Jedyne miejsce na ziemi - gay opowiastki, Ebooki TXT - gay opowiadania - Kindle

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JEDYNE MIEJSCE NA ZIEMIPowiedz, kiedy skończysz?Czemu pytasz? Przecież jest jeszcze młoda godzina usłyszałem pretensję w jego głosie.Nie wyczuł, albo nie chciał wyczuć. Najwyraniej zignorował mnie, zresztš nie pierwszy raz.Denerwowało mnie to, ale cóż mogłem zrobić. Trwać i czekać na to, że co się zmieni. Problemy, problemy, a gdzie miejsce na normalnoć?Szukam nas!, kochany! wybuchłem. Chciałem, żeby wreszcie do niego to dotarło.Czego szukasz? zawiesił głos.Kogo poprawiłem. Nas.Nas? No przestań...Zobaczyłem ogromne zdziwienie na jego twarzy.Artur, wiesz, brakuje mi takich nas, jak kiedy nie ustępowałem. Chociaż pogadajmy czasem, jak kiedy, dawniej, a ty wcišż mi umykasz! stawałem się coraz bardziej natarczywy.Na moment zastygł nad komputerem, swoje spojrzenie wbił we mnie. To nie wróżyło nic dobrego. Byłem tego wiadomy, ale chciałem, by stało się to co, co wreszcie by zadziałało na niego.Zaczynasz trudny temat. Jako mnie to nie bawi skrzywił się.Bo nie ma cię bawić mój głos, choć cichy, brzmiał wyrazicie.Wiesz co... wstał. Idę po papierosy, a ty sobie przemyl kilka spraw, zanim wrócę.Jego głos był ostry i nieprzyjemny. Ostentacyjnie wyszedł z pokoju. Słyszałem, jak w przedpokoju ubiera buty. Nie zamierzałem reagować. Niech idzie. Teraz odgłos zamka błyskawicznego przy kurtce. Czyli za chwilę zatrzanie drzwi. Tkwiłem w swoim postanowieniu, że nie będę go zatrzymywał. To on potrzebuje przemyleć pewne sprawy, nie ja. Może te kilka minut pozwoli mu ochłonšć... Zatrzask u drzwi. A to oznacza mojš samotnoć na jaki czas. Mylał, że będę go zatrzymywał? Że znów zrobię mu wyrzuty, że unika rozmów na pewne tematy? Niech idzie! W swoim zachowaniu nie miałem zamiaru niczego zmieniać.Włšczyłem telewizor. Jaki bzdurny program, ale przynajmniej zabiłem ciszę. Czy tylko ciszę pokoju, czy sumienia wzruszenie ramion. A niech tam...Nuda. Zwlokłem się z fotela i skierowałem do kuchni. Może jaka herbata z miodem na lepsze samopoczucie?Od prozaicznej czynnoci parzenia herbaty oderwał mnie dwięk syreny pogotowia. Za oknem. Spojrzałem na ulicę. Niebieskie wiatła karetki omiatały ciany budynku. Wypadek albo zwykła akcja z tš staruszkš z naprzeciwka, po drugiej stronie ulicy, pod dwunastkš. Przyzwyczaiła nas do tego. Smutne. Beznamiętnie patrzyłem na to, co działo się tam na dole. Nie, to nie do tej staruszki. Co się tam stało poważniejszego, bo mimo pónej pory na ulicy gęstniał tłum gapiów. A, w sumie co mnie to obchodzi przeniosłem garnuszek z herbatš do pokoju i ponownie zasiadłem przed telewizorem.Z zamylenia wyrwał mnie dzwonek u drzwi. Artur? Dlaczego dzwoni? Przecież ma klucze. Odstawiłem herbatę. Znowu dzwonek. Kto tak natarczywie domaga się ich otwarcia?Już idę! powiedziałem przekręcajšc zamek.Na progu stał sšsiad. Jego twarz była jaka dziwnie skrzywiona w grymasie, którego nie potrafiłem odczytać. Oddychał ciężko. Widocznie biegł po schodach.Panie Marku... urwał i jeszcze raz powtórzył. Panie Marku... znów dyszał, oddychajšc ciężko.No, słucham. Stało się co? Jak mogę pomóc? rzuciłem zdenerwowany.Artur... Pan Artur.. jego głos wybrzmiał jak gdzie z nierzeczywistej przestrzeni. Miał wypadek...Zamarłem w bezruchu.Jak to... z trudem wydobyłem z siebie głos. Wyszedł tylko po papierosy...No tam, na ulicy... Pogotowie...Odepchnšłem go z całych sił. Jak szalony, nie zważajšc na przestrzeń schodów, zbiegłem w dół klatkš schodowš. Wyskoczyłem na ulicę. Dopadłem do tłumu gapiów, roztršciłem ich i naraz stanšłem w porodku pustego kręgu. Artur leżał. Blady, w bezruchu. Nad nim pochylał się jaki facet w białym kitlu. Towarzyszył mu kto drugi. Obok sanitariusze szykowali nosze. Stałem sztywny z bólu mięni, dalej nie mogłem postšpić ani kroku. W uszach brzęczał mi jaki kosmiczny jazgot. Podobno w takiej chwili człowiek robi rzeczy, których potem nie pamięta. Podobno klęknšłem na jezdni i zakryłem twarz rękoma. Spomiędzy rozłożonych palców bezradnie patrzyłem, jak go reanimujš.Kto podszedł do mnie, mocno potrzšsnšł mnie za ramię.Pan z rodziny?Tak...Niech nam pan poda jego dane...Co...?Rozpacz mieszała się we mnie z bezradnš wciekłociš. Nagle poczułem do siebie zwykłe obrzydzenie. Uparta myl wsšczyła w mój mózg poczucie winy. Gdybym nie zaczšł tej idiotycznej rozmowy, on by nie wyszedł! To wszystko by się nie wydarzyło!Jak się nazywa, ile ma lat...Tępym wzrokiem spojrzałem na tego, który pochylał się nade mnš.Artur...Zabieramy...! przerwał nam inny głos. Na Brackš! Proszę tam przyjechać! Jedziemy! krzyknšł głoniej. Stan ciężki, ale stabilny usłyszałem komunikat przekazany radiem do szpitala. Przygotować blok...Słowa lekarza brzmiały w moich uszach jak wyrok. Żyje, to dobrze, ale... Dlaczego do tego musiało dojć?Karetka z potężnym wyciem syreny zniknęła za rogiem ulicy. Tłum powoli zaczšł się rozchodzić. Widowisko skończone.Kto pomógł mi wstać. To sšsiad starał się mnie podnieć.Chodmy, panie Marku. Słyszał pan, na Brackš go zabrali... Chodmy, panie Marku, dobrze?Dalej wszystko robiłem jak w letargu. Niewiele pamiętam. Gdy wróciła mi wiadomoć, siedziałem na krzele szpitalnym przy jego łóżku. Kroplówka, respirator... Oddychał ciężko. Cała klatka piersiowa, owinięta bandażami, pracowała miarowo. Więc żył. Wokół pełno różnych urzšdzeń, rurek, wężyków, monitorów. Wyprostowałem ramiona. Byłem skonany, ale nie to było najważniejsze. Żył! I tylko to się liczyło.Pamiętam jak przez mgłę cały ten wieczór okazało się, że już wczorajszy wieczór jednak te obrazy nie były zbyt ostre. Dotarłem tu jak lunatyk wyrwany ze snu, niewiadomy tego, co robi. Pewnie za kilka dni to wszystko powróci i będzie ostrzejsze, wyraniejsze, ale jeszcze nie teraz.Dotknšłem jego dłoni. Była chłodna. To chyba dobrze, że nie ma goršczki, pomylałem. Trzymałem jego dłoń nawet wtedy, gdy do sali weszła młoda pielęgniarka.Powinien pan czekać na zewnštrz...Nie cofnšłem swej dłoni. Było mi obojętne, co mówi, co sobie pomyli. Ominęła mnie i zajęła się podłšczeniem kroplówki. Widziałem, jak spoglšda na nasze dłonie splecione w ucisku. Mylę, że doskonale wiedziała, co taki ucisk oznacza.Niech mi pani powie prawdę, co z nim...Nie wiem. Proszę zapytać lekarza, w lewo za dyżurkš pielęgniarek.To wiem... dziękuję umiechnšłem się z przymusem.Patrzyłem w jego spokojnš twarz, pogršżonš we nie. Filtrowałem swoje myli szukajšc odpowiedzi na tak wiele pytań. Obrazy z przeszłoci nakładały się na teraniejszoć, przebiegały przed moimi oczami jak film odtwarzany do tyłu.Zobaczyłem ten dzień, kiedy spotkalimy się pierwszy raz.Zaniedbany park, ławka z odrapanymi płatami farby. Siedział jakby nieco zagubiony. Tak go wtedy odebrałem. Serce mocniej mi zabiło. Patrzyłem chwilę, zanim zdecydowałem się podejć. Gdy zobaczył, że zmierzam w jego kierunku, wstał. Było oczywiste, że zmierzam do niego. Że to my jestemy tu umówieni. Umiechnšł się, podał mi rękę, przedstawiajšc się... W sumie było to idiotyczne, bo doskonale znalimy swoje imiona. Jednak zrobiłem tak samo. Zwykły gest, ale ważny. Pierwszy raz poczułem ciepło jego dłoni...Znalimy się tylko wirtualnie. Po serii rozmów na czacie postanowilimy się umówić. Kilka razy przekładalimy nasze spotkanie. Albo jemu, albo mnie zawsze co stawało na przeszkodzie. Mnie więcej obawa, lęk przed... Przed czym? Jak zostanę przez niego przyjęty, odebrany? Wreszcie dopięlimy ten termin. Nie było sensu odwlekać. Albo albo... Mimo to nie miałem pewnoci, czy się pojawi. Szedłem z mieszanymi uczuciami i raczej z nastawieniem, że przyjdę na umówione miejsce, posiedzę sobie godzinkę czy dwie i wrócę. A potem na czacie przeczytam jakie zmylone tłumaczenie, że... Jeli tak będzie, wtedy mu otwarcie napiszę, że to znajomoć bez sensu. Tak wtedy mylałem. A on... Był. Czekał... Jego umiech i ten jego ucisk dłoni...Dogadalimy się bardzo szybko. On miał wolne popołudnie, ja też. Nie marnowalimy czasu. Spacerowalimy kilka godzin, a tyle słów, które go wypełniły, tyle umiechów i spojrzeń nie pamiętałem od dawna. Potem wyjanilimy sobie, czego oczekujemy od siebie. Nie w drobiazgach, konkretach. Tak ogólnie. Potem przyjdzie czas na ich sprecyzowanie jeli obaj będziemy tego chcieli.Chcielimy.Kto wierzy w przeznaczenie, ten zrozumie, że choć gdzie tam z kim zetkniemy się przypadkiem, to jednak w konkretnym celu. Jeszcze wtedy tego nie wiedziałem i nie czułem tak wyranie. Nasze przypadkowe spotkanie na czacie było nam jako przeznaczone. Tak samo jak nasz póniejszy zwišzek. Z biegiem czasu nasze relacje pogłębiały się. Poznawalimy siebie przede wszystkim poprzez spotkania i długie rozmowy. Bez cielesnoci chociaż bardzo mnie kręcił fizycznie. Zresztš ja jego też, o czym powiedział mi póniej.Kilka tygodni normalnych kontaktów, spotkań przy kawie, w kinie, w codziennych czynnociach zaprowadziły nas w końcu do łóżka. Było cudownie. To była prawdziwa namiętnoć połšczona z pragnieniem dawania sobie rozkoszy, poznawania swoich ciał, odgadywania wzajemnych potrzeb i spełniania ich. Jedno spojrzenie, jeden gest, dotyk... Rozumielimy się bez słów.Nawet nie wiem, kiedy zdecydowalimy się być razem. Bałem się, że codziennoć przytępi nasze pragnienia. Jednak bałem się zupełnie niepotrzebnie. Nasze uczucie było silniejsze od prozy życia.I wtedy, gdy wydawało się, że nic tego już nie przysłoni i nie zmieni, na naszym wspólnym byciu ze sobš pojawiła się rysa. Kogo obarczyć winš za niš? ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl