Jesienna sonata - Mons Kallentoft,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Prolog
Östergötland, październik
Czy ten chłopiec na filmie się boi? Ten, który odbiega coraz
dalej od kamery, w świat bez nieba?
Czy to strach czujemy, kiedy mamy stracić coś, co jest dla nas
ważne?
Czy to strach czułem, kiedy biegłem? Kiedy gonili mnie po
szkolnym podwórku, ciskali we mnie rozżarzonymi kolczastymi
kulami, żmijowymi słowami?
Bałem się złości, ciosów, które spadały, choć nie rozumiałem
dlaczego. Czy te ciosy były dla mnie? Dlaczego budziłem taką
złość?
Zawsze najbardziej bałem się samotności. Tej, która kryje się
za ciosami, wyzwiskami. A jednak prawie przez całe życie
byłem samotny. To tak, jakbym stał sam na zalanym deszczem
pustym polu i czekał, by ktoś, za kim tęsknię, do mnie
przyszedł.
Tej jesieni otworzyło się niebo.
Deszcz dręczył miasto, pola i lasy, ludzi. Padało na wszelkie
możliwe sposoby.
Kilka razy przepełniła się kanalizacja. Zalało studzienki
ściekowe, z których na ulice Linköpingu wypłynęły zdechłe żuki
i utopione myszy. Szczury wielkie jak koty, z nabrzmiałymi,
gnijącymi, białymi brzuchami. Postrach wszystkich
mieszkańców.
Młode węże krzyczą o powietrze, chcą choć raz zmienić
skórę, nim się utopią, chcą żyć jako węże, zanim ich wężowe
życie się skończy.
Kto wie, co jeszcze może wypłynąć spod ziemi?
My, ludzie, jesteśmy jak psy. Potrafimy czuć się najsamotniej
w towarzystwie innych. Ale boimy się bardziej niż psy, bo
wiemy, że ból ma swoją historię, rozpoznajemy go, gdy się do
nas zbliża.
W mojej krwi są młode węże, które nie chcą przestać się
uskarżać, nie chcą zostawić mnie w spokoju.
Te węże syczą.
Plują jadem. Ich języki drgają pod moją skórą.
Dziś wieczorem świat na zewnątrz jest jeszcze ciemniejszy niż
na zdjęciach.
Krople deszczu są jak ciężkie sny na nieprzyjaznej szybie. Co
mam zrobić?
Odzyskam tylko część tego, co moje.
Pamiętam ojca.
Ale najlepiej pamiętam strach. Jak potrafił uderzyć,
właściwie kiedykolwiek, jak szukał mojego ciała zaciśniętą
pięścią.
Ojciec nosił kamerę w jednej ręce, trzymał ją tuż przy
prawym oku, a wolną ręką machał w powietrzu, próbował
pokierować mnie to tu, to tam w swoich beznadziejnych
próbach naprawienia rzeczywistości, ustawienia jej tak, jak
chciał, sprawienia, by była taka, jak sobie życzył.
Ale zawsze coś zostaje utracone.
I już nigdy nie da się tego odzyskać.
Teraz wiem, czym jest strach. Uczuciem, że tylko to będzie,
tylko to było. I że nigdy nie było żadnej różnicy.
Obrazy na ekranie rozpiętym w dużym pokoju. Rozchwiane
obrazy na filmie Super 8, wyblakłe, prawie czarno-białe. Ja,
milczący i rozchwiany chłopiec, tak jakby tylko jednooka
kamera potrafiła wychwycić mój niepokój.
Widziałem, jak moje życie staje się na tych obrazach. Widzę,
że teraz dzieje się to samo.
Nagie, zimne stopy bębniące po mokrej od rosy trawie i
chłodnym żwirze, piłka kopnięta wysoko w powietrze,
pokrzywione ciało, które przewraca się jak długie w
piaskownicy.
Wtedy przychodzi rozgoryczenie. Wstyd. Skulone ramiona
pokonanego stają się prawdziwą postawą w życiu. I coś takiego
się dziedziczy.
Czasami chciałem iść prosto do jądra zła. Stałem pod jego
domem, pod drzewem, i czekałem.
Czego chce ten chłopiec na filmie, który jest mną? Co myśli w
swojej wiecznej teraźniejszości?
Czy wierzy, że życie to śmiech? Gonitwa?
Teraz mama musi trzymać kamerę. Jestem w pachnących
tytoniem objęciach taty, jego ramiona są ukryte pod szarą
wełną, a w tle czarno-biało świeci choinka. Płaczę. Moja twarz
dwulatka jest samą rozpaczą, a ja jestem zredukowany do może
trzech uczuć: smutku, paniki i tego przeklętego strachu.
Co myśli ten chłopiec? Ten o spuchniętych, czerwonych
policzkach?
Dostaję całusa w czoło.
Ojciec miał wtedy brodę, tak jak nakazywała moda, a mama
wygląda zabawnie w tej swojej krótkiej spódnicy, i teraz znów
się cieszę, przez parę krótkich sekund jestem radością.
W lesie kryje się pewna możliwość. Szarpana na strzępy
ostrym, zimnym deszczem i trującym, szarym wiatrem. Szansa,
żeby odzyskać siebie samego, człowieka, którym mam prawo
być, tego, którego życie jest serią czarno-białych, ładnych i
paskudnych ruchomych obrazków w pachnących perfumami
białych kopertach.
Projektor syczy za moimi plecami, zacina się, moje ramiona i
głowa rzucają cień na ścianę na krawędzi obrazów, tak jakbym
chciał w nie wejść, znów być tym chłopcem. Odzyskać tego, kim
mógł się stać.
Dokąd odeszła miłość? Zapach tytoniu. Szedłem do ciebie,
tato, chociaż biłeś. Szedłem do ciebie, bo tylko to znałem.
Wrażliwość drugiego człowieka musi się gdzieś kończyć,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]