Jerzy Marciniak - Ostry kąt uderzenia , Biblioteka Żółtego Tygrysa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DWA OBLICZA TEJ NOCY
Bawialnia starego dworu w Chequers, niewielkiej podlondyńskiej miejscowości, roz-
brzmiewała gwarem. Kilka osób w różnym wieku przechadzało się po salonie prowadząc
ożywioną konwersację, co chwila ktoś zatrzymywał się przed wiszącym na ścianie naprze-
ciwko drzwi prowadzących na werandę dużym olejnym obrazem. Przedstawiał on ubranego
w mundur oficera armii amerykańskiej mężczyznę o czerstwej, ogorzałej twarzy. Spierano
się delikatnie co do wieku oficera w dziewiętnastowiecznym uniformie kawalerii. Domow-
nicy dumni z uzupełnienia kolekcji tak doskonałym płótnem nie kwapili się z wyjaśnienia-
mi, kogo ono przedstawia, bawiąc się najwyraźniej domysłami gości. Każdy w portreto-
wanym widział kogoś innego, na rozwiązanie zaś tajemnicy należało poczekać.
Gospodyni domu i jej najstarsza córka Sarah siedziały wraz z częścią gości przy długim
stole. Blask świec ustawionych na wysokich lichtarzach wraz z przyćmionym światłem
elektrycznym stwarzał przyjemną i przytulną atmosferę, refleksy świetlne chybotliwych
płomieni świec tańczyły na srebrze sztućców, cukiernic, półmisków.
Pod chwilową nieobecność gospodarza prowadzono rozmowę o przebiegu jego choro-
by, wsłuchując się w każde zdanie lorda Morana, długoletniego lekarza rodziny. Doktor
teraz już z uśmiechem mówił o swym poważnym zaniepokojeniu sprzed dziesięciu dni,
kiedy po pewnej przerwie ponownie pojawiła się gorączka trawiąc zmęczony intensywną
pracą i dalekimi podróżami organizm pacjenta. Najbardziej spontanicznie radość z powrotu
do zdrowia po trzytygodniowej chorobie ojca okazywała Anna.
Nie tańczono, ale młodsza część towarzystwa zebrana wokół gramofonu śpiewała pio-
senki razem z ich płytowymi wykonawcami.
Sierżant Anderson z Intelligence Service wsłuchiwał się w przenikające mury melodie.
Kończył właśnie swój dyżur. Do objęcia posterunku przy bramie dworu w Chequers przez
Davisona pozostało jeszcze półtorej godziny. A jutro sobota, 6 marca, i dwudniowy week-
end, który Anderson wraz z żoną postanowili spędzić razem z rodzicami Anny w Harwic na
wschodnim wybrzeżu. Sierżant miał nadzieję, że te dwa dni miną spokojnie, a wizyta nie
będzie przerywana ucieczkami do schronów przeciwlotniczych przed bombami hitlerow-
skiej Luftwaffe.
Ci dranie nie mają żadnego umiaru - rozmyślał Anderson o niemieckich nalotach noc-
nych. - Ale, jeśli nie będzie mgły, tak częstej nad Kanałem w czasie przedwiośnia, to może
nie będzie się im chciało lecieć nad Anglię. Na razie jednak nic nie zapowiadało pogorsze-
nia pogody. Późny wieczór, 5 marca 1943 roku, był wyjątkowo ciepły, bezwietrzny, sło-
wem przyjemny, jeszcze ta muzyka...
Tamci - sierżant miał oczywiście na myśli mieszkańców i gości dworu w Chequers -
fajnie się zabawiają, no, ale jest rzeczywiście okazja. „Stary” wrócił do formy, więc dla-
czego mają się nie cieszyć, zresztą wszyscy się po trosze cieszymy.
Anderson spoglądał na czarne kontury rezydencji. Żaden jednak blask nie rozpraszał
mroku. W tym rejonie zarządzeń o zaciemnieniu okien przestrzegano wyjątkowo skrupu-
latnie. Mężczyzna dostrzegł tylko ciemny obrys sylwetki innego funkcjonariusza IS odby-
wającego dyżurny spacer wzdłuż oficyny dworu.
Niebawem zaczęły podjeżdżać pod wejście samochody po uczestników przyjęcia. Od-
jechało jednak tylko kilka osób i dochodziła już północ, a rozmowy trwały w najlepsze.
Nadal też śpiewano ściszonym głosem przeboje i piosenki wojskowe, a najpopularniejszą z
nich „It's a long way to Tiperary” śpiewali lub nucili prawie wszyscy obecni w bawialni i
przylegających do niej pokojach.
Na piętrze, w pokoju, w którym mieściła się biblioteka, przy ustawionym nieco z boku,
obok regałów zapełnionych książkami, okrągłym stole siedziało czterech mężczyzn. Spo-
wici kłębami dymu z palonych przez nich cygar rozmawałi z ożywieniem, sięgając niekie-
dy po kieliszki napełnione alkoholem. Wprawdzie i tu przeniknęły odgłosy rozmów i
dźwięki muzyki, lecz dyskutujący tak dalece pochłonięci byli omawianymi problemami, że
nie zwracali uwagi na to, co się dzieje na parterze.
- Jestem szczęśliwy, że wreszcie mogę rozmawiać z wami, panowie, a nie z doktorem
Moranem, doktorem Marshallem i tymi wszystkimi panami, którzy wciąż zadawali mi to
samo pytanie: „Jak się pan dziś czuje, sir? Co panu dolega, sir?” I to tak przez trzy tygo-
dnie. Już od samego odpowiadania na te „problemowe” pytania można było wyzionąć
ducha. - Bardzo nam brakowało pana zainteresowania naszymi sprawami i pana rady, panie
premierze - niejako w odpowiedzi rzekł sir Archibald Sinclair, minister lotnictwa rządu
Jego Królewskiej Mości.
- Niech się pan nie gniewa, drogi ministrze, ale mówi pan tak samo jak Eden. Zapewne
umówiliście się ze sobą, co? - Premier ostatnie słowa wypowiedział ze śmiechem.
- Mówiłem panom przed chwilą o ustaleniach konferencji w Casablance. Poza tym, że
zdecydowano o inwazji na Sycylię i Włochy, co, jak sądzę, pozwoli wyprowadzić to pań-
stwo z wojny. Wraz z prezydentem Rooseveltem omawialiśmy sposoby skutecznej ochrony
naszych szlaków komunikacyjnych na Atlantyku. Jest to, panowie, sprawa pierwszorzędnej
wagi. - Sir Winston nagle spoważniał wkładając do ust grube cygaro. - A jeszcze dochodzi
bombardowanie Niemiec.
- Wiemy, panie premierze, że działania nad Niemcami mamy prowadzić nadal wspólnie
z Amerykanami, oni przejmą akcje lotnicze prowadzone nad Rzeszą w dzień, my zaś bę-
dziemy bombardować Niemcy nocami - wtrącił wyjaśnienie minister Sinclair, spoglądając
na generała Portala, szefa sztabu Królewskich Sił Powietrznych.
- Uznaję zasadność tego podziału - przerwał ministrowi lotnictwa Churchill. - Wynika
on między innymi z lepszego przygotowania technicznego Amerykanów do lotów dzien-
nych nad Niemcy, ale niezupełnie rozumiem przyczyn małej skuteczności naszych akcji
bombowych nad Trzecią Rzeszą. Propaganda hitlerowska ma dobry materiał do wykorzy-
stania w postaci lejów naszych bomb w odległości często kilku mil od właściwego celu.
- Co na to pan, generale Harris? - Premier zwrócił się do siedzącego w głębokim klu-
bowym fotelu generała w lotniczym mundurze.
- W połowie tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku rozpoznanie lotnicze
RAF dostarczyło sztabowi Królewskich Sił Powietrznych i Bomber Command serię zdjęć
lotniczych dokonanych nad obiektami bombardowań wkrótce po przeprowadzeniu przez
nas akcji bojowych. Większość zdjęć ukazała bardzo małe zniszczenia. W związku z tym
powstały trzy hipotezy, które trzeba było kolejno eliminować albo ich trafność uzasadnić.
Pierwsza: Niemcy po mistrzowsku, w sposób błyskawiczny, kamuflowali uszkodzenia,
druga: Niemcy niesłychanie szybko i po mistrzowsku uszkodzenia naprawiali, wreszcie
hipoteza trzecia: nasze załogi nie trafiały w cele...
- Wiem coś o tym, drogi generale - przerwał gwałtownie Harrisowi Churchill. - Profesor
Lindemann, mój doradca naukowy, i marszałek Saundby dowiedli wówczas ponad wszelką
wątpliwość, że załogi zrzucają swój ładunek niedbale, byle gdzie. Dochodziło do tego, że
tylko jedna na trzy załogi trafiała w pobliże celu. W Zagłębiu Ruhry zaś wskutek silnej
obrony przeciwlotniczej nieprzyjaciela tylko co dziesiąta załoga wykonywała swe zadanie
właściwie. - Premier mówił coraz bardziej emocjonalnie.
- Istotnie tak było, panie premierze - spokojnie próbował wyjaśniać Harris - lecz mamy
już rok tysiąc dziewięćset czterdziesty trzeci. Od roku stoję na czele Dowództwa Lotnictwa
Bombowego. Gdy obejmowałem to stanowisko, Bomber Command miało do dyspozycji
trzysta siedemdziesiąt osiem sprawnych samolotów z załogami, lecz tylko sześćdziesiąt
dziewięć ciężkich bombowców i to posiadających, niestety, przestarzałe wyposażenie na-
wigacyjne i niezbyt sprawne celowniki. W grudniu ubiegłego roku posiadaliśmy już dwie-
ście sześćdziesiąt jeden ciężkich bombowców i siedemdziesiąt osiem bombowców średnich
z nowoczesnym wyposażeniem radionawigacyjnym. Załóg też nam nie brakuje, chociaż,
rzecz jasna, około trzydziestu siedmiu procent ludzi pochodzi z dominiów i kolonii.
- Jeśli pan pozwoli, panie premierze -- odezwał się milczący do tej pory generał Portal -
to pragnę dodać, że bombardowanie celów w nocy i to często bez widoczności ziemi stwa-
rza załogom wiele trudności, pracujemy jednak nad zastosowaniem urządzeń radarowych
do naprowadzania i do wykrywania celów. Mogę zapewnić rząd, że zajmujemy się tym
zagadnieniem energicznie.
- Panowie - ponownie odezwał się premier - ofensywa bombowa nad Niemcy jest, jak
dotąd, głównym sposobem pomocy Rosjanom poprzez systematyczne niszczenie niemiec-
kiego przemysłu wojennego, komunikacji, fabryk amunicji, rafinerii, lotnisk, elektrowni. Z
różnych względów nie możemy jeszcze stworzyć drugiego frontu, lecz ofensywę bombową
na Niemcy nie tylko możemy, ale musimy rozwinąć. - Po chwili milczenia Churchill dodał
prawie szeptem - mamy informacje, iż Niemcy szykują Anglii jakąś niespodziankę zwią-
zaną z wykorzystaniem atomu. Coś niedobrego dzieje się w zakładach Norsk-Hydro w
Norwegii...
Długo w nocy rozmawiano w bibliotece sir Winstona o podstawowych sprawach wojny
z Hitlerem. Generał Harris przysłuchując się rozmowie i niekiedy sam coś wtrącając po-
chłonięty był jednak głównie własnymi myślami, dotyczącymi spraw bombardowania
Niemiec. Zapewne można było usprawnić organizację operacji bombowych i jeszcze bar-
dziej wzmóc ich natężenie, byłoby to dobrą odpowiedzią na nasilające się w Wielkiej Bry-
tanii żądanie zorganizowania drugiego frontu w Europie, lecz były i realne trudności. Oto
[ Pobierz całość w formacie PDF ]