Jeschke - Ostatni dzień stworzenia,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
www.bookswarez.prv.pl
Numer katalogowy - 00143
Autor - Wolfgang Jeschke
Tytul -
Ostatni dzień stworzenia
Tłumaczenie: Mieczysław Dutkiewicz
Opracowanie -
Artur Frydel
I stał się wieczór i poranek- dzień piąty.
I rzekł Bóg: Niech zrodzi ziemia istoty żywe
Według rodzaju swego: bydło i płazy, i zwierzęta ziemne,
według rodzajów swoich. I stało się tak.
I uczynił Bóg zwierzęta ziemne według rodzajów
ich, i bydło, i wszelkie płazy ziemne, według rodzaju
swego. I ujrzał Bóg, że to było dobre.
I rzekl Bóg: Uczyńmy człowieka na wyobrażenie
i podobieństwo nasze...
(Genesis 1, 23-26)
PROLOG
W roku 1959 Steve Stanley ukończył 16 lat. Dzieciństwo spędził w Paryżu i Rzymie, gdzie ojciec jego
przebywał jako przedstawiciel jednego z amerykańskich koncernów farmaceutycznych. Po powrocie do
Stanów Zjednoczonych uczęszczał na uczelnie w Springfield w stanie Ohio. Postanowił studiować budowę
samolotów i zostać pilotem. Zdał wszystkie egzaminy, po czym podjął służbę w Air Force.
W roku 1959 wywiad amerykański odkrył w rejonie Morza Śródziemnego ślady świadczące o istnieniu planu,
który miał radykalnie zmienić rzeczywistość.
W roku 1968 Steve Stanley miał 25 lat i należał do grona najlepszych pilotów Sił Powietrznych USA.
W roku 1968 rozpoczęto w ścisłej tajemnicy i przy zastosowaniu ostrych środków bezpieczeństwa
przygotowania do akcji, którą flota Stanów Zjednoczonych zamierzała przeprowadzić przy współudziale
NASA i która miała stać się wydarzeniem przełomowym w dziejach ludzkości.
W roku 1977 Steve Stanley miał 34 lata i był zatrudniony w firmie Rockwell jako pilot-oblatywacz. Stracił tę
pracę, kiedy prezydent Carter podjął decyzję o niewdrażaniu do seryjnej produkcji samolotu B-1. Steve
Stanley począł ubiegać się o posadę w NASA, gdzie właśnie szukano doświadczonych pilotów.
W roku 1977 tajny plan NASA i floty USA znajdował się już w bardzo zaawansowanym stadium, chociaż
niektórzy z naukowców uczestniczących w akcji ostrzegali usilnie przed mogącymi nastąpić
konsekwencjami.
W tym czasie nikt z grona wtajemniczonych nie miał już złudzeń: nie wszystko przebiegało zgodnie z
planem. Wojsko, ignorując ostrzeżenia, forsowało projekt za wszelka cenę, jakkolwiek nawet laicy zdołali się
już zorientować, że w rejonie morskim na zachód od Bermudów dzieją się dziwne rzeczy. Fantastyczne
spekulacje na temat tak zwanego "trójkąta bermudzkiego" zaczęto snuć w okresie dogodnym dla CIA, która
podsycała nawet owe niejasne pogłoski, aby zniechęcić naukowców do zajęcia się na serio zagadkowymi
zjawiskami.
Wkrótce nazwisko Steve Stanley'a, wymienione przez komputer, wpisano na listę kandydatów wybranych do
wzięcia udziału w tajnym przedsięwzięciu. Wśród nich znaleźli się specjaliści z różnych gałęzi nauki, techniki
i logistyki, jak również dawni członkowie grupy bojowej, spełniający określone wymagania.
Steve Stanley nie mógł jeszcze wtedy wiedzieć, czego oczekuje się od niego- tak samo jak inni znajdujący
się na liście dowodzącego całością akcji, admirała Williama W. Francisa. Nikt z nich nie zdawał sobie
sprawy, ze ich życie zmieni się radykalnie, wyprzedzając najśmielsze marzenia. Wybrano ich, aby
przekroczyli bramy raju- jednakże wydarzenia, jakich stali się świadkami, nie zwiastowały dzieła stworzenia,
a raczej apokalipsę.
Pewnego dnia Steve Stanley zniknął bez śladu, a wraz z nim zniknęli w ten sam sposób ci, których
wytypował komputer.
Czy rzeczywiście bez śladu?
Ślady takie istniały.
Jednakże ich wykrycie było sprawą niezmiernie trudną, a jeszcze trudniejszą- właściwe odczytanie,
zwłaszcza dla tych, którzy nie byli im współcześni.
Część 1
Ślady
Kiedy dnia 13 sierpnia 1970 roku z portu w Lizbonie wypłynął "Glomar Challenger", aby przeprowadzić
wiercenia podwodne w rejonie Balearów, na wyjaśnienie zagadkowych zjawisk mających miejsce w latach
50-tych i 60-tych czekali nie tylko naukowcy. Biolodzy i oceanografowie pragnęli rzucić światło na ważne
zdarzenie sprzed około pięciu i pół milionów lat, kiedy to nastąpiło przejście z miocenu w pliocen. Dla
obszaru śródziemnomorskiego oznaczało to rewolucję biologiczną, wiążącą się z drastyczną zmiana klimatu
w Europie.
Ekspedycję finansowała Narodowa Fundacja Naukowa, a nadzorował ją Instytut Oceanografii. Dnia 23
sierpnia w godzinach popołudniowych okręt badawczy zakotwiczono elektronicznie w odległości 100 mil od
Barcelony i rozpoczęto pierwsze podwodne wiercenia na głębokości 2000 metrów. Potem nastąpiły kolejne
wiercenia.
Uzyskane wyniki potwierdziły słuszność hipotez Williama E.B. Bensona z Narodowej Fundacji naukowej
oraz Orvill'a L. Bandy'ego z Uniwersytetu w Południowej Kalifornii. Potwierdziły one również ryzykowne
przypuszczenia kilku wysokich urzędników Pentagonu , interesujących się pewnym projektem z końca lat
sześćdzięsiątych, a więc z okresu kiedy program Apollo przeżywał swój punkt kulminacyjny. W trakcie
konferencji prasowych w Paryżu i w Nowym Jorku, na których poinformowano opinię publiczną o wynikach
ekspedycji, zatajono przezornie kilka informacji. Dotyczyły one wydobytego na powierzchnię morza
materiału, którego początkowo nie można było zidentyfikować, a który z całą pewnością stanowił istotny
argument przemawiający za projektem. Argument ten skłonił prezydenta Nixona w lutym 1971 roku- lot
Apolla został właśnie pomyślnie ukończony- do dokonania drastycznych cięć w budżecie lotów kosmicznych
NASA na korzyść projektu o kryptonimie "Sealab", przygotowywanego wspólnie przez flotę i NASA.
Wyniki potwierdziło kilka zagadkowych szczegółów, zgromadzonych przez wywiad. Pierwsza wskazówka
pochodziła z roku 1959. Odkrycie dokonane przez francuskie Ministerstwo Wojny było niezwykle alarmujące,
gdyż nie umiano znaleźć na nie żadnego wyjaśnienia. Oznaczono je jako "Dowód nr 1". Komandor Francis,
doświadczony oficer z Wydziału Zbrojeniowego Floty USA, otrzymał rozkaz przeprowadzenia odpowiednich
badań. Jednak dopiero w roku 1968 natknął się na kolejny szczegół, pasujący do tej osobliwej mozaiki: był
to "Dowód nr 2" ze Szwajcarii. W roku 1969 wywiad wyszperał w Watykanie informację, skatalogowaną
następnie jako "Dowód nr 3". Mozaikę kompletowano fragment po fragmencie, stopniowo przybywały kolejne
elementy układanki i również naukowa baza przedsięwzięcia przybierała sukcesywnie formę zaprojektowaną
już od dawna przez Francisa i jego współpracowników. Pod tym kątem analizowano już od ponad dziesięciu
lat wszelkie publikacje z dziedziny fizyki teoretycznej.
DOWÓD Nr 3
FLET ŚW. WITA
Anachronizmów nie rozpoznaje się łatwo. Chyba że czyni to człowiek, który był świadkiem pewnych
wydarzeń i może usystematyzować je według ich funkcji i wyglądu, lub też ktoś, kto urodził się po fakcie, ale
i tak wie o wszystkim z przekazów. Natomiast ci przedwcześnie urodzeni potraktują takie zjawiska jako
osobliwość, albo jako przedmioty magiczne lub święte- w zależności od stanu umysłu i stopnia pobożności.
Już od stuleci istnieją poszlaki świadczące o tym, że kiedyś w zamierzchłej przeszłości w rejonie Morza
Śródziemniego musiało wydarzyć się coś, co można by określić mianem "załamania czasu". Osobliwe
znaleziska z wybrzeży południowej Hiszpanii i południowych Włoch, z Malty, Sardynii, Korsyki i Belearów,
ale przede wszystkim z Sycylii czczono o czci się tu i ówdzie po dzień dzisiejszy jako relikwie, a to ze
względu na ich niezniszczalność i tajemniczość. Są to właściwie okruchy jakiejś masy o zabarwieniu od
brudnej bieli do brązu, z odcieniem żółci, którą można wziąć za starą kość słoniową lub szczątki szkieletów
wyszlifowanych w ciągu stuleci przez wodę i piasek i zdeformowanych nie do poznania. Tym skwapliwiej
więc puszczano wodze fantazji, nadając owym kościanym szczątkom konkretne kształty, dostrzegając w
nich nawet świętość oraz interpretując je jako ocalone w cudowny sposób części ciała najprzeróżniejszych
świętych, którzy kiedyś stąpali po ziemi.
I tak w San Lorenzo, w pobliżu miasta Reggio w Kalabrii, czci się od ponad 500 lat kawałek takiej masy o
długości dwudziestu centymetrów, będący jakoby palcem wskazującym proroka Jeremiasza. W Ajgeciras w
okolicach Giblartaru przechowuje się jako relikwie przedmiot w kształcie kwadratu o bokach długości 12 cm-
rzekomo część czaszki Jana Chrzciciela, którego odrąbana głowa przypłynęła w cudowny sposób do
wybrzeży Hiszpanii- a w co najmniej 37 kościołach spoczywają kosteczki palców od rąk i nóg, szczęki górne
i dolne, żebra i piszczele co najmniej dwudziestu siedmiu świętych, proroków i innych postaci zasłużonych
dla religii.
Najosobliwsze do tej pory znalezisko spoczywa w srebrnym relikwiarzu w kościele Sta. Felicita w Palermo;
to, co przenajświętsze u Świętego Wita, albo Vitusa, jak go zwano w tych stronach. Vitus, jako święty,
czczony dziś między innymi przez piwowarów i górników, przez ludzi ułomnych i kotlarzy, aktorów aptekarzy
i winogrodników, wzywany przy nocnym moczeniu i pożarach, ukąszeniu węża i wściekliźnie, pląsawicy i
padaczce, podnieceniu i zagrożonej niewinności, pochodził z Mazara del Valla, miejscowości położonej w
południowo zachodniej części Sycylii. Jak wiadomo, wycierpiał wiele za sprawą siepaczy Dioklecjana na
przełomie lat 304/305. Był synem zamożnego poganina zwanego Hylas i ku jego zmartwieniu przystał już w
wieku siedmiu lat do sekty chrześcijan. Chcąc ujść karzącej dłoni rozsierdzonego ojca, uciekł wraz ze swą
mamką Crescentią i swoim nauczycielem Modestiusem do Lukanii. Tam jednak rozpoznano go, ujęto, po
czym doprowadzono z powrotem do Rzymu, gdzie zamierzano pozbawić go życia w szczególnie okrutny
sposób: miano umieścić go w kotle z wrzącym olejem. W ostatniej chwili aniołowie wybawili go z opresji,
porywając ze sobą daleko, gdzie wkrótce zmarł.
W roku 583 zaczęto dzielić szczątki męczennika. Ciało przewieziono do Dolnej Italii, podczas gdy oddzielony
członek pozostał w Sycylii. Przeor Furlad z St. Denis, człowiek obrotny, sprowadził okaleczone zwłoki do
swojego klasztoru w 756 roku, ale widocznie nie wszyscy jego następcy okazywali Witowi tę samą cześć,
gdyż w roku 836 przeor Hilduin podarował zwłoki klasztorowi Corvey. Tam dokonano dalszego podziału
ciała męczennika. W roku 922 książę Wenzel, który na cześć Wita budował kościół w Pradze, właśnie w
miejscu, gdzie dziś wznosi się na Hradczanach słynna katedra Św. Wita, otrzymał ramię zmarłego. W roku
1355 cesarz Karol IV postanowił zebrać wszystkie brakujące szczątki, porozrzucane tu i ówdzie, znalazł
jedynie w Pawii kilka kosteczek, o których autentyczności teologowie nie byli do końca przekonani. Dziś w
Europie Środkowej i Południowej jest ponad 150 miejscowości, gdzie znajdują się podobno części ciała Św.
Wita.
Najbardziej wyszukana relikwia, jakiej Wit zawdzięcza swój patronat nad zagrożoną niewinnością, pojawiła
się w Palermo w X wieku. Dokumenty wspominają o niej w roku 938 w związku z odbudową kościoła Sta.
Felicita, gdzie znalazła bezpieczne schronienie. Legendy, oplatające do tej pory tak bujnie postać młodego
męczennika, milczą na temat losów, jakie stały się udziałem relikwii w ciągu tych 355 lat.
Istnieje przekaz usiłujący w sposób wiarygodny wyjaśnić jej pochodzenie: pewien rybak, Rosso, wyruszył na
połów. W nocy zaskoczył go sztorm, a fale rzuciły łódź na pełne morze. Przez dwa dni i dwie noce Rosso
cierpiał niewypowiedziane mąki, aż wreszcie burza ucichła, a on ujrzał rankiem trzeciego dnia znajomy
brzeg. Wyciągnął siec i wtedy oczom jego ukazał się obok dwunastu ryb (w tą liczbą oczywiście nie można
wierzyć, gdyż najprawdopodobniej chodzi tu o aluzję do dwunastu apostołów) dziwny przedmiot: wygięty,
podobny do węża, rowkowany, o długości półtorej stopy i średnicy pół piędzi, z nieznanego, bladoszarego
materiału, który byt zarazem elastyczny i kruchy.
Rybak wdzięczny za swoje cudowne ocalenie, przekazał osobliwe znalezisko przeorowi z Sta. Felicita, ten
zaś zamknął je w skrytce, aby zaoszczędzić jego widoku - mógł bowiem nasunąć nieprzyzwoite skojarzenia
- damom. Działo się to w połowie IX wieku.
Przedmiot ów jakoby cudem przetrwał bez żadnego uszczerbku pożar, który w 922 roku obrócił Sta. Felicita'
w perzynę. W roku 932 rozpoczęto budowę nowego kościoła i ten zachował się w dużej części do dnia
dzisiejszego.
W 1217 roku Ambrozius, młody i ambitny przeor z Sta. Felicita, uzyskał od arcybiskupa Palermo zgodę na
zwrócenie się do Ojca Świętego z prośbą o uwierzytelnienie relikwii. Papież Mikołaj lll wysłał natychmiast do
Palermo dwie komisje ekspertów, które na miejscu dokonały oględzin, nie zdobył się jednak na podjęcie
decyzji. Dopiero Bonifacy Vlll powołał w roku 1296 trzecią komisję ekspertów i tuz przed śmiercią, w roku
1303, wydał decyzję pozytywną, udzielając swego apostolskiego błogosławieństwa.
Od XIII wieku ów osobliwy twór, zatwierdzony przez najwyższą instancję Kościoła katolickiego jako symbol
chrześcijańskiej niewinności i świadectwo zadziwiającej męskości, spoczywał w srebrnym, kunsztownie
cyzelowanym wyściełanym jedwabiem relikwiarzu, otwieranym jedynie co sto lat, z okazji jubileuszu istnienia
Sta. Felicita. Relikwię wystawiano na pokaz, aby wszyscy mogli ujrzeć nie podlegający procesowi butwienia
członek świętego.
Profesor Angelo Buenocavallo, bakałarz medycyny w Palermo, napisał w roku 1439 rozprawę naukową na
temat owej relikwii - zwanej w gwarze ludowej "niewymowny św. Wita", lub tez wręcz ordynarnie "il gazzo di
Santa Felicita". Buenocavallo twierdził stanowczo, że sporny przedmiot nie może być ludzkim członkiem w
ogólności ani tym bardziej w szczególności, gdyż nawet gdyby zmienił się pod wpływem wrzącego oleju, to i
tak pod względem anatomicznym nie wykazuje najmniejszego podobieństwa z tą częścią ciała nie mówiąc
już w ogóle o długości. Wprawdzie u świń stwierdzono niejednokrotnie, ze ich ogony pęcznieją we wrzącym
oleju, przez co odnosiło się wrażenie, ze stopniowo rosną i twardnieją, ale w tym wypadku nie chodziło o
wysmażone mięso, a najprawdopodobniej o kość słoniową. Według profesora Buenocavallo wszystko
przemawiało za tym, ze jest to jeden z owych pogańskich, wykonanych z kości słoniowej instrumentów
muzycznych, na których z taką wprawą grali muzułmańscy muzykanci.
Buenocavallo nie otrzymał zezwolenia na publikację swoich spostrzeżeń. Ludzie zawistni oskarżyli go przed
władzami kościelnymi o herezję, jako ze ośmielił się porównać członek św. Wita z ogonami świń. Jego
rozprawę skonfiskowano i spalono publicznie. Dzielny profesor z trudem uniknął kary za herezję, ale na
okres dwóch lat otrzymał zakaz nauczania. Wtedy wyjechał do Padwy, gdzie jeszcze trzydzieści owocnych
lat udzielał się w dziedzinie anatomii. Sława o nim przekroczyła znacznie granice jego przybranej ojczyzny.
Tymczasem instrument św. Wita spoczywał w srebrnym relikwiarzu i wraz z upływem stuleci ulegał coraz
bardziej zapomnieniu.
Kiedy w roku 1938 relikwiarz otwarto z okazji obchodów tysiąclecia Sta. Felicita i oczom publiczności ukazał
się święty członek, obejrzał go nadzwyczaj skrupulatnie niejaki Luigi Risotto, nauczyciel gimnastyki z
Tarentu, zraniony podczas I wojny światowej dokładnie w to samo miejsce, co niegdyś słynny Abelard. W
roku 1939 na famach ukazującej się w Tarencie gazecie dla nauczycieli opublikowany został artykuł, w
którym Luigi Risotto zdecydowanie kwestionował autentyczność relikwii. Jego zdaniem był to niesłychany
skandal, że kosciół katolicki jeszcze w XX wieku ośmiela się podawać kawałek szlauchu, w dodatku o tej
dtugości i określonych właściwościach, za genitalia jednego ze świętych i nakazuje go czcić. W ten sposób
kontynuuje się czasy mrocznego średniowiecza i bezwstydnie ogłupia prosty naród wiernych - to wszystko w
czasie, kiedy bogaty w tradycje kulturowe naród włoski zamierza stać się narodem wiodącym na świecie
również pod względem politycznym. To hańba, unosił się autor artykułu.
A przecież, prowadził dalej swój wywód Risotto, mamy tu do czynienia wyłącznie z rowkowanym kawałkiem
szlauchu wykonanego z twardej, ale sparciałej już żywicy gumowej - pozostałością po fajce perskiej
pochodzenia mauretańskiego. W swoim racjonalistycznym uniesieniu i ograniczonej erudycji Risotto
przeoczył fakt, ze ów kawałek gumy wspomniany byt już w wieku X, a w roku 1303 został uznany za
relikwię, Maurowie zaś poznali tytoń dopiero w połowie XVI wieku. Jeżeli zaś chodzi o fajkę perską, to
skonstruowano ją w roku 1612. Uczynił to przedsiębiorczy właściciel kawiarni, Ziad Kawadri, który po długich
i intensywnych rozmyślaniach stworzył nargile ku wygodzie swoich klientów. Z Damaszku owo źródło
orientalnego komfortu rozpoczęło swój marsz triumfalny po krajach muzułmańskich aż do Budapesztu i
Casablanki, Dar-es-Salam i Hyderabadu. W roku 1961 powołana została mocą zalecenia Jana XXlll
watykańska komisja ekspertów. Miała ona przejrzeć w spokoju wykaz wszystkich relikwii, po czym wytrzebić
te, które okazały się niegodne tego, aby je czcić, jako niedorzeczne, bolesne lub wręcz śmieszne. W ciągu
ponad pięciu lat komisja rozpatrzyła 3786 tego rodzaju przypadków, z czego 1284 wpisała na listę godnych
jak najszybszego zapomnienia, a 1544 uznała za niewskazane na dłuższą metę. Pozostałe 958 mogły być
po cichu respektowane, ale wymieniane jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Wynik tych badań byt
zaskakujący: istniało ponad tysiąc przypadków, w których relikwie wykonane były z materiału o barwie od
brudnobiałej do brudnożółtej, przypominającego według słów opisu "starą, porysowaną kość słoniową".
Komisja papieska postarała się o próbki tego materiału i przekazała je do gabinetu fizykalnego w Watykanie
celem dokonania badań najnowocześniejszymi metodami, z udziałem radioaktywnego węgla włącznie. W
toku badań poczyniono kolejne zadziwiające spostrzeżenia. Wszystkie testy przeprowadzone z udziałem
radioaktywnego węgla wypadły ujemnie, a to mogło oznaczać tylko jedno: jeżeli byt to materiał organiczny, a
więc kości względnie kość słoniowa, guma lub bursztyn, to próbki musiały pochodzić sprzed 30000 lat, gdyż
wyznaczanie dat według tej metody nie sięga dalej w przeszłość. Prawdopodobnie próbki były nawet starsze
niż 100 000 lat. Nie mogły więc to być ani palec wskazujący proroka Jeremiasza, ani czaszka Jana
Chrzciciela, ani kostka z prawej nogi św. Genowefy, ani mostek św. Pawła.
Członek św. Wita, zaliczony - co było łatwe do przewidzenia - do relikwii, o których należało zapomnieć jak
najszybciej, różnił się wprawdzie od innych przedmiotów kolorem i konsystencją, ale po dokładnych
badaniach wykazał ten sam przedbiblijny, a raczej niebiblijny wiek. To, co rybak Rossi wyciągnął siecią z
głębin morskich po długotrwałym sztormie, stało się raptem niezmiernie interesujące, również dla uczonych
papieskiego gabinetu fizykalnego. To, co pojawiło się na horyzoncie jako niepozorne zachmurzenie, mogło
przerodzić się w burzę, która była w stanie wstrząsnąć podwalinami dziejów religii. Gdyby przypuszczenia
sprawdziły się, owo odkrycie mogło mieć dalekosiężne znaczenie.
I rzeczywiście, wszystko to miało sprawdzić się co do joty.
Dnia 2 marca 1969 roku w Palermo zjawili się wysłannicy Pawła Vl, wręczając miejscowemu arcybiskupowi
list od Ojca Świętego. Papież prosił Jego Eminencję o wysłanie do bazyliki św. Piotra z przyczyn, które musi
zataić, przechowywanej w Sta. Felicita relikwii św. Wita. Z trwogą musi bowiem przyjąć do wiadomości
oznaki świadczące o tym, ze antychryst może jednym posunięciem unicestwić tysiąclecia dziejów religii,
odebrać światu możliwość tak wyczekiwanego zbawienia, aby w końcu opanować go całkowicie.
Rozgoryczony tym widocznym brakiem zaufania Ojca Świętego, który nie wyjaśniał w liście związku
pomiędzy dziwaczną relikwią a zaistniałą groźbą objęcia panowania przez antychrysta, z drugiej zaś strony
zatroskany naglącym tonem prośby, Jego Eminencja polecił otworzyć relikwiarz z Sta. Felicita i wręczyć
wysłannikom papieża pożądany przedmiot.
I tak oto członek św. Wita, część fajki perskiej lub tez pogański instrument muzyczny odbyt swą pierwszą po
ponad tysiącletnim okresie spokoju podroż. Nie rozpoznany w ciągu tysiąclecia wytrącił teraz z równowagi
zarówno fizyków, jak również teologów i polityków.
Dnia 5 marca relikwia dotarta do Rzymu, po czym bezzwłocznie dostarczono ją przed oblicze Ojca
Świętego, który obejrzał ją z rosnącym zakłopotaniem i znalazłszy potwierdzenie dla swoich najgorszych
przeczuć, oddał się modlitwom.
W tym czasie w gabinecie fizykalnym przeprowadzono kolejne ekspertyzy próbek, w wyniku których
stwierdzono, ze nie jest to materiał organiczny ani tez nieorganiczny, lecz syntetyczny. Potwierdziło to
badanie relikwii z Palermo. Poza tym eksperci ku własnemu zdumieniu stwierdzili, ze istnieje podobieństwo
pomiędzy "il gazzo di Santa Felicita" a żebrowanym szlauchem od maski tlenowej używanej przez pilotów
myśliwców odrzutowych.
Przede wszystkim należało znaleźć odpowiedź na następujące pytanie: na ile wieków przed wynalezieniem
sztucznych tworzyw mógł pojawić się ów materiał, który zresztą już wtedy zawierał znamiona bardzo
zaawansowanego wieku. Watykańscy uczeni stanęli przed zagadką. Nie istniała żadna teoria naukowa,
która mogłaby wyjaśnić ten stan rzeczy.
Członek św. Wita powędrował więc do archiwum watykańskiego, gdzie przechowywano najbardziej osobliwe
przedmioty, kuriozalne przyrządy, rękopisy i dzieła sztuki, zebrane na przestrzeni półtora wieku. Podejmując
tak mądrą decyzję, Paweł Vl nie wziął pod uwagę jednego faktu: tego mianowicie, iż CIA interesuje się
wszystkim, a jej agenci są dosłownie wszędobylscy. Amerykańska agencja wywiadowcza stale węszyła co
dzieje się pod tronem papieskim i w ten sposób Waszyngton już wkrótce dowiedział się o zagadkowych
przedmiotach i zaniepokojeniu w Watykanie, otrzymał też niedługo potem przesyłkę zawierającą zdjęcia i
próbki dziwnego materiału.
Kapitan Francis spoglądał przez lupę na rozłożone na biurku zdjęcia. Ogarniała go żądza czynu. To co
niespodziewanie otrzymał z Watykanu, pasowało jak ulał do jego koncepcji i obu elementów pochodzących
z Algerii i Gibraltaru z lat 1959 i 1968. Wiercenia dokonane z pokładu "Glomar Challenger" w rejonie
Balearów dostarczą z pewnością ostatnich brakujących fragmentów mozaiki. Wkrótce rozpoczną się
przygotowania do projektu Deep Sea Drilling Narodowej Fundacji, Naukowej, pieniądze są już gotowe.
Francis rzucił okiem na swoje nieco już sfatygowane dystynkcje kapitańskie. Najwyższy czas wspiąć się
nieco wyżej. Z satysfakcją odnotował w swojej świadomości bodziec, jakim dla owego projektu była
przesyłka z Rzymu. To pomoże mu w karierze. Awans na admirała przybierał realne kształty.
Francis był w nastroju pełnym optymizmu.
DOWÓD Nr 2
RYDWAN BOJOWY Z GIBRALTARU
Podczas gdy Austriacy i Francuzi kłócili się o tron w wojnie o sukcesję hiszpańską, Brytyjczycy opanowali
bazę będącą najważniejszym punktem strategicznym w rejonie zachodniej części Morza Śródziemnego.
Rankiem 4 sierpnia 1704 roku żołnierze zaatakowali Gibraltar, zajęli go wykorzystując moment zaskoczenia,
po czym wywiesili flagę Wielkiej Brytanii.
Dżebel-al-Tarik, skała Taryka, nazwana tak na część słynnego dowódcy arabskiego, który wiodąc swoje
oddziały wdarł się na odległość 711 stop, aby wziąć szturmem Półwysep Pirenejski, jest tworem z wapna
jurajskiego. Wraz z Dżabel Muza, skałą wznoszącą się po stronie afrykańskiej, tworzy ona wąską zaporę,
oddzielającą niegdyś Atlantyk od Morza Śródziemnego. Ponieważ z basenu Morza Śródziemnego
wyparowuje więcej wody, niż wpada jej z dopływów, napływa doń stale woda z Atlantyku. Wynikiem tego
trwającego już od milionów lat procesu jest wyryty przez naturę wyłom o szerokości 24 kilometrów i
sięgający na głębokość 300 metrów: Cieśnina Gibraltarska. Woda wyżłobiła na południowym boku skały dwa
tarasy- Windmill Hill i Europa Flats- które opadają tworząc Punta de Europa. Trudno o lepsze miejsce na
twierdzę. W roku 1714 Anglicy rozpoczęli tu prace, realizując plan budowy bazy morskiej. Hiszpania nigdy
nie taiła swoich żądań odnośnie odzyskania Gibraltaru, zdecydowała się nawet kilkakrotnie na interwencję
zbrojną wszystko na próżno. Ponieważ zaś Anglia była często dla Hiszpanii cennym sprzymierzeńcem
przeciw Francji, jak na przykład podczas wojen napoleońskich, baza brytyjska, z której można było
kontrolować wszystkie ruchy statków płynących pomiędzy Morzem Śródziemnym a Atlantykiem, pozostała
nienaruszona.
Po zejściu Napoleona ze sceny historii, znowu odezwały się głosy nawołujące do "wyzwolenia" skalistego
terenu. Głosy te nie miały wprawdzie żadnego znaczenia, a polityczni zapaleńcy, zaangażowani w rewolucje
liberalną, interwencję francuską i wreszcie krwawą wojnę domową rozgrywaną przez zwolenników i
przeciwników regentki mieli i tak pełne ręce roboty, ale w Hiszpanii wszystko, co choćby z daleka pachnie
rekonkwistą, jest w stanie rozpalić namiętności nacjonalistyczne, dlatego też Anglicy podchodzili do sprawy
Gibraltaru niezwykle ostrożnie i taktownie. Najdrobniejsze starcie z tuziemcami wzbudziłoby niechybnie
niezadowolenie mocarstw europejskich, zawistnych o strategiczną pozycję Brytyjczyków, każda zaś bijatyka
pomiędzy marynarzami z Royal Navy a rybakami hiszpańskimi mogła przerodzić się w wojnę wyzwoleńczą.
Z tego tez powodu komendant bazy postanowił w roku 1843 wzmocnić fortyfikacje wzniesione na
piaszczystej mierzei w kierunku północnowschodnim od Moorish Castle. Pierwsze prace przy sypaniu
szańców rozpoczęty się jesienią 1843 r.
Wszelkich zmian terenu miano dokonać możliwie jak najdyskretniej, aby ukryć swój zamiar przed
nacjonalistami i uniknąć kłopotliwych pytań z Madrytu. Roboty nadzorował pułkownik Frank Gilmore, oficer
doświadczony już w dziedzinie budowania twierdz, niegdyś doradca Mohammeda Ali w Egipcie, zanim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]