Jennifer Hayward - Negocjacje i fascynacje, harlequin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Jennifer HaywardNegocjacje i fascynacjeTłumaczenie:Maria NowakROZDZIAŁ PIERWSZYJared Stone był w znakomitym nastroju. Obudził się jeszcze przed świtem, pełenenergii i gotów podjąć każde wyzwanie, jakie przyniesie nadchodzący dzień. Kiedysłońce, optymistycznie złote po nocnym deszczu, wyłoniło się zza horyzontu, był jużna trasie swojego porannego joggingu. Pokonał dziesięć kilometrów krętą ścieżkąwiodącą przez zagajniki i polany podmiejskiego parku krajobrazowego, niemalżebez wysiłku utrzymując równe tempo biegu, lekko przeskakując przez zwalone pniei pewnie stawiając stopy pomiędzy wilgotnymi głazami. Potem podarował swoimmięśniom chwilę relaksu pod gorącym prysznicem, wciąż delektując się niedawnymwspomnieniem leśnej ciszy, kropli rosy lśniących na źdźbłach traw i srebrzystychchmurek własnego oddechu w rześkim, niemalże mroźnym powietrzu wczesnegoporanka.Niespełna godzinę później raźnym krokiem wmaszerował do siedziby firmy StoneIndustries w centrum Saint José, podśpiewując pod nosem ‒ nieco tylko fałszywie –piosenkę, którą usłyszał w radiu, kiedy jechał przez miasto za kierownicą swojejnajnowszej zabawki, hybrydowego chevroleta tahoe. Utwór We are the championszespołu Queen idealnie współgrał ze stanem jego ducha. Jared czuł się królemżycia. Przebył długą drogę, odkąd jego pierwszy wynalazek, zmajstrowanyw garażu, okazał się strzałem w dziesiątkę i przebojem wdarł się na rynekproduktów elektronicznych. Dziś firma, którą założył, zajmowała nowoczesnybudynek ze stali i szkła. Strzeliste, zdecydowane linie jednoznacznie wizualizowałyambicje szefa. Stone Industries była liczącą się potęgą w Dolinie Krzemowej, aleJaredowi to nie wystarczało. Chciał podbić świat. Jeśli chodzi o ścisłość, opracowałjuż strategię, która miała sprawić, że rynki europejskie staną przed nim otworem.Jeszcze tylko kilka dni, a wprowadzi swój plan w czyn. Na samą myśl czuł euforię.Uwielbiał walkę, także tę, która toczyła się w luksusowych, reprezentacyjnychwnętrzach, gdzie zebrani wokół mahoniowych stołów biznesmeni podejmowalidecyzje warte miliardy dolarów. A nade wszystko lubił zwyciężać. Jeśli odniesiesukces w Europie, będzie miał na swoim koncie zwycięstwo, które raz na zawszezamknie usta sceptykom, grzejącym fotele w radzie nadzorczej Stone Industries,i definitywnie zdystansuje rodzimą konkurencję.Wciąż podśpiewując i wymachując teczką do rytmu, przemaszerował przezgłówny hol, który zdobiły egzotyczne drzewka ustawione w szklanych wykuszach.Dyskretne, punktowe lampy oświetlały kiście kolorowych kwiatów,a w klimatyzowanym powietrzu unosił się łagodny zapach. Dekorator wnętrz zrobiłtu naprawdę dobrą robotę, pomyślał przelotnie Jared, po czym uniósł dłoń w geściepozdrowienia i uśmiechnął się do młodziutkiej okularnicy siedzącej za szerokimblatem z egzotycznego drewna. Robił tak codziennie, ciesząc oczy widokiemmalinowego rumieńca zalewającego policzki recepcjonistki. Dzisiaj jednakdziewczyna musiała być w bardzo złej formie, bo zamiast odpowiedzieć muuśmiechem, skrzywiła tylko usta, jak gdyby dręczyła ją wyjątkowo paskudnaniestrawność. Jared zmarszczył brwi, ale w następnej chwili zadźwięczał dzwoneki drzwi jednej z wind rozsunęły się bezszelestnie. Zapominając na dobreo recepcjonistce, ruszył biegiem i w ostatniej chwili zdołał wśliznąć się do kabiny,zręcznie blokując drzwi teczką z papierami.‒Dzień dobry wszystkim! – zagaił wesoło, szczerząc zęby w uśmiechu pełnymanimuszu. Windę wypełniał spory tłumek; Jared zanotował sobie w pamięci, którzyz pracowników byli do tego stopnia zaangażowani, by przychodzić do pracy przedósmą rano. Wysoki kędzierzawy rudzielec z działu finansów, imieniem bodajżeGerald, z reguły poważny i zamknięty w sobie, dziś wyraźnie rozpromienił się nawidok szefa i posłał mu porozumiewawcze spojrzenie, jak gdyby łączyła ich jakaśsekretna komitywa. Jennifer Thomas, fertyczna brunetka o cygańskiej urodzie,której bardziej pasowałaby chyba falbaniasta suknia niż grzeczna garsonkaasystentki wiceprezesa, zazwyczaj wyładowywała swój gorący temperament,niemal otwarcie flirtując z Jaredem, kiedy tylko nadarzyła się ku temu sposobność.Tym razem jednak zasznurowała usta i wbiła wzrok w podłogę, udając, że widzi tamcoś niezmiernie interesującego. Z kolei blada, tleniona blondynka pracującaw dziale prawnym, której nazwiska nie był w stanie zapamiętać, zamiastodwzajemnić powitanie, ostentacyjnie odwróciła się doń tyłem.Dziwne. Doprawdy dziwne.Dalej nie było ani trochę lepiej. Kiedy winda zatrzymała się na piętrzezajmowanym przez kierownictwo, ruszył przez senne jeszcze o tej porze korytarzei niemal wpadł na asystentkę drugiego wiceprezesa, która pędziła przed siebie,zapatrzona w jakieś papierzyska. Wiedziony odruchem, wyciągnął ramiona, żebypodtrzymać ją, gdy się zachwiała, ale ona odskoczyła w bok i, o ile słuch go niemylił, prychnęła jak rozwścieczona kotka.To była już kompletna aberracja. Jaredowi nie zdarzyło się dotąd, by jakakolwiekkobieta nie rzuciła się ochoczo w jego objęcia, jeśli tylko miała taką możliwość.Czyżby czegoś nie zauważył? Może jakieś złośliwe ptaszysko napaskudziło mu nagłowę, kiedy wyszedł z domu? Może pobrudził się pastą do zębów albo po jegoramieniu pełznął właśnie ohydny, kosmaty pająk? Nieco nerwowo przeczesał dłoniąwłosy, otarł usta i strzepnął poły marynarki. Nic. Kręcąc z niedowierzaniem głową,przekroczył próg swojego biura. Po drodze spotkał jeszcze młodzieńca z serwisusprzątającego, który pchał wózek, gapiąc się równocześnie na ekran smartfona.Mijając szefa, chłopak oderwał wzrok od tego, co właśnie czytał, zarżał jakrozbawiony źrebak, uniósł w górę kciuk i energicznie nim potrząsnął, jak gdybyczegoś mu gratulował. Owszem, było czego, ale pracownicy serwisu sprzątającegoraczej ograniczali się do zdawkowego skinienia głową. Jared nie rozumiał aniw ząb, co się działo.‒Dzień dobry panu. – Mary, jego osobista asystentka, miała pięćdziesiątkę nakarku, burzę nigdy niefarbowanych, szpakowatych loków i urok osobisty, któryJared bardzo cenił. Dzięki jej werwie i poczuciu humoru nawet najbardziej ponurydzień stawał się całkiem znośny. Tym razem jednak brązowe oczy Mary nie śmiałysię, a jej szerokie brwi były ściągnięte w wyrazie troski… a może nagany?‒ Co się dzisiaj ze wszystkimi dzieje?! – Kiedy, jak co rano, podała mu starannieopracowaną prasówkę i plik najpilniejszych wiadomości, wyrwał papiery z jej rąkgwałtownym gestem człowieka zirytowanego. – Słońce świeci, sprzedaż zwyżkuje,płace rosną. Dlaczego jedni mają kwaśne miny, jak gdyby najedli się szczawiu, a innirechocą jak głupki?Mary posłała mu poważne spojrzenie.‒ Nie korzystał pan jeszcze dziś z internetu, prawda?‒ Oczywiście, że nie – westchnął, siląc się na cierpliwość. – W przeciwieństwie dowszystkich innych w biurze staram się zachowywać normalnie, więc, tak jakzawsze, nie odpalam komputera ani nie włączam smartfona przed ósmą rano. Powstaniu z łóżka biegam. Albo medytuję. W ten sposób dbam o to, żeby zachowaćrównowagę ciała i ducha lub, inaczej mówiąc, nie zwariować. Dzień jest dość długi,żebym zdążył się dowiedzieć, jakie nowe szaleństwo opanowało rzeczywistośćwirtualną oraz kto, co i jak skomentował na portalach społecznościowych.‒Cóż, dzisiaj będzie miał pan co czytać. – Asystentka skrzywiła usta. –Szaleństwo, to doprawdy bardzo delikatne określenie tego, co się dzieje. Facebooki Twitter są w stanie wrzenia. Można bez przesady powiedzieć, że w jedną noczyskał pan prawdziwą sławę, zwłaszcza, hm, wśród płci pięknej. Teraz każdakobieta, nawet taka, która nie ma pojęcia, co to twardy dysk, wie, kim jest JaredStone. I, proszę mi wierzyć, żadna nie życzy panu dobrze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]