Jeff Lindsey - Dexter 02 - Dekalog Dextera, Książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JEFF LINDSAY
DEKALOG DOBREGO DEXTERA
Przekład
RADOSŁAW JANUSZEWSKI
AMBER
Redakcja stylistyczna
Mirella Remuszko
Redakcja techniczna
Andrzej Witkowski
Korekta
Jolanta Kucharska
Katarzyna Pietruszka
Ilustracja na okładce
Michael J. Windsor.
Opracowanie graficzne okładki
Studio Graficzne Wydawnictwa Amber
Skład
Wydawnictwo Amber
Druk
Drukarnia Naukowo - Techniczna
Oddział Polskiej Agencji Prasowej SA, Warszawa, ul. Mińska 65
Tytuł oryginału
Dearly Deyoted Dexter
Copyright © 2005 by Jeff Lindsay.
Ali rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83 - 241 - 2675 - 9 978 - 83 - 241 - 2675 - 0
Warszawa 2006. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
00 - 060 Warszawa,
ul. Królewska 27
tel. 62040 13,6208162
www.wydawnictwoamber.pl
Tommiemu i Gusowi, którzy z pewnością dosyć się już naczekali
1
To znowu ten tłusty księżyc, rzucony nisko w tropikalną noc, wykrzykuje na
ciemnym niebie, szepcze do drżących uszu. I ten kochany, stary głos w ciemnościach,
głos Mrocznego Pasażera, moszczącego się wygodnie na tylnym siedzeniu dodge'a K
domniemanej duszy Dextera.
Ten drań księżyc, ten pyskaty, chytrze zerkający Lucyfer, który wrzeszczy w
poprzek pustego nieba, w mroczne serca potworów nocy, na dole, wzywając je na
wesołe place zabaw.
Woła właśnie do tego potwora, tu, za oleandrem, prążkowanego jak tygrys w
świetle księżyca przesączającym się przez liście, który pobudzony czeka na właściwą
chwilę, żeby wyskoczyć z cienia. To Dexter w mroku. Nasłuchuje straszliwych
podszeptów spływających bez tchu do mojej cienistej kryjówki.
Moje kochane, mroczne drugie ja namawia mnie, żebym skoczył - już - zatopił
oblane światłem księżyca kły w och jakże bezbronne mięso po tamtej stronie
żywopłotu. Ale czas nie jest odpowiedni, czekam więc, patrząc ostrożnie, jak moja
niczego niepodejrzewająca ofiara przepełza obok, z szeroko otwartymi oczami, bo
wie, że coś ją obserwuje, ale nie wie, że tu, w żywopłocie, jestem ja, zaledwie o trzy
stalowe kroki. Mógłbym wysunąć się z taką łatwością, jak ostrze noża, którym
jestem, i odprawić moją cudowną magię - ale czekam, przeczuwany, chociaż
niewidoczny.
Jedna długa, skradająca się chwila przechodzi na paluszkach w drugą, a ja
nadal czekam na właściwy moment; skok, wyciągnięta ręka, chłodna wesołość, kiedy
widzę przerażenie rozchodzące się po twarzy mojej ofiary...
Ale nie. Coś tu nie gra.
I teraz nadchodzi kolej na Dextera, żeby poczuł mdłe ukłucia oczu na plecach,
trzepot strachu, kiedy coraz bardziej się upewniam, że coś poluje na mnie. Jakiś inny
nocny prześladowca czuje to ostre, wewnętrzne ślinienie, kiedy obserwuje mnie
skądś, z bliska - a mnie się ta myśl nie podoba.
I jak małe uderzenie pioruna wesoła dłoń oślepiająco szybko opada na mnie
znikąd, a przed moimi oczami migają lśniące zęby dziewięcioletniego chłopca z
sąsiedztwa.
- Mam cię! Raz, dwa, trzy, Dexter!
I z dziką szybkością wczesnej młodości chichocze szaleńczo i krzyczy na
mnie, a ja stoję upokorzony w krzakach. Skończyło się. Sześcioletni Cody patrzy na
mnie rozczarowany, jakby Dexter Nocny Bóg zawiódł swojego arcykapłana. Astor,
dziewięcioletnia siostra Cody'ego, przyłącza się do pohukiwania dzieciaków, zanim
ponownie smyrgną w ciemność, do nowych, bardziej zmyślnych kryjówek,
zostawiając mnie bardzo samotnego z moim wstydem.
Dexter nie kopnął puszki. A teraz Dexter jest Tym. Znowu.
Dziwicie się, jak to możliwe, żeby nocne łowy Dextera sprowadzały się do
czegoś takiego? Wcześniej zawsze były jakieś przerażające, wynaturzone drapieżniki
czekające, aż zwróci na nie uwagę równie przerażający, wynaturzony Dexter - a oto
jestem ja, tropiący pustą puszkę po ravioli Chef Boyardee, których winą jest mdły
sos. Oto ja, trwoniący cenny czas na przegrywanie w grze, w którą nie grałem, odkąd
skończyłem dziesięć lat. Nawet gorzej, jestem Tym.
- Raz. Dwa. Trzy - odliczam, zawsze porządny i uczciwy zawodnik.
Jak to możliwe? Jak możliwe, że Dexter Demon, czując ciężar takiego
księżyca, nie grzebie we wnętrznościach, wyrzynając życie z kogoś, kto pilnie
potrzebował klingi ostrego osądu Dextera? Jak to możliwe, żeby podczas takiej nocy
Zimny Mściciel odmówił wypuszczenia Mrocznego Pasażera na przechadzkę?
- Cztery. Pięć. Sześć.
Harry, mój mądry ojczym, uczył mnie starannego równoważenia Potrzeby i
Noża. Przygarnął chłopca, w którym dostrzegł niepohamowaną żądzę zabijania - nie
do przeobrażenia - i ukształtował z niego człowieka, który zabija tylko zabójców;
Dexter, ukrywający się za ludzką z pozoru twarzą, tropiący naprawdę ohydnych
seryjnych zabójców mordujących bez zasad. Byłbym jednym z nich, gdyby nie Plan
Harry'ego. „Jest mnóstwo ludzi, którzy na to zasługują, Dexterze” - powiedział mój
ojczym gliniarz.
- Siedem. Osiem. Dziewięć.
Nauczył mnie, jak odnajdywać tych szczególnych towarzyszy zabaw, jak
upewniać się, że zasłużyli na odwiedziny moje i mojego Mrocznego Pasażera. Nawet
więcej, nauczył mnie, tak jak tylko gliniarze potrafią, jak uniknąć za to kary. Pomógł
mi zbudować wiarygodną maskę i wbił mi do głowy, że muszę do niej pasować i
zawsze, nieustannie być normalny we wszystkim.
I tak nauczyłem się, jak się ładnie ubierać, uśmiechać i myć zęby. Stałem się
doskonałą podróbką człowieka, mówiącą te głupie i bezsensowne rzeczy, które ludzie
mówią do siebie co dnia. Nikt nie podejrzewał, co czai się za moją perfekcyjną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]