Jaloux Edmond - Zmierzch pięknego dnia, 1, NOWE EBOOKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Edmond Jaloux
Zmierzch pięknego
dnia
Rozdział 1
Po tak długiej rozłące przewidywałem, że w Joachimie
Premerym nastąpić musiała znaczna zmiana. Okazało się
jednak, że nie odgadłem wcale jej istoty.
Oczywista, czas w swej bezmyślnej zawziętości nie
oszczędził tego pięknego oblicza, przerzedził włosy nad
czołem, wsączył pod tę zwykłą bladość cery jakiś odcień
miedziany zapalając w źrenicach niespokojne, migotliwe
błyski. Lecz nie to było najważniejsze .
Myślałem o tym w pociągu wiozącym mnie z powrotem
do Paryża. Przy powitaniu z Joachimem również nie
zauważyłem osobliwszej zmiany; witał mnie jeszcze
serdeczniej, jeszcze bardziej wylewnie niż przed mym
wyjazdem na Daleki Wschód. Korciło mnie jednak by spytać,
czy w tej jego uprzejmości nie kryło się coś sztucznego; to
zresztą również niczego nie dowodziło.
Tego rodzaju przemianę łatwo można było wytłumaczyć.
W ciągu lat dwudziestu ten stary przyjaciel mego ojca,
dawniej znany z nazwiska najwyżej tysiącu osobom, został
jednym z pierwszych pisarzy świata, najświetniejszą gwiazdą
literacką swego kraju, jedną z tych postaci, które w dalekich
odstępach czasu pojawiają się na horyzoncie jako wykładniki
potęgi umysłowej całej rasy ludzkiej. Fakt, iż człowiek tak
niezmiernie bogaty w geniusz liryczny zwrócił się
równocześnie z takim zapałem ku metafizyce niejednego mógł
zadziwić. Joachim Premery władał dwoma światami nie
posiadającymi wspólnej granicy. Filozofia, którą sformułował,
była przedziwnie śmiała, choć zaledwie dopiero
naszkicowana.
Mimo olbrzymiej sławy Joachim Premery nie wyzbył się
swej prostoty i skromności. W pisarzu, dziś otoczonym
zbytkiem, odnalazłem surowego, wytrwałego pracownika,
który ongi spędzał swe niedzielne wieczory w towarzystwie
mego ojca, a utrzymywał się wówczas z renty tak niskiej, że
żył niemal w nędzy. Nie, zmiana, jaką konstatowałem,
dotyczyła dziedziny wewnętrznej, intymnej, co właśnie tym
bardziej utrudniało mi wyśledzenie jej przyczyny.
Przebiegłem pamięcią poszczególne tematy naszej
rozmowy. Wspomniałem, z jakim wzruszeniem Premery
mówił o studiach biologicznych mego ojca oraz o swym do
niego przywiązaniu.
- Pamiętasz - mówił - w Rozkoszy poniżenia rozdział, w
którym moja bohaterka rozwodzi się z mężem szlachetnym i
wspaniałym, którego kocha i z którym ma syna idiotę, aby
poślubić uczonego, którego charakterem pogardza? Nie
byłbym z pewnością nigdy tego napisał, gdybym nie był
zbadał wspólnie z Ernestem Volpelierem tylu przekroi
komórek.
Słowa te, wyznaję, zdziwiły mnie, gdyż nie umiałem
dostrzec analogii, jaką miał na myśli Premery. Rozpytywał
potem o Indie, których nie znał, jak mi zaznaczył, i w dziesięć
minut naszkicował ich obraz żywszy niżeli ów, jaki miałem w
pamięci po trzykrotnym pobycie. Wyraziłem zdumienie tę
jego erudycją.
- Moja erudycja! - odparł ze śmiechem. - Ależ to
wszystko to tylko formułki z encyklopedii! Ha, gdyby
człowiek posiadał o dwie, trzy możliwości więcej, myślenie
stałoby się zajmującą funkcją.
- Jakież to możliwości?
- O, nie mówię już o czwartym wymiarze. Ale, ot, jakże
cenne byłoby postrzeganie pracy, jakiej dokonują nasze
pomysły, gdy ze stanu nieświadomego przechodzą ku
świadomości. Mniemam, że w nieświadomości są piękniejsze,
że żyją tam życiem bogatszym, promienniejszym, podczas gdy
odsłaniając się w świetle naszego badania tracą swą
kwiecistość, jak wydobyte z wody meduzy. Nieraz usiłowałem
podchwycić tę promienność intelektu. Prawie nigdy mi się to
nie udawało, po stokroć natomiast miałem sposobność
obserwowania własnego zubożenia. Czyż nie zastanowił cię
nigdy fakt, iż w pewnych snach, odzwierciedlających dobrze
ci znane wzruszenia, odczuwałeś je z intensywnością
wyjątkową? Nasza wyobraźnia twórcza musi być równie
bogata i podobnie ubożeć.
Tak oto najbłahsza uwaga zwracała umysł Joachima ku
labiryntowi zagadnień, w którym trudno mi było za nim
nadążyć. Chcąc zmienić temat rozmowy, wspomniałem o jego
córce, zamężnej z kontradmirałem de Jaulgonne.
- Ujrzysz ją tu w którąś niedzielę - rzekł Premery. - To
figura! Skąd u licha wzięło się w niej to namiętne przejęcie się
hierarchią społeczną? Nie odziedziczyła tego po mnie, to
pewne! Niemniej to kobieta inteligentna.
- Czy ma dzieci?
- Czterech synów - zawołał, śmiejąc się.
Dowiedziałem się później, że pani Jaulgonne w
rzeczywistości miała tylko trzech synów, ale Premery często
wspominał o tym fikcyjnym potomku, drażniąc córkę owym
żartem. Była to zresztą jedyna złośliwość, na jaką sobie
względem niej pozwalał i przypuszczam, iż później wypadło
mu tego pożałować!
Pogrążony w rozważaniach, dotarłem do Dworca
Inwalidów, nie posunąwszy się ani o krok w toku mych
dedukcji.
Wizyta u Joachima Premery'ego wskrzeszała
najdawniejsze moje wspomnienia. Jakże daleko od mej
obecnej egzystencji biznesmena, w której mieszało się tyle
rozmaitych przedsięwzięć i ciemnych indywiduów, jakże była
daleko ta młodość pilna, żądna wiedzy, młodość spędzona
przy boku pracowitego, małomównego biologa oraz matki
będącej doskonałym wcieleniem ducha burżuazji francuskiej
ze wszystkimi jej zaletami i wadami! Nieraz, gdy tam, w
Indochinach, wspomniałem owe ciche lata, obraz ten wydawał
mi się ciasny, duszny niby izba długo nieprzewietrzana. Dziś
oto nagle wręcz przeciwnie, właśnie to moja obszerna siedziba
w Sajgonie, pełna zbędnej wrzawy i licznej służby, wydawała
mi się objęta martwotą, zaś nasze skromne mieszkanko przy
ulicy Gay - Lussaca ożywało, pełne pogody i tętniące
wewnętrzną ruchliwością. Czy zawdzięczałem ten cud kilku
zdaniom wypowiedzianym przez Joachima Premery'ego, czy
też w jego obecności, stając się na nowo uczestnikiem
minionej epoki, odczuwałem cały jej czar?
Obok Joachima ożywał przede mną cień mego ojca z tym
jego spojrzeniem krótkowidza, spojrzeniem, w którym zarysy
świata wydawały się równie niepewne, skłębione i ruchliwe
jak bakterie w retorcie oraz cień mojej matki, dla której
najzwyklejsze cechy życia domowego urastały do godności
surowych cnót. Stawały mi w pamięci szczegóły od dawna
zapomniane: ot, na przykład, stary zegar albo wzorzyste,
wypukłe kwiaty na genueńskim aksamicie, zdobiącym nasze
fotele, starannie zakryte pokrowcami.
Ten przedziwny powrót wspomnień zabarwił moją dawną
przyjaźń dla Joachima odcieniem jakiejś tkliwej wdzięczności.
Pragnąłem widywać go często, niby kustosza w cennym
muzeum odmykającego coraz to inną gablotkę.
* * *
Podczas drugiego spotkania z Joachimem Premerym
niewiele się więcej dowiedziałem. Zostałem zaproszony na
śniadanie w najbliższą niedzielę. Przybywszy na miejsce
zastałem już grono gości. Bez trudu poznałem panią de
Jaulgonne, którą nieraz widywałem za jej panieńskich czasów;
zwiędła blondynka o cerze przezroczystej przypominała owe
larwy gładkie i kruche, które pozostają na trzcinach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]