Jennifer Armintrout – American Vampire, Jennifer Armintrout – American Vampire

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jennifer Armintrout – American Vampire
Tłumaczyła: Eiden //
Rozdział 1
Jeśli była jakaś moc z której wampir naprawdę mógłby skorzystać, Graf McDonald
stwierdził, iż mógłby to być wewnętrzny GPS. Prowadząc swój samochód - De Tomaso
Pantera L z 1974 roku koloru magnetycznej czerni - jedną ręką, postukał malutki ekran
swojego GPS'a TomTom i wypowiedział słowa, za które jego matka zmusiłaby go do
zjedzenia była.
Jego BlackBerry za wibrował na skórze fotela pasażera sekundy zanim Lady Gaga
zadźwięczała z małego głośnika. Wyrwał GPS'a z podstawy przyssawki i chwycił go w lewą
rękę, kierując kolanami podczas gdy chwycił prawą za telefon. Była to kolejna rzecz z
której wampiry mogły korzystać. Dodatkowe kończyny, które mogły być użyte gdy tego
chciał.
- Sophia - powiedział do telefonu kiedy uderzył w ekran TomTom.- Czego chcesz?
- Kochanie!- Sophia nazywała każdego kochaniem. Było to w jej stylu.- Jesteś w
drodze, prawda?
Spośród wszystkich cech które Graf dostał z tych seksownych i męczących od
swojej pani, sposób w jaki kończyła pytanie odpowiedzią jaką chciała usłyszeć, był w
pierwszej piątce. Nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.
- Mam nieznaczne opóźnienie. Ten durny GPS nie działa.
- Och nie, nie!- Sophia cmoknęła językiem i nawet ten dźwięk miał włoski akcent.-
Kochanie, nie zamierzasz przegapić mojej imprezy, prawda?
Graf zerknął przez przednią szybę na prostą drogę, która nie zmieniła się od czasu
gdy spojrzał na nią przed chwilą.
- Jeśli się stąd nie wydostanę.
- No cóż, gdzie jesteś?- spytała poważnie.
- Będę z tobą szczery, Soph. Nie mam pieprzonego pojęcia gdzie jestem -
przygotował się na upomnienie, gdyż był pewny, że nadejdzie.
- Graf, twój słownik! Brzmisz jak chłop - westchnęła.- Masz mój adres, prawda?
- Tak, mam twój adres. Zaprogramowałem to gówno na twój adres.
Cholerna technologia. Zazwyczaj ją uwielbiał. Dzięki Bogu za internet. Telewizja
wysokiej rozdzielczości, tak, tak, tak. Te małe, podstępne urządzenia, które udają, że ci
pomogą a następnie wbiją nóż w plecy? Te mogły ssać jego dużego, grubego...
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego masz takie problemy z kierunkami.
Wjedź na autostradę i skieruj się na Waszyngton D.C. To nie jest trudne!- Sophia żachnęła
się przez linię.- Zrób to!
- Cóż, chciałbym, dyniowy tyłeczku, ale upuściłem ten przeklęty TomTom na
parkingu w Denny i teraz wszystko jest po hiszpańsku i nie mogę wrócić do ekranu mapy -
wziął głęboki oddech i podparł telefon ramieniem aby wyłowić papierosy ze swojej kurtki
na siedzeniu obok.
- Nie rozumiem was, mężczyzn - Sophia powiedziała, wiedząc jak dobrać słowa, aby
wiedział iż to obraza.- Wiesz, że teraz zamieniam tylko kobiety, prawda? Ponieważ nie są
takie... wulgarne i głupie. Nie chcę zranić twoich uczuć, słodki Grafie, ale to prawda w
mojej opinii. A teraz, dlaczego nie znajdziesz jakiegoś miejsca do zjechania i zapytasz o
drogę aby tutaj szybko dojechać? Dobra, chłoptasiu. Papa!
Jak zwykle rozłączała się bez szansy na odpowiedzenie. Rzucił telefon na siedzenie,
rzucił TomToma na podłogę po stronie pasażera i zapalił papierosa. Gdy spojrzał na drogę,
największy jeleń jakiego kiedykolwiek widział, gapił się na niego.
Z krzykiem szarpnął kierownicę i skręcił gwałtownie, ledwo omijając zwierzę.
Wysoka trawa i rów zamajaczyły tuż nad zakrętem, chcąc zniszczyć pracę jego lakiernika i
rozbić światła. Niedopuszczalne. Walczył na ostrym zakręcie próbując odzyskać kontrolę
nad samochodem i w końcu udało mu się go zatrzymać na środku drogi.
Bardzo niewiele rzeczy przyprawiało Grafa o taki skok adrenaliny jak zagrożenie
jego samochodu i pochylił się nad kierownicą, jego serce - które zazwyczaj nie biło - waliło
mu w piersi.
- Chryste - mruknął, łagodząc dźwignię zmiany biegów i przesunął ją z powrotem
do pierwszego. Dobra, może Sophia miała rację. Nadszedł czas, by przełknąć jego dumę,
zapytać o pomoc i trzymać oczy na drodze.
Problem tkwił w tym, że gdy powoli jechał drogą, skanując pola po obu stronach
szukając więcej demonicznych stworzeń, nie było żadnego miejsca do zatrzymania się;
minął wiele gospodarstw, wiele małych domów ranczowych z pomostami, nadziemnych
basenów bez śladów drzew na trawnikach, ale nic nie wykazywało na to, by jakieś miasto
było w pobliżu. Minął elewator zbożowy, ale został porzucony. Starał sobie przypomnieć
ostatni raz, gdy widział coś co zapowiadałoby cywilizację, do której powinien dotrzeć w
przeciągu przynajmniej godziny. I było blisko końca swojej podróży... Jeżeli będzie się
błąkał przez całą noc, będzie musiał znaleźć jakiś hotel. A jeśli go nie znajdzie przed
wschodem słońca...
Przełknął ślinę przez ściśnięte gardło i zmusił się do ogarnięcia spraw bez
panikowania. Wcześniej już zetknął się ze wschodem słońca. Wspomnienie klującego
palącego bólu było pełnowymiarowe, rozprzestrzeniało ognistą agonię na jego ramionach
w palącym ostrzeżeniu. Zimny pot zrosił jego czoło i wytarł go z przekleństwem, starając
się uzyskać kontrolę nad swoim strachem. Tak, bycie palonym przez słońce było potwornie
bolesne. Tak, leczenie zajmowało dużo czasu. Ale był wtedy młodszy, z mniejszą
umiejętnością leczenia. Całej sytuacji można byłoby uniknąć, gdyby zachował zimną krew.
By się rozproszyć, pomyślał o całej zabawie jaka na niego czekała w miejscu jego
przeznaczenia. Imprezy Sophii na Czwartego Lipca były legendarne. Lata temu była w
Anglii kiedy wiadomość o potencjalnym powstaniu w koloniach króla Jerzego przykuła jej
uwagę i Sophia, nigdy nie chcąc przegapić czegoś ekscytującego, wskoczyła na łódź i
przeniosła się. Tak więc, była już podczas pierwszego Czwartego Lipca i rewolucji, która po
nim nastąpiła.
- Kochanie - powiedziała mu kiedyś.- Miał to być albo historyczny moment albo
chaos. Jak mogłam to przegapić? Te wszystkie ciała leżące wokół, niezabezpieczona wieś i
mężczyźni na wojnie. Pysznie.
Graf uśmiechnął się na to wspomnienie. Jego pani była... cóż, była spektakularna.
Jedynej rzeczy jakiej w niej nie lubił, to taka, że musiał się nią dzielić z jej innymi
adeptami. Zmieniała około trójkę na rok i wysyłała je w drogę, jakby była cholerną fabryką
wampirów, ale w jakiś sposób zawsze sprawiała, że wszyscy czuli się wyjątkowi i kochani.
Sam dostęp do jej krwi był oznaką miłości - jaki cenniejszy prezent mogło dać komuś niż
dar wiecznego życia?
Kątem oka dostrzegł światło. Nie było wystarczająco mocne na tyle by mógł
dostrzec je człowiek; wzrok wampira był doskonały. Wiązka światła kołysała się dziko w
ciemności. Latarka. Wewnątrz jakiejś struktury. Wcisnął hamulce i zatrzymał się, badając
źródło światła. Budynkiem była stacja benzynowa, zresztą wszystkie były zamknięte, gdyż
w tym środkowym zachodzie nic nie było otwarte do późniejszej godziny, niż dziesiąta
wieczorem.
Stacja miałaby mapę. I jeśli ktoś okradał to miejsce, mógł dostać jedną za darmo. I
załapać się na przekąskę.
Podjechał bliżej, następnie wyłączył silnik i pozwolił samochodowi podryfować po
żwirowej części, nie zamknął drzwi gdy wyszedł. Element zaskoczenia powodował, że
ludzie smakowali jakoś lepiej, i gdyby ta osoba miała broń, to nie chciał być postrzelony.
Nie zabiłoby go to, ale bolałoby jak diabli.
Gdy zbliżył się do budynku, okazało się, że miejsce nie było po prostu zamknięte,
ale porzucone.
Niektóre z okien były rozbite, ale nikt nie trudził się tym, by zakryć je deskami. Cena
papierosów była wyświetlona na wyblakłym znaku nierozbitego okna, co napawało Grafa
śmieszną radością. Pchnął niezamknięte drzwi i zadzwonił dzwonek. Co za niespodzianka.
Półki były puste, więc miejsce było wyraźnie splądrowane. Dlaczego ktoś miałby
zadać sobie trud, by tu się włamać?
- Halo!- zawołał radośnie.- Jest ktoś w domu?
Coś poruszyło się w najdalszym kącie sklepu, w pobliżu oszklonych, pustych
chłodnic.
- Wiem, że tutaj jesteś. Widziałem twoją latarkę - Graf zauważył, że tak zaczynały
się horrory. Zarozumiały, pewny siebie facet wchodzi w straszne miejsce, myśląc, że jest
twardzielem, potem coś strasznego wyskakuje z cienia...
Ale wiedział, że w tym momencie był najbardziej straszną istotą, więc porównanie
do horroru przyprawiło go o uśmiech.
- Dobra. Chcesz zrobić to w trudny sposób? Możemy tak zrobić.
Ktokolwiek to był, poruszył się po podłodze. Jednak nie zrobił tego, by uciec od
niego. Zbliżył się na rękach i kolanach. Dłoń chwyciła jego kostkę i kopnął ją, by się
uwolnić.
- Przestań! To nas usłyszy!- kobiecy głos był wypełniony paniką.- Padnij! To
nadchodzi!
- Co nadchodzi?- przykucnął, ale nie ze strachu przed tym, o czym wspaniała ta
kobieta, że idzie w ich kierunku. Musiał się jej lepiej przyjrzeć, by zdecydować czy jest
szalona czy po prostu przerażona.
Może jedno i drugie, jeśli musiał osądzić po oczach, które na niego patrzyły. Białka
świeciły jak księżyc w ciemnościach, z źrenicami które były zielone. Jej usta były tak samo
blade jak jej skóra, były ściągnięte w bolesnym oczekiwani. Promieniował od niej strach od
zapachu jej potu po nieubłagany nacisk na jego nadgarstku, który chwyciła kiedy ukląkł.
Nagle puściła goi odwróciła twarz do okien, które znajdowały się nad ich głowami.
Przycisnęła jeden palec do swych ust i cofnęła się wciąż na czworakach. Graf poszedł za
nią, chociaż wciąż nie miał pojęcia co się działo. Posiłek był posiłkiem, a ten wyglądał
całkiem smacznie, pomimo ogromnego przerażenia.
Pchnęła drzwi na zapleczu sklepu i wkradła się do środka. Nadal milcząc, wskazała
na biurko w kącie, metalowe ustrojstwo, którego nikt ze sobą nie zabrał gdy zamknięto to
miejsce. Wślizgnęła się pod nie i skinęła na niego.
Oto dylemat. Była seksownym kawałeczkiem i w normalnych warunkach, nie miałby
nic przeciwko ściskaniu się z nią w ciasnych miejscach. Ale jeśli rzeczywiście coś
złowieszczego szło w ich kierunku, bycie uwięzionym gdy się to tutaj dostanie, nie było
najlepszym pomysłem. Z drugiej strony ukrycie się na tym zapleczu będzie dobre gdy
wzejdzie słońce, gdyż nie miało żadnych okien.
Nieludzki ryk wstrząsnął ścianami i Graf podjął decyzję. Zanurkował pod biurko i
dziewczyna próbowała minąć go z piskiem:
- To tutaj jest!- krzyknęła, zakrywając uszy dłońmi i zaciskając mocno oczy. Dźwięk
jej szybkich oddechów i dzikiego bicia serca wypełnił jego uszy, jego kły wysunęły się w
oczekiwaniu.
Potem trzask rozdzierający metal wysłał natychmiastową myśl typu „Och, to nie
może być dobre” do jego mózgu. Choć wampirzy refleks był absurdalnie szybki, to nie miał
czasu aby zareagować na pompę paliwową, która przecięła ścianę jak nóż miękkie masło i
azbestowe płytki spadły z sufitu jak płatki śniegu w piekle.
- Powinniśmy się stąd chyba wynieść - powiedział, ale tak naprawdę podjęcie
decyzji nie zależało do tego człowieka, czy chciała zostać czy wyjść. Chwycił ją za
nadgarstek i pociągnął. Jeżeli chciała zachować swoją rękę, pójdzie za nim. Chciała, ale
krzyknęła:
- Nie wychodź tam!- nawet gdy pociągnął ją przez drzwi.
- Tam jest mój samochód!- krzyknął na dźwięk walącego się dachu pod pompą
paliwową. Coś poruszyło się w ciemności, ale ucieknięcie od tego czegoś było ważniejsze
dla Grafa niż przyjrzenie się temu.
Dziewczyna zawahała się i wepchnął ją przez drzwi kierowcy i wsiadł za nią, gdy
wdrapała się na fotel pasażera.
- Jedź!- krzyknęła, gdy kawałek dachu spadł na maskę samochodu.
Nie musiała powtarzać dwa razy. Silnik ryknął i transmisja zaprotestowała gdy
wcisnął wszystkie trzysta pięćdziesiąt koni pod maską, aż w końcu samochód się szarpnął i
ich stamtąd wydostał.
- Co to było?- spojrzał w lusterko. Stacja benzynowa, rozdrobniona w mak, stała
samotnie z boku drogi, ale nic wokół nie zostało zniszczone. Linie napięcia stały
spokojnie.- To było tornado?
- Jak się tu dostałeś?- człowiek zadrżał, ściskając deskę rozdzielczą, gdy usiadła
bokiem do niego. Jej głos był tak samo spanikowany, jak gdy znajdowała się w
zaciemnionej stacji, jakby to co przed chwilą się stało jeszcze z nimi nie skończyło i ulga
byłaby przedwczesna.
Nie dotarło do niego wiele rzeczy, ale jej pytanie owszem. Nie było to dobre
uczucie.
- A jak inni tutaj się dostają? Przyjechałem.
- Nie, to niemożliwe - usiadła prosto i spojrzała tępo przez szybę.- To nie może być
prawda.
Zszokowany człowiek. Fantastycznie. Powinien po prostu się zatrzymać i ją zjeść,
rzucić jej ciało do rowu i pojechać dalej, ale jakiś instynkt, który był mądrzejszy niż on,
ostrzegł go, że nie byłby to dobry pomysł.
- Cóż, nie chcę tego mówić, ale to prawda i mam zamiar za dwie sekundy wykopać
cię z tego samochodu, jeżeli nie przestaniesz się zachowywać na tak cholernie szaloną.
Jeśli będziesz miała szczęście, wcisnę najpierw hamulce.
- O mój Boże, naprawdę tutaj jesteś. Z zewnątrz - jej oczy rozszerzyły się jeszcze
bardziej, jeśli to możliwe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl