Jessica Hart - Podróż do Australii, ● Harlequin Romance
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JESSICA HART
Podróż
do Australii
Tytuł oryginału:
Partner for Love
r
r
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kurczowo trzymając parasolkę i balansując na jednej no-
dze, Darcy Meadows patrzyła na zabłocony but. W uszach
dźwięczały jej zapewnienia wuja Billa, że Bindaburra leży
w najbardziej suchej części suchej prowincji na suchym kon-
tynencie. Rzeczywistość wcale nie potwierdziła owych słów
i wyglądało na to, że dowcipny wuj zakpił sobie z bratanicy.
Miało być upalnie i sucho, a było zimno, mokro i grząsko.
Otrząsnęła błoto, przywierające do obcasów, wyprostowa-
ła się i rozejrzała naokoło. Wzdłuż drogi dość gęsto rosły
wysokie eukaliptusy, a po jej obu stronach niskie i rzadkie
zarośla, ciągnące się po horyzont. Z powodu ulewy było
ponuro i ciemno. Darcy zazgrzytała zębami, gdy uzmysłowi-
ła sobie, że niepotrzebnie fatygowała się do Australii, ponie-
waż taka pogoda bywa i w Londynie.
Ruszyła dalej, ciężko wzdychając, gdyż miała wrażenie,
że stąpa po mokrym cemencie. Buty oblepione błotem pręd-
ko robiły się ciężkie, więc musiała przystawać i je czyścić.
Powoli przestawała wierzyć, że Bindaburra jest niedaleko.
Wyruszyła wcześnie rano i przez cały dzień jechała rozmo-
kłymi drogami, a gdy już sądziła, że zbliża się do celu, sa-
mochód ugrzązł w gęstym błocie.
Nagle stanęła i wytężyła słuch; zdało się jej, że w szumie
ulewy słyszy warkot silnika. Miała nadzieję, że nadjeżdża
życzliwy człowiek, który ulituje się nad nią i chętnie podwie-
zie pozostałe dwa, najwyżej trzy kilometry do Bindaburry.
Niewiele myśląc, wyszła na środek drogi i wyciągnęła rękę.
Musiała jednak trochę poczekać, zanim jadący przeprawi się
przez koryto przybierającego strumienia.
Samochód pędził wprost na nią, więc przeraziła się, że
kierowca jej nie zauważył. Aby utrzymać równowagę, rozło-
żyła ręce i usiłowała jak najprędzej zejść mu z drogi. Na
szczęście kierowca dostrzegł zjawę jakby z innej planety
i zwolnił w samą porę. Okazało się, że nie był to samochód
osobowy, lecz furgonetka. Darcy byłoby przyjemniej, gdyby
wybawił ją właściciel eleganckiego wozu, ale od trzech go-
dzin nie widziała żywej duszy, więc była rada, że los zesłał
jej przynajmniej taką pomoc.
Kierowca zatrzymał się i opuścił szybę. Chcąc podbiec,
Darcy zachwiała się, lecz zdążyła chwycić klamkę. Sapiąc
głośno, wyprostowała się i z czarującym uśmiechem na
ustach zajrzała do szoferki.
- Dzień dobry - powiedziała beztroskim tonem, nie zda-
jąc sobie sprawy, że wygląda nieprawdopodobnie.
Zdziwiło ją, że kierowca ma mało przyjazny wyraz twa-
rzy. Wychylił się przez okno i z marsem na czole patrzył na
nią, jak gdyby nie wierzył w to, co widzi. Nie dostrzegła
w jego oczach ani krzty współczucia, więc pomyślała zroz-
paczona, że trafiła na człowieka, który jej nie pomoże. Nie
odpowiedział na jej powitanie, lecz warknął:
- Co pani tu robi?
Ton jego głosu zaskoczył ją, a nawet lekko uraził, ponie-
waż mężczyźni zwykle inaczej reagowali na jej ujmujący
uśmiech.
- Chciałam zwrócić na siebie uwagę.
Mężczyzna wzruszył ramionami i spojrzał na parasolkę,
która była jaskrawożółta i zielona, a kształtem przypominała
drzewo bananowe. Na końcu szprych-gałęzi wisiały kiście
bananów. Darcy otrzymała ją od przyjaciółki i wszędzie z so-
bą zabierała. Australijczyk widocznie nie miał poczucia hu-
moru i na jego twarzy nie drgnął żaden muskuł.
- Trudno czegoś takiego nie zauważyć - mruknął z sil-
nym miejscowym akcentem, który w jej uszach nieprzyjem-
nie zazgrzytał.
Omiótł Darcy krytycznym spojrzeniem i pokręcił głową.
Miała na sobie purpurowy żakiet, wąskie spodnie w biało-
-niebieskie paski i pantofle na wysokich obcasach.
- Trudno powiedzieć, żeby wtapiała się pani w tło - do-
rzucił z dezaprobatą. - Jesteśmy ponad trzysta kilometrów
od miasta, do którego pewno wybrała się pani po zakupy.
Można wiedzieć, jakim cudem znalazła się pani tutaj?
Wolała udawać, że nie zauważyła jego nieuprzejmości.
Zdawała sobie sprawę, że to może być jedyny człowiek,
który wybawi ją z opresji.
- Mój samochód utknął w błocie.
- To ten, który sterczy niedaleko stąd?
- Tak. Za żadne skarby nie mogłam ruszyć go z miejsca.
Zawadzał panu, prawda?
Mężczyzna powiedział coś, czego nie dosłyszała, ponie-
waż ulewa nasiliła się i duże krople coraz głośniej bębniły
o parasolkę. Gdy kobieta-zjawa nie zareagowała, Australij-
czyk zawołał, przekrzykując szum deszczu:
- Niech pani wsiada!
- Dziękuję.
Skwapliwie skorzystała, chociaż ani trochę nie wątpiła,
że propozycja została niejako wymuszona okolicznościami.
Przeszła przed maską na drugą stronę, niezgrabnie usiadła
na fotelu, zamknęła parasolkę i zdrapała błoto z butów. Pan-
tofle były do wyrzucenia. Żałowała, że nie. zabrała z domu
kaloszy.
Zatrzasnęła drzwi, oparła parasolkę koło nóg i odwróciła
się ku swemu wybawcy.
W nikłym świetle lampki dostrzegła twarz o surowym
wyrazie i oczy, patrzące na nią ze źle skrywanym zniecier-
pliwieniem. Australijczyk miał wyraziste, pociągłe rysy, wy-
datny nos, mocno zarysowaną szczękę i wąskie, jakby zaciś-
nięte usta. Emanowała z niego jakaś wewnętrzna siła, nad
którą doskonale panował.
Darcy głównie obracała się wśród wybuchowych aktorów,
więc chłodna powściągliwość nieznajomego od razu rzuciła
się jej w oczy. Bez namysłu zadecydowała, że jest człowie-
kiem skrytym, umiejętnie maskującym uczucia. Mimo to
jego postawa świadczyła, że autostopowiczka nie przypadła
mu do gustu. Pogardliwie skrzywił usta i patrzył na nią nie-
pokojąco przenikliwie.
Pod wpływem krytycznego spojrzenia poczuła się nieswo-
jo i uświadomiła sobie, że musi nader osobliwie wyglądać;
krzykliwie ubrana kobieta z jarmarczną parasolką pieszo wę-
druje przez pustkowie. Zarumieniona ze wstydu szepnęła:
- Jestem panu bardzo wdzięczna.
Teraz nawet własny akcent wydał się jej nie na miejscu,
więc uśmiechnęła się przepraszająco. Australijczyk zachował
kamienną twarz.
- Na bezludziu należy zostać w samochodzie. - W jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]