Jestem męską świnią, FELIETONY

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jestem męską świnią
Szowinistyczna Świnia
2009-03-06
Jestem męską szowinistyczną świnią. I życzę memu synowi, żeby był co najmniej taką
świnią jak ja.
- Tato, zawsze powtarzałeś mi, że kobiety trzeba trzymać krótko. Ale jak krótko?
- Najwyżej do rana.
Oczywiście kobiety nie śmieją się z tego dowcipu, ale faceci rechoczą aż im piwo bryzga. Nigdy
nie chciałem się ożenić. Zawsze byłem singlem i takim mentalnie pozostałem po dziś. Ożeniłem
się, bo obiecałem. Trzy razy przekładałem termin ślubu, aż uległem: będzie co ma być, w końcu
są rozwody. Byliśmy ze sobą już kilka lat i dla mnie tak bez ślubu mogliśmy żyć ile się dało. A
jakby się nie dało, to trzeba się rozstać. Jednak Anna chciała za wszelką cenę mieć papier. Nie
żałuję tej decyzji.
Dzisiaj jestem przed pięćdziesiątką i mam dużo doświadczenia. Wszystkie kobiety chcą ciepłego
domu, ogródka, dzieci, wspólnych tematów do rozmów, czułości, zaufania, troskliwości. Chcą,
żeby ich facet był jak prawdziwy Robert Redford i ten z filmów. Chcą, żeby tenże Redford
realizował swoją wspaniałą karierę, ale żeby wracał po 15. do domu, pomagał w sprzątaniu,
zmywał naczynia, wynosił śmieci, chodził na spacery i na obiady do teściowej. Usilnie latami
pracują nad swoim Redfordem. Jeśli są nieustępliwe to mają w efekcie .... Dulskiego. I wtedy
gnoją go za to, że jest jaki jest, że był uległy. Na starość z grymasem nieszczęścia na twarzach
wracają do minionych lat: - Ach, gdybym wyszła za Stefana a nie tego safandułę, to moje życie
byłoby inne.
Nie mam do kobiet o to pretensji. Taka ich natura. Dulscy sami sobie są winni. Cierpią więc
zasłużenie. Facet musi mieć jaja, żeby mógł patrzeć w lustro.
Nie wierzę w trwałe związki. Te które ocalały z mojego pokolenia to wyjątki potwierdzające
regułę. Za długo żyjemy i w zbyt dużym dobrobycie by dwójka ludzi mogła dotrwać ze sobą do
końca życia w pełnej harmonii. Prawie wszystkie małżeństwa moich znajomych, wraz z moim,
rozleciały się. Te co ocalały można ująć w trzy grupy: 1/ takie, które przeżyły dzięki mądrym
żonom, które potrafiły facetom wybaczyć ich wolty, 2/ takie, które żyją ze sobą w kruchym
zawieszeniu broni, bo obojgu brakuje odwagi na zmianę i 3/ wreszcie takie, w których faceci są
takimi dupkami, że dobrze im tak.
Jako szowinista zawsze czułem przez swoją grubą świńską skórę, że z kobietami trzeba uważać.
Od czasów studenckich wiązałem się z dziewczynami na krótko. Najwyżej rok. Chyba głównie
dlatego, że zawsze były jakieś ważniejsze sprawy, jakieś marzenia jeszcze do zrealizowania, jakaś
nieznana przyszłość, jakaś nadzieja na inne życie, na inną miłość. To jest we mnie do dziś. Myślę,
że jak zniknie, to będzie znaczyło, że za chwilę zniknę i ja.
Wszyscy moi przyjaciele mieli romanse i zdradzali swoje żony. Już w III Rzeczpospolitej każdy z
nich był w burdelu, albo zamawiał dziewczyny na imprezy. To co widzieliśmy wcześniej w
zachodnich filmach było na wyciągnięcie ręki. I jak było tego nie spróbować? Taka jest męska
ciekawość. Nie szkodzi ona aktualnym związkom.
Mam dużo ciepła dla kobiet. Na tyle dużo, iż potem jest to przeszkoda w rozstaniu. Nie jestem
Piercem Brosnanem, ale też nie wyglądam tak jak niektórzy liderzy wielkiej, niegdyś rządzącej a
dziś opozycyjnej partii. Dobrze zarabiam, prowadzę stabilną firmę, mam klasycznie męskie
pasje. Kobiety lgną do takich facetów. Szczególnie kobiety dojrzałe. Robią to prawie na oczach
swoich mężów. Nie mają dla nich litości.
Wszystkie mają tę słabość. Nie można im ufać. Chyba, że jest się takim idiotą jak Kazio M. Dla
porządku - facetom też nie można ufać.
Chciałbym być oczywiście z tą jedną, wspaniałą, na zawsze. Ale cudów nie ma. Byłem dłużej z
kilkoma kobietami i każdej dużo zawdzięczam. Były różne od siebie i zarazem bardzo podobne.
Byłem z bezwględną bizneswomen, przez wiele lat przyjaźniłem się z mężatką, przez kilka z
rozwódką a teraz jestem z kobietą, która chce żebyśmy założyli rodzinę.
Anna chciała mieć papier. Już pierwszego dnia po ślubie zrozumiałem, że jestem jej własnością.
Byliśmy małżeństwem na dorobku. Obydwoje mieliśmy bardzo dobrą pracę, aczkolwiek ona
zarabiała zdecydowanie więcej. Próbowała wciągnąć mnie w swój interes jako zarządcę, czyli
wykonawcę jej bezwzględnych poleceń. Była księgową idiotką, niezwykle upartą i egoistyczną.
Na przykład kompletnie nie rozumiała, dlaczego trzeba płacić podatki. Uważała, że wszystkie
zarobione przez nią pieniądze są tylko jej. Walczyłem z nią zaciekle. Żyliśmy trzymając się za
gardło przez kilka lat. Po paru latach monogamii wdałem się w interesujący romans. Później
odkryłem, że Anna też mnie zdradza. I wtedy mnie to rąbnęło. Dziś, nawet kiedy wiem, że tych
jej zdrad było więcej, macham na to ręką. To bez znaczenia. Nie mam do niej cienia pretensji. Po
prostu nie mogliśmy razem żyć. I tyle. Rozstanie było najlepszym wyjściem. To z nią mam dzieci
i chciałbym mieć normalne kontakty. Ale zero takiej możliwości. Nienawidzi mnie jak psa. I to
mnie w niej ciągle wkurwia. Ta zapiekła nienawiść do końca świata. Bez względu na dzieci. Ta
mentalność Kalego. To gadanie o jej zburzonym życiu, tej niepamięci, że ona też rozstała się z
pierwszym mężem. Co to w ogóle za koncepcja - całe życie razem, mimo że nic nas nie łączy a
wszystko dzieli? Nie widzi jak wygląda świat wokół? Chce żyć jak pokolenie naszych rodziców,
które nie miało innego wyjścia, bo po rozwodzie trzeba było mieszkać pod wspólnym dachem,
gdyż nie było kasy na inne mieszkanie? Facet, który się od niej uwolnił jest dziwkarzem, mendą i
oszustem. Nie dociera do niej, że to chyba dobrze, że z taką kreaturą nie ma już nic wspólnego.
Nie rozumie, że jeśli tak opowiada o mnie dzieciom, to robi z nich dzieci gorszego ojca. Nie
rozumie, bo najważniejsza jest ona, dziewczynka której uciekła zabawka.
Najlepszy związek miałem z Marią. Trwał przez wiele lat. Nigdy się nie rozwiodła. Też tego nie
chciałem. Spotykaliśmy się sporadycznie. Na co dzień ja żyłem swoim życiem, ona swoim. Dużo
o sobie wiedzieliśmy. Służyliśmy sobie radami. Z biegiem lat erotyczna sfera tego związku spadła
na dalszy plan. Pozostała wspólnota przeżyć. Czasami myślę, że Maria to moja jedyna prawdziwa
życiowa partnerka. Być może tylko dlatego, iż nie byliśmy stale ze sobą.
Przez kilka lat byłem z Tamarą. Nie mieszkaliśmy razem. Ja po rozwodzie, ona po rozwodzie.
Było nam dobrze, bo byliśmy od siebie niezależni. Wspomagaliśmy się, ale utrzymywaliśmy
sensowny dystans. Tamara zaczęła go skracać. Delikatnie, ale klasycznie po kobiecemu. Było jej
więcej i coraz więcej. A mnie było ciaśniej i coraz ciaśniej. Od początku było jasne, że nie będzie
małżeństwa, nie będzie dzieci. Jak się okazało potem, inaczej rozumieliśmy ten związek. Dla
mnie to był układ dwojga wolnych ludzi, dla niej byłem jej facetem. Z całą mocą zrozumiałem to,
gdy odszedłem. Znowu byłem tchórzem, świnią, oszustem. Potraktowała mnie jak swoją
własność.
Też bym chciał być na zawsze z jedną kobietą i kochać ją na zabój. Ale wiem, że to mrzonka.
Dlatego pielęgnuję w sobie dobre uczucia do związków minionych. Przecież mieliśmy wspaniałe
chwile. Nikt nam ich nie zabierze.
Teraz jestem z Katarzyną. Chce, żebym się z nią ożenił i miał dzieci. Ja mam już dzieci i nie
wierzę w instytucję małżeństwa. A dla niej to zasadnicza wartość. Ksiądz, ołtarz, aż po grób. To
problem, ale nie taki, żebym nie mógł spać. Ostatecznie są rozwody.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl