Jessica Hart - Słodkie kłopoty, Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequin2
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jessica Hart
Słodkie kłopoty
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Purdy bezradnie oparła się o kierownicę. Straciła już
wszelką nadzieję, gdy nagle usłyszała warkot silnika.
Nareszcie! Szybko wygramoliła się z samochodu i rozejrzała
się niecierpliwie. Na szczęście słuch jej nie mylił. Mocno
wysłużona ciężarówka mknęła drogą, zostawiając za sobą
chmurę rdzawego pyłu. Purdy uniosła w górę ramiona i
zaczęła nimi energicznie wymachiwać, jakby jej rozkraczone
na środku drogi auto nie stanowiło już wystarczającej
przeszkody.
Ciężarówka zatrzymała się, a kierowca uchylił okno od
strony pasażera.
- Zdaje się, że potrzebujesz pomocy? - zapytał. Jego
pogodna twarz wydała jej się dziwnie znajoma.
Nat... Nat Jakiśtam. Tyle zdołała sobie przypomnieć. Był
jednym z sąsiadów Grangerów, o ile oczywiście odległość
kilkudziesięciu kilometrów można nazwać sąsiedztwem.
- Witaj - powiedziała, zdejmując z twarzy okulary
przeciwsłoneczne.
Nat wychylił się z kabiny, skinął lekko głową i spojrzał w
srebrzystoszare oczy, jeszcze lśniące po niedawno przelanych
łzach.
- Tak się cieszę, że się zjawiłeś - dodała. - Właśnie
przyzwyczajałam się do myśli, że spędzę tu najbliższą noc.
Niezbyt miła perspektywa, ale za głupotę trzeba płacić.
Nat wyłączył silnik i wysiadł z ciężarówki. Był wysokim,
postawnym mężczyzną tuż po trzydziestce.
- Purdy, mam rację?
- Zgadza się - potwierdziła zdziwiona.
- J e s t e m N a t M a s t e r m a n . M a s t e r m a n ,
oczywiście!
- Wiem, bywasz czasami u Grangerów. Ale jakim cudem
ty mnie pamiętasz? Nikt nie zwraca uwagi na kucharkę...
Jej twarz, okolona burzą ciemnobrązowych włosów, była
bardziej interesująca niż ładna. Co innego oczy. Nat mógłby
przysiąc, że nigdy nie widział tak niezwykłego,
srebrzystoszarego blasku. I ten uśmiech... Szczególnie wtedy,
kiedy w pobliżu pojawiał się Ross Granger.
- To zależy tylko od tego, jak gotuje - odpowiedział.
- Pieczesz najlepsze szarlotki, jakie kiedykolwiek
jadłem.
- Doprawdy? - Miło było pomyśleć, że jest się w czymś
dobrym. Jej nie zdarzało się to każdego dnia.
- Dziękuję.
- W czym problem, Purdy? Jej uśmiech natychmiast
zgasł.
- Jak już wspomniałam, w mojej głupocie. - Westchnęła
ciężko. - Przed wyjazdem zapomniałam sprawdzić, czy bak
jest pełny, i oczywiście nie był. Dlatego sterczę tu już... -
zerknęła na zegarek - co, tylko godzinę? Byłam pewna, że co
najmniej ze trzy.
Gdyby chociaż upał nie był tak niemiłosierny. W okolicy
nie rosło żadne, najlichsze nawet drzewo, mogące dać choćby
namiastkę cienia. Wszystko, co mogła zrobić, to siedzieć
cierpliwie w samochodzie i modlić się o cud.
- Jasne, w takich sytuacjach czas dłuży się niemiłosiernie.
Nat wciąż patrzył na nią z uwagą, zaś Purdy z przykrością
uświadomiła sobie, że musi koszmarnie wyglądać,
wycieńczona i lepka od potu.
- To moja wina. Grangerowie już pierwszego dnia
ostrzegli mnie, żebym nigdy nie opuszczała Cowen Creek bez
sprawdzenia poziomu benzyny w baku. Ale cóż, byłam tak
zabiegana, że z ledwością pamiętałam, jak się nazywam.
Zabrakło mąki, cukru i mnóstwa innych rzeczy. Chciałam jak
najszybciej pojechać do sklepu, by zdążyć przed obiadem. No
i utknęłam tutaj.
Nie zdradziła się, co było głównym powodem jej podróży.
Otóż w domu zabrakło również ulubionego puddingu Rossa.
- Zdarza się - mruknął pocieszająco. Prawdę mówiąc,
ludziom, którzy mieszkali tu dłużej niż tydzień, to się nie
zdarzało, bowiem podobną nieostrożność można było
przypłacić życiem. Ale cóż, panna Purdy wyglądała na dosyć
oryginalną osobę.
- Nie wiem, jak mogłam być tak głupia. - Westchnęła
ciężko.
- Na szczęście nie aż tak głupia, żeby wysiąść z
samochodu i ruszyć piechotą do domu.
Głos Nata był spokojny i nad wyraz sympatyczny, wręcz
kojący. Purdy spojrzała na niego z wdzięcznością.
Cóż, nie był w jej typie jak Ross, ale sprawiał wrażenie
człowieka miłego, przyjaznego i opiekuńczego. W sam raz na
trudne chwile. Lepiej nie mogła trafić.
- Może masz rezerwowy kanister benzyny? - Była jeszcze
szansa, by pognać do sklepu i wrócić do Cowen Creek, nim
Ross zauważyłby, że jej nie ma. No i dostałby na czas swój
ulubiony pudding.
- Niestety.
- Ach tak... - Z trudem ukryła rozczarowanie. - Nat, czy
jedziesz do Cowen Creek?
A niby dokąd? - dodała w duchu. Niepotrzebnie pytała,
bowiem droga prowadziła właśnie tam.
- Jasne, że do Cowen Creek. Mam sprawę do Billa.
- Mogę się z tobą zabrać?
Znów niepotrzebnie pytała. W tym klimacie i w takiej
pustce wszyscy pomagali sobie w trudnych sytuacjach. Było
to normą.
- Oczywiście... Słuchaj, a może najpierw podwiozę cię do
Mathison? - Powiedział to zupełnie spontanicznie, bez
zastanowienia. Coś w niej go ujęło, skrywana bezradność, a
może intrygujący błysk srebrzystoszarego spojrzenia? Kiedy
Purdy spojrzała na niego ze zdziwieniem, dodał: - Mogłabyś
zrobić zakupy, a ja zorganizowałbym jakiś kanister.
Powiedział to tak naturalnie, jakby było czymś zupełnie
oczywistym nadkładanie kilkudziesięciu kilometrów dla
prawie nieznajomej dziewczyny.
- Przecież mówiłeś, że masz jakąś sprawę do Billa -
powiedziała niepewnie. Była kompletnie zaskoczona tym, że
to, o co modliła się przez ostatnią godzinę, nagle zaczyna się
spełniać.
- Nie ma pośpiechu - odparł. Wciąż nie pojmował,
dlaczego tak się zachował.
- Ale...
- Oczywiście, jeśli nie masz na to ochoty, możemy jechać
prosto do Cowen Creek.
- Nie! - wykrzyknęła gwałtownie, bojąc się, że straci taką
okazję. - Jeśli naprawdę możesz najpierw pojechać do
Mathison, byłoby cudownie.
Otworzył drzwi ciężarówki.
- W takim razie wskakuj.
- Uratowałeś mi życie - odezwała się, zajmując miejsce w
środku wozu.
- Nie przesadzaj - powiedział z lekkim zdziwieniem. - Nic
ci nie groziło, dopóki siedziałaś w samochodzie. Przecież
Grangerowie, jak tylko by zauważyli, że długo ciebie nie ma,
rozpoczęliby poszukiwania. Zawsze tak tu robimy.
Purdy przymknęła powieki, rozkoszując się strumieniem
chłodnego powietrza. Dopiero kiedy znalazła się w Australii,
doceniła, jak wspaniałym wynalazkiem jest klimatyzacja.
- Wiem, że nic by mi się nie stało, bo wreszcie ktoś by
mnie znalazł, ale dzięki tobie nie będę musiała tłumaczyć się
przed wszystkimi, jaka ze mnie idiotka. To byłoby straszne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]