marlow szybko wychylił szklankę dla dodania sobie
odwagi.
- Zna pan Yard równie dobrze jak ja, Higgins... Wciąż cieszy się pan tam znakomitą
opinią, szef nadal uważa pana za najlepszy ze swoich nosów, pomimo pańskiego
zdystansowania.
- Zdystansowanie, o którym pan mówi, to emerytura - zauważył inspektor.
- Oczywiście, Higgins, oczywiście. Trudno jednak zrozumieć, skąd tak przedwczesna
decyzja.
- Z powodów czysto osobistych.
- Rozumiem pana... Ale musi pan przyznać, pewne zobowiązania...
- To przywilej mojej pozycji, drogi Marlow: nie mieć zobowiązań.
- Oczywiście... Jednak pomimo wszystko...
- Niech pan przestanie się torturować - polecił dobrodusznie Higgins. - Jakąż to misję
powierzono panu w Scotland Yardzie?
Nadinspektor zgodził się na kolejną szklankę “Royal Salute”.
- Nadkomisarz organizuje ceremonię wręczenia odznaczeń i dyplomów uznania
najbardziej zasłużonym inspektorom. W przyszłym tygodniu w Londynie. I...
- Figuruję na tej liście, czyż nie? - spytał Higgins.
- Nie będę zaprzeczał. - Marlow spuścił wzrok.
I jak tu dodać jeszcze, że być może sama królowa zaszczyci swą obecnością tę
uroczystość? Scott Marlow wielbił tę najpiękniejszą i najinteligentniejszą z władczyń. Jego
marzeniem była służba w osobistej ochronie królowej, ale na to trzeba było jeszcze wielu lat
nienagannej pracy. Nie mógł sobie pozwolić na to, by jego obecna misja zakończyła się
niepowodzeniem.
- Bardzo pana cenię, drogi Marlow, ale wie pan doskonale, że nie znoszę świecidełek
ani medali. Źle komponują się z moim blezerem. Mój krawiec nigdy by mi tego nie wybaczył.
- Może mógłby pan zrobić wyjątek - zasugerował zrozpaczony nadinspektor.
- Czy przypomina pan sobie wiersz Harriet J. B. Harrenlittiewoodrof? “Kiedy strumyk
występuje z brzegów, może stać się rzeką”. Nie mówmy o tym więcej. Zostanie pan na
kolacji?
Scott Marlow nie był wprawdzie głodny, ale postanowił się nie poddawać, chociaż
miał świadomość, że nikomu jeszcze nie udało się odwieść byłego inspektora od powziętej
decyzji.
- Przygotowałem małą ucztę na urodziny Trafalgara - oznajmił Higgins. - Wołowina z
rusztu w sosie kardamonowym z dodatkiem cynamonu i imbiru. Zapomniana średniowieczna
receptura. Trafalgar uwielbia to danie.
Kot nastawił prawe ucho. Ze swych długich pogawędek z Higginsem, odbywanych
przy kominku, przyswoił sobie rozległe słownictwo, zwłaszcza w dziedzinie kulinarnej. Po
dwunastu godzinach krzepiącego snu głód dawał znać o sobie.
Jesienne słońce malowało zgaszonymi barwami ostatnie liście na drzewach. Jak co
wieczór, most na rzece lekko pojękiwał, bez wątpienia za przyczyną pierwszych cieni
zmierzchu.
- Proponuję przechadzkę po ogrodzie - dodał po chwili Higgins. - Ja tymczasem
przyrządzę mięso...
Minęło pół godziny, a Marlow nie wracał. Inspektor, uporawszy się z posiłkiem dla
Trafalgara, wyszedł przed dom. W ogrodzie nie było nikogo. Doznawszy nagłego olśnienia,
inspektor skierował kroki do kuchni Mary.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]