Japonia we własnych sidłach, Finanse i rachunkowość, 3 semestr, polityka gospodarcza szamrej-baran

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Japonia we własnych sidłach. Konserwatywna i niechętna do reform
Japonia we własnych sidłach.
Konserwatywna i niechętna do reform
Andrzej Lubowski z Tokio 20100927, ostatnia aktualizacja 20101003 12:36:11.0
Największym zagrożeniem dla przyszłości Japonii jest sama Japonia jej głęboko zakorzeniony
konserwatyzm i niechęć do reform
20 lat temu wydawało się, że nikt i nic nie zdoła zatrzymać Japonii. Spekulowano, kiedy przegoni Amerykę. I nagle
raptownie wyhamowała. Ugięła się pod ciężarem gigantycznej bańki nieruchomości. Gdy ta pękła z hukiem, w dziewięć
miesięcy Nikkei 225, wskaźnik notowań największych 225 firm, stracił ponad połowę. Od tego czasu Japonia drepcze w
miejscu.
W 1989 r. dziewięć z dziesięciu największych banków na świecie, największa linia lotnicza, druga i trzecia firma
budowlana świata wszystko to było japońskie. Podobnie jak pola golfowe Pebble Beach w Kalifornii, połowa drapaczy
chmur w Los Angeles, nowojorskie Rockefeller Center, CBS Records i studia filmowe Columbia. Na Japonię przypadało
dwie trzecie światowej produkcji mikroprocesorów. Ziemię pod pałacem cesarskim w centrum Tokio wyceniano na więcej
niż PKB Chin. Japoński PKB był wtedy przeszło dziesięć razy większy niż chiński. W tym roku Chiny wysunęły się na
drugie po USA miejsce pod względem PKB. Ponieważ mają dziesięć razy tyle ludzi co Japonia, moment zrównania musiał
kiedyś nadejść. Niespodzianką jest, jak szybko do tego doszło.
Panuje powszechne przekonanie, że największym zagrożeniem dla przyszłości Japonii jest sama Japonia jej głęboko
zakorzeniony konserwatyzm i niechęć do reform. Tuż po wojnie 45 proc. zatrudnionych w Japonii pracowało w rolnictwie,
15 proc. w przemyśle i 40 proc. w usługach. Dziś rolnictwo zatrudnia 3,5 proc., przemysł i budownictwo 26 proc., a
usługi 70 proc. W trakcie tej wielkiej transformacji produkcja na głowę wzrosła o 750 proc. Ale utrzymują się wielkie
różnice w wydajności pracy między sektorami. Branże zorientowane na rynek zewnętrzny, takie jak przemysł
samochodowy, elektronika, stal i obrabiarki mają wydajność o 20 proc. wyższą niż Ameryka. Ale te, które pracują głównie
na rynek krajowy: przemysł rolnospożywczy, tekstylny czy meblowy, mają wydajność o 35 proc. niższą od
amerykańskiej. Zwłaszcza w handlu detalicznym dominują firmy małe i często mało efektywne.
Antropolog Chie Nakane, pierwsza kobieta, która dostała katedrę na Uniwersytecie Tokijskim, powiedziała: "Gdy się ma
tak konserwatywne korzenie (jak Japonia), można podejmować działania radykalne tak długo, jak długo nie naruszają
one fundamentu. Dlatego bez oporu możemy akceptować takie innowacje jak komputery czy automatyzacja". Ale o
zmiany bardziej zasadnicze niezwykle trudno.
Gigantyczna biurokracja często wspiera umierające firmy, archaiczne technologie. Ponieważ przegrani rzadko odchodzą,
rzadziej rodzą się nowe przedsiębiorstwa. Bankructwa zdarzają się dwa razy rzadziej niż w Ameryce, a nowe firmy
powstają trzy razy rzadziej. Świetnie wykształceni młodzi z pomysłami trzymają język za zębami, aby nie urazić starszych.
Skłonność do ryzyka gaśnie. Według ostatnich badań 57 proc. nowych pracowników chciałoby pracować w tej samej
firmie do emerytury. W 2003 r. odsetek ten był dwa razy niższy. W tym samym czasie odsetek młodych Japończyków,
którym marzy się własny biznes, spadł o połowę, do 14 proc. Podczas gdy od 2000 r. na amerykańskich uczelniach
podwoiła się liczba studentów z Chin i Indii, liczba Japończyków spadła o jedną trzecią. Wśród obywateli bogatych krajów
Japończycy mówią najgorzej po angielsku, co nie byłoby tak ważne, gdyby nie to, że gospodarka kraju tak bardzo zależy
od eksportu. Wśród kadry menedżerskiej zaledwie 8 proc. stanowią kobiety w USA wskaźnik ten sięga 40 proc., a w
Chinach 20 proc. Więcej jest kobiet w radach nadzorczych w Kuwejcie niż w Japonii.
To nieprawda, że Japończykom brakuje wyobraźni i kreatywności i że umieją wyłącznie kopiować. Znakomicie potrafią
zrozumieć rynek i adaptować się do jego potrzeb. Piętą achillesową jest natomiast struktura społeczna, sztywne
hierarchiczne relacje, z których kraj nie potrafi się wyzwolić. Biurokracja przeżarta jest konfliktami interesów. Niektóre z
nich wmontowane są w strukturę państwa. Przykład to praktyka amakudari, czyli "daru z niebios". Ta manna z nieba
polega na tym, że wielu wysokich rangą urzędników dostaje na emeryturze lukratywne posady w tysiącach
półpublicznych zjednoczeń. Jest to wprawdzie sposób na "przerzedzanie" najwyższych szczebli biurokracji, ale zabieg
bardzo kosztowny. Często byli oficjele trafiają do tych samych sektorów, które kiedyś kontrolowali. Stają się lobbystami
na rzecz porządku, który kiedyś sami zaprowadzili. Hamują deregulację i cięcia subsydiów. Z opublikowanego w sierpniu
raportu ministerstwa spraw wewnętrznych wynika, że między 2007 i 2009 r. blisko 2 tys. byłych urzędników dzięki
amakudari wylądowało w grupach i firmach, które w 2008 r. otrzymały kontrakty i subsydia w wysokości około 80 mld dol.
Kraj się szybko starzeje. Od 1950 do 2010 r. 22krotnie wzrosła liczba osób powyżej 80. roku życia. Jest ich dziś w
Japonii ponad 8 mln, czyli przeszło 6 proc. całego społeczeństwa. 23 proc. ludności ma ponad 65 lat. Rząd coraz bardziej
się zadłuża. Na szczęście większość tego zadłużenia, które sięga 200 proc. PKB, znajduje się w rękach wielkich
japońskich banków i korporacji inaczej niż w przypadku USA, gdzie niemal połowa obligacji rządu należy do zagranicy,
przede wszystkim Japonii i Chin. Rząd chce zachęcić banki do zwiększenia akcji kredytowej, ale dwie dekady stagnacji
wyprały zarówno przedsiębiorstwa, jak i konsumentów z popytu na pożyczki. Spadek cen, jaki w wielu przypadkach miał
miejsce, nadwerężył i zyski, i płace.
Sytuację komplikuje silny jen. Jest swego rodzaju paradoksem, że chroniczna słabość gospodarki Japonii nie
przeszkodziła walucie tego kraju w umacnianiu się. Bierze się to po części z tego, że stopy procentowe w Japonii są
bliskie zera, a zważywszy na kondycję gospodarki, rynki bezpiecznie zakładają, że bank centralny ma ograniczone pole
manewru. Silny jen uderza w eksporterów, obniża zyski, potęguje presje deflacyjne. Aby złagodzić negatywny wpływ
aprecjacji jena na konkurencyjność ich towarów na rynkach światowych, wielcy japońscy producenci samochodów, w
tym Toyota i Nissan, przymierzają się do zakupów na dużą skalę tańszych części w Korei Południowej. Negocjacje w tej
sprawie zaczynają się 29 września w Seulu. To właśnie zwyżka cen japońskich aut na obcych rynkach umożliwiła
koreańskiemu Hyundaiowi awans na piąte miejsce na światowej liście producentów samochodów w 2009 r. W połowie
września rząd w Tokio, po raz pierwszy od sześciu z górą lat, interweniował na rynku walutowym, aby osłabić kurs jena.
Premier Naoto Kan, który w tym miesiącu umocnił swą pozycję w partii rządzącej, przygotowuje pakiet stymulacji i
reformę administracji publicznej oraz przymierza się do deregulacji w takich sektorach, jak energetyka, służba zdrowia i
turystyka. Rząd planuje przedłużenie subsydiów na zakup przyjaznego ekologii sprzętu gospodarstwa domowego, jak
również tanich kredytów na domy o niskiej energochłonności. Aby poprawić sytuację na rynku pracy dla młodych,
przewiduje staże w firmach i doradztwo zawodowe. Aby zniechęcić do ucieczki miejsc pracy za granicę, planuje pomoc
technologiczną i finansową dla małych i średnich firm.
1 z 2
20101012 00:58
Japonia we własnych sidłach. Konserwatywna i niechętna do reform
Utratę drugiej pozycji na liście potęg gospodarczych na rzecz Chin przyjęto tu z poczuciem pewnej rezygnacji, ale nie
jako tragedię. Można nawet usłyszeć głosy, że Japonia kibicuje Pekinowi w nadziei, że bogatsze Chiny to i turystyka do
Japonii, i bardziej chłonny rynek na jej towary. W miarę jak rośnie reszta Azji, rosnąć będzie popyt na kapitał, a tego
Japonia ma pod dostatkiem. Japoński sektor finansowy mniej niż amerykański czy europejski ucierpiał w wyniku kryzysu
sprzed dwóch lat. Po to, aby mogła wyrwać się z pułapki, w jakiej się znalazła, Japonii trzeba więcej odwagi w
reformowaniu skostniałych instytucji i więcej wiary we własne siły, bo przecież gdy chodzi o technologię, to wciąż ma
niewielu sobie równych.
Klasą biznes dookoła świata
Namówiliśmy Andrzeja Lubowskiego, który od czasu do czasu do nas pisywał, do regularnej współpracy. Absolwent
polskich i amerykańskich uczelni (SGH, UW, Stanford i Berkeley), ekonomista, bankowiec i publicysta,
Andrzej Lubowski przez ostatnie 20 lat pracował na kierowniczych stanowiskach w Citibanku w Kalifornii i Nowym Jorku,
odpowiadał za strategię Visy USA, doradzał amerykańskim i europejskim firmom technologicznym i energetycznym oraz
instytucjom charytatywnym. Kilka lat temu ukazała się w Polsce jego książka "Kontuzjowane mocarstwo: siła i słabość
Ameryki". Nasz autor dzieli czas między Kalifornię i Warszawę, chyba że jest w Tokio, Sydney, Waszyngtonie, New Delhi
lub Londynie.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.biz
© Agora SA
2 z 2
20101012 00:58
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl