Jean M Auel - 2 Dolina Koni, Ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jean M. Auel
Dolina Koni
przekład : Maria Duch
B
yła martwa. Jakie wiħc miało znaczenie to, Ňe marznĢcy deszcz lodowymi
igiełkami odzierał jĢ ze skóry. Młoda kobieta zmruŇyła oczy i spojrzała pod wiatr, otulajĢc siħ
szczelniej kapturem z rosomaka. Gwałtowne podmuchy owijały jej wokół nóg okrycie z
niedŅwiedziej skóry.
CzyŇby tam z przodu były drzewa? Zdawało siħ jej, Ňe widziała wczeĻniej na
horyzoncie poszarpanĢ liniħ drzewiastej roĻlinnoĻci, i Ňałowała, iŇ nie zwróciła na niĢ
wiħkszej uwagi. - Szkoda, Ňe nie mam pamiħci tak dobrej, jak reszta klanu. - Nadal myĻlała o
sobie jak o członku klanu, chociaŇ nigdy nim nie była. Teraz zaĻ była martwa.
Kobieta pochyliła siħ pod wiatr. Burza spadła na niĢ nagle, nacierajĢc z łoskotem od
północy. Rozpaczliwie potrzebowała schronienia. Była jednak daleko od jaskini i znanych
sobie terenów. Od czasu gdy odeszła, ksiħŇyc zdĢŇył przejĻę pełny cykl przemian, a ona nadal
nie miała pojħcia, dokĢd idzie.
Na północ, na kontynent rozciĢgajĢcy siħ za półwyspem, to wszystko, co wiedziała. Iza,
w noc swej Ļmierci, kazała jej odejĻę. Powiedziała, Ňe Broud, gdy zostanie przywódcĢ,
znajdzie sposób, aby jĢ skrzywdzię. Iza miała racjħ. Broud skrzywdził jĢ bardziej, niŇ to sobie
mogła wyobrazię.
Nie miał dobrego powodu, aby zabieraę mi Durca, pomyĻlała Ayla. On jest moim
synem. Broud nie miał teŇ powodu mnie wyklinaę. To on wywołał gniew duchów. To on jest
tym, który sprowadził trzħsienie ziemi. Tym razem przynajmniej wiedziała, czego siħ
spodziewaę. Jednak wszystko zaszło tak szybko, Ňe nawet klan potrzebował trochħ czasu, aby
pogodzię siħ z jej usuniħciem. Ale choę była martwa dla reszty klanu, to nie mogli sprawię,
Ňeby Durc przestał jĢ dostrzegaę.
Broud wyklĢł jĢ pod wpływem impulsu zrodzonego z gniewu. Brun przygotował
wszystkich, zanim wyklĢł jĢ po raz pierwszy. Miał zresztĢ powód; wszyscy wiedzieli, Ňe musi
to zrobię. On jednak dał jej szansħ.
Uniosła głowħ ku nastħpnemu lodowatemu podmuchowi i spostrzegła, Ňe zmierzchało.
Wkrótce bħdzie ciemno. Nogi miała zdrħtwiałe. Zimna maŅ przesiĢkała przez skórzane
okrycia jej stóp, pomimo izolujĢcej warstwy trawy, którĢ napchała do Ļrodka. Nagle widok
karłowatej i poskrħcanej sosny sprawił jej ulgħ.
Drzewa na stepie naleŇały do rzadkoĻci; rosły jedynie tam, gdzie było dostatecznie
wilgotno. Podwójny rzĢd sosen, brzóz lub wierzb, rzeŅbionych przez wiatr w skarłowaciałe
asymetryczne kształty, zwykle znaczył bieg wody. W krainie, gdzie wody gruntowe zdarzały
siħ rzadko, ten widok był szczególnie miły. Drzewa oferowały skĢpĢ, ale jednak osłonħ przed
burzami spadajĢcymi z wyciem z wielkiego północnego lodowca na otwarte równiny.
Kilka nastħpnych kroków przywiodło młodĢ kobietħ nad brzeg strumienia, lecz
pomiħdzy skutymi lodem brzegami płynĢł jedynie wĢski strumyczek wody. Kobieta
skierowała siħ na zachód, podĢŇajĢc w dół jego biegu i rozglĢdajĢc siħ za għstszymi
zaroĻlami, które zapewniłyby jej lepsze schronienie niŇ pobliskie krzaki.
Wlokła siħ naprzód z naciĢgniħtym głħboko kapturem, ale gdy tylko wiatr
niespodziewanie na chwilħ przycichał, spoglĢdała w górħ. Po drugiej stronie strumienia niska,
prostopadła Ļciana broniła przeciwnego brzegu. Trawiasta cibora majĢca grzaę jej stopy zdała
siħ na nic, gdy przy przechodzeniu na drugĢ stronħ lodowata woda wdarła siħ do Ļrodka
okryę, ale kobieta siħ cieszyła, Ňe ma osłonħ przed wiatrem. Błotnista Ļciana brzegu zawaliła
siħ w jednym miejscu, pozostawiajĢc nawis z poplĢtanych korzeni traw i starych krzaków, a
pod nim doĻę suche miejsce..
Ayla odwiĢzała nasiĢkniħte wodĢ rzemienie, które przytrzymywały jej na plecach
nosidła i strzĢsnħła je z siebie, potem wyciĢgnħła skórħ Ňubra i mocne kije pozbawione
gałĢzek. Ustawiła niski, pochyły namiot, obłoŇyła go kamieniami i przycisnħła kłodĢ
wyrzuconego przez wodħ drewna. Umieszczone z przodu pałĢki tworzyły wejĻcie.
Kobieta rozluŅniła zħbami rzemyki osłon na dłonie. Były to niemal okrĢgłe kawałki
podbitej futrem skóry, zebrane w nadgarstku, z rozciħciem na dłoniach, przez które mogła
wysunĢę kciuk lub rħkħ, gdy chciała coĻ uchwycię. Okrycia na stopy były zrobione w ten sam
sposób, lecz bez rozciħcia. Z trudem usiłowała rozwiĢzaę nabrzmiałe paski skóry okrħcone
dookoła kostek. Po zdjħciu okryę ze stóp była na tyle ostroŇna, aby zachowaę mokrĢ ciborħ.
RozciĢgnħła wewnĢtrz namiotu swe okrycie z niedŅwiedziej skóry, mokrĢ stronĢ do
dołu, rozłoŇyła trawiastĢ ciborħ, a na wierzchu połoŇyła okrycia ze stóp i rĢk, potem wsunħła
siħ pod skórħ. Okrħciła siħ futrem i wciĢgnħła nosidła, aby zablokowaę otwór. Rozcierała swe
zimne stopy, a gdy w wilgotnym futrze zrobiło siħ przytulnie ciepło, zwinħła siħ i zamknħła
oczy.
Z
ima wydawała swe ostatnie mroŅne tchnienie, niechħtnie ustħpujĢc z drogi wioĻnie,
ale ta młoda pora roku była kapryĻna. WĻród zimnych pozostałoĻci lodowcowego chłodu
zwodne przebłyski ciepła obiecywały letnie upały. W nocy burza nagle ucichła.
Ayla obudziła siħ w oĻlepiajĢcych blaskach słoıca odbijanych od łat Ļniegu i lodu
leŇĢcych wzdłuŇ brzegów, pod błħkitnym niebem. Poszarpane strzħpy chmur płynħły daleko
na południu. Wyczołgała siħ z namiotu i pobiegła boso nad brzeg wody z workiem na picie.
IgnorujĢc lodowaty chłód, napełniła pokryty skórĢ pħcherz, pociĢgnħła solidny łyk i pognała z
powrotem. Na brzegu wypróŇniła siħ i wczołgała do swego futra, aby ponownie siħ ogrzaę.
Nie została długo. Teraz, gdy burza przeszła, a słoıce wróciło, pilno jej było znaleŅę siħ
na zewnĢtrz. Owinħła nogi okryciami, które wysuszyła ciepłem swojego ciała, i zawiĢzała
niedŅwiedziĢ skórħ na podbitym futrem, skórzanym okryciu, w którym spała. Wyjħła z kosza
kawałek suszonego miħsa, spakowała namiot, okrycia na dłonie i ruszyła w drogħ, ŇujĢc
miħso.
S
trumieı płynĢł lekkim skosem w dół, wiħc wħdrówka była łatwa. Ayla pomrukiwała
sobie monotonnie bezbarwnym głosem. W zaroĻlach w pobliŇu brzegu spostrzegła plamy
zieleni. Widok małego kwiatka, dzielnie wystawiajĢcego swĢ miniaturowĢ twarzyczkħ z łaty
topniejĢcego Ļniegu sprawił, Ňe siħ uĻmiechnħła. Krok za niĢ oderwał siħ kawałek lodu i
popłynĢł uniesiony rwĢcym prĢdem.
Wiosna siħ zaczħła, gdy opuĻciła jaskiniħ, ale na południowym koıcu półwyspu było
cieplej i pory roku nastħpowały wczeĻniej. Pasmo gór stanowiło barierħ dla ostrych
lodowcowych wiatrów, a morskie bryzy znad wewnħtrznego morza, które ogrzewały i
nawadniały wĢski pas wybrzeŇa i południowe stoki, zapewniały klimat umiarkowany.
Stepy były chłodniejsze. Ayla obchodziła wschodni kraniec górskiego pasma, lecz w
miarħ jak siħ posuwała na północ przez otwarty step, pora roku zdawała siħ wħdrowaę wraz z
niĢ. Wydawało siħ, Ňe nigdy nie bħdzie cieplej, Ňe wiecznie bħdzie wczesna wiosna.
Jej uwagħ przyciĢgnħły zachrypniħte piski rybitwy. Spojrzała w górħ i dostrzegła kilka
małych podobnych do mew ptaków krĢŇĢcych i szybujĢcych bez wysiłku z rozłoŇonymi
skrzydłami. Morze musi byę blisko, pomyĻlała. Ptaki powinny teraz gniazdowaę; a to
oznaczało jajka. Przyspieszyła kroku. I moŇe bħdĢ omułki na skałach, miħczaki, czaszołki i
odpływowe kałuŇe pełne ukwiałów.
Słoıce stało w zenicie, gdy dotarła na osłoniħtĢ plaŇħ uformowanĢ przez południowe
wybrzeŇe kontynentu i północno-zachodni bok półwyspu. Znalazła siħ w koıcu w miejscu,
gdzie szerokie gardło łĢczyło jħzyk lĢdu z kontynentem.
Ayla zrzuciła nosidła i wspiħła siħ na stromĢ skałħ, która wznosiła siħ wysoko nad
otaczajĢcym jĢ terenem. Od strony morza uderzenia wody poznaczyły jĢ ostrymi wystħpami.
Stadko gołħbic i rybitw beształo Aylħ pełnymi złoĻci piskami, gdy zbierała jajka. Rozbiła
kilka i wypiła, nadal jeszcze nagrzane ciepłem gniazda. I nim zeszła na dół, schowała kilka
innych w fałdach swego odzienia.
Zdjħła z nóg okrycia i brodziła w przybrzeŇnych falach, obmywajĢc z piasku omułki,
które poodrywała ze skały na poziomie wody. Podobne kwiatom morskie ukwiały stuliły
czułki, gdy siħgnħła, aby wyciĢgnĢę je z płytkiego stawu pozostawionego przez odpływ.
JednakŇe te stworzenia miały kolor i kształt, których nie znała. ToteŇ zadowoliła siħ kilkoma
miħczakami, wyciĢgniħtymi z piasku, w miejscach lekkich zagłħbieı, które zdradzały ich
kryjówki. Nie rozpaliła ognia, rozkoszujĢc siħ jedzonymi na surowo darami morza.
Potem, objedzona jajkami i owocami morskimi, odpoczywała u podnóŇa wysokiej
skały. Po jakimĻ czasie wdrapała siħ na niĢ ponownie, aby mieę lepszy widok na wybrzeŇe i
lĢd. Usiadła na szczycie monolitu, objħła kolana i spojrzała na drugĢ stronħ zatoki. Wiatr
owiewajĢcy jej twarz niósł z sobĢ zapach bogatego w Ňycie morza.
Południowe wybrzeŇe kontynentu zakrħcało łagodnym łukiem na zachód. Za wĢskim
pasmem drzew mogła dostrzec rozległĢ krainħ stepów, róŇniĢcĢ siħ od zimnej krainy łĢk na
półwyspie jedynie brakiem najmniejszych Ļladów ludzie] egzystencji.
To tam, pomyĻlała, tam jest kontynent ciĢgnĢcy siħ za półwyspem. - DokĢd mam teraz
iĻę, Izo? MówiłaĻ, Ňe Inni tam sĢ, ale ja nikogo nie widzħ. - PatrzĢc na rozległĢ pustĢ krainħ,
Ayla powħdrowała myĻlami z powrotem ku straszliwej nocy trzy lata temu, nocy Ļmierci Izy.
- Ty nie jesteĻ członkiem klanu, Ayla. UrodziłaĻ siħ wĻród Innych; naleŇysz do nich.
Musisz odejĻę, dziecko, odszukaę swój własny lud.
- OdejĻę! DokĢd miałabym pójĻę, Izo? Nie znam Innych, nie wiedziałabym, gdzie ich
szukaę.
- Na północy, Ayla. IdŅ na północ. Na północ stĢd, na kontynencie za półwyspem, jest
ich wielu. Nie moŇesz tu zostaę. Broud znajdzie sposób, aby ciħ skrzywdzię. IdŅ i odszukaj
ich, moje dziecko. ZnajdŅ swój własny lud, znajdŅ sobie towarzysza.
W
tenczas nie odeszła, nie mogła. Teraz nie miała wyboru. Musi znaleŅę Innych,
nikogo oprócz nich nie było. Nigdy nie moŇe wrócię; nigdy nie zobaczy juŇ swego syna.
Po twarzy Ayli popłynħły łzy. Wówczas nie płakała. Gdy odchodziła, jej Ňycie było
zagroŇone i nie mogła sobie pozwolię na luksus Ňalu. Ale teraz, gdy juŇ raz bariera runħła, nic
nie mogło powstrzymaę jej od płaczu.
- Durc... moje dziecko - szlochała, kryjĢc twarz w dłoniach. - Dlaczego Broud mi ciħ
zabrał?
Opłakiwała swego syna, klan, który zostawiła za sobĢ; opłakiwała Izħ, jedynĢ matkħ,
jakĢ pamiħtała; opłakiwała swĢ samotnoĻę i strach przed czekajĢcym na niĢ nie znanym
Ļwiatem. Ale nie Creba, który kochał jĢ jak własnĢ córkħ; jeszcze nie teraz. Ten smutek był
zbyt ĻwieŇy; nie była gotowa stawię mu czoło.
Gdy Ayla juŇ siħ wypłakała, to stwierdziła, Ňe wpatruje siħ w przybrzeŇne fale
rozbijajĢce siħ daleko w dole. Obserwowała tryskajĢce w górħ strumienie piany, które po
spłyniħciu w dół wirowały wokół ostrych kamieni.
To nie bħdzie zbyt łatwe, pomyĻlała.
- Nie! - PotrzĢsnħła głowĢ i wyprostowała siħ. - Powiedziałam mu, Ňe moŇe zabraę
mego syna, moŇe mnie zmusię do odejĻcia, moŇe obłoŇyę mnie klĢtwĢ Ļmierci, ale nie moŇe
sprawię, bym umarła!
Poczuła smak soli i krzywy uĻmiech przebiegł jej po twarzy. Jej łzy zawsze wzburzały
Izħ i Creba. Z oczu ludzi klanu, a nawet z oczu Durca nie płynħły łzy, oni płakali jedynie
wtedy, gdy siħ ich powaŇnie zraniło. Durc wiele po niej odziedziczył, potrafił takŇe wydawaę
dŅwiħki w ten sam sposób, co ona, ale jego ogromne, brĢzowe oczy były oczami klanu.
Ayla zeszła szybko na dół. MocujĢc nosidła na plecach zastanawiała siħ, czy jej oczy
rzeczywiĻcie były słabe, czy teŇ wszyscy Inni równieŇ mieli płaczĢce oczy. Potem nastħpna
myĻl przebiegła jej przez głowħ: ZnajdŅ swój własny lud, znajdŅ swego towarzysza.
M
łoda kobieta podróŇowała na zachód wzdłuŇ wybrzeŇa, pokonujĢc wiele strumieni i
rzeczułek, które odnalazły drogħ do wewnħtrznego morza. W koıcu dotarła do doĻę duŇej
rzeki. Tu skrħciła na północ, podĢŇajĢc wzdłuŇ rwĢcego strumienia wody w kierunku lĢdu i
rozglĢdajĢc siħ za miejscem, w którym mogłaby przejĻę na drugĢ stronħ. Szła brzegiem
poroĻniħtym sosnami i modrzewiami, drzewami, które podkreĻlały swĢ wyŇszoĻę nad
skarłowaciałymi kuzynami. W krainie kontynentalnych stepów do iglastej roĻlinnoĻci
porastajĢcej brzegi rzeki dołĢczyły wierzby, brzozy i osiki.
Nie ominħła Ňadnego zakrħtu ani zakola płynĢcej meandrami wody i z kaŇdym dniem
robiła siħ coraz bardziej niespokojna. Rzeka wiodła jĢ z powrotem na wschód, a generalnie
rzecz biorĢc w kierunku północno-wschodnim. A ona nie chciała iĻę na wschód. Niektóre
klany polowały na wschodnich obszarach kontynentu. Planowała w swej wħdrówce na północ
skrħcię na zachód. Nie chciała natknĢę siħ na Ňadnego członka klanu - nie teraz, gdy była
naznaczona klĢtwĢ Ļmierci! Musiała znaleŅę sposób na przebycie rzeki.
Postanowiła zaryzykowaę przejĻcie w miejscu, gdzie rzeka siħ poszerzyła i rozdzieliła
na dwa kanały, które opływały małĢ ŇwirowĢ wysepkħ o brzegach poroĻniħtych zaroĻlami
uczepionymi kamieni. W wodzie po drugiej stronie wyspy leŇało kilka duŇych otoczaków, co
pozwalało przypuszczaę, Ňe jest tam dostatecznie płytko, aby przejĻę w bród. Dobrze pływała,
ale nie chciała zamoczyę sobie ubrania ani kosza. Ich wyschniħcie wymagałoby potem zbyt
wiele czasu, a noce były nadal zimne.
Chodziła tam i z powrotem po brzegu, przyglĢdajĢc siħ rwĢcej wodzie. Gdy wybrała
najpłytsze miejsce, rozebrała siħ, ułoŇyła wszystko w koszu i trzymajĢc go wysoko nad
głowĢ, weszła do rzeki. Kamienie na dnie były Ļliskie, a prĢd nie pomagał w zachowaniu
równowagi. Na Ļrodku pierwszego kanału woda siħgała jej do pasa, ale szczħĻliwie dostała siħ
na wyspħ. Drugie koryto było szersze. Nie wiedziała, czy moŇna je przejĻę w bród, ale miała
juŇ za sobĢ prawie pół drogi i nie zamierzała siħ poddaę.
JednakŇe dalej rzeka robiła siħ coraz głħbsza, aŇ w koıcu kobieta szła na czubkach
palców, trzymajĢc kosz wysoko nad głowĢ, a woda siħgała jej do szyi. Nagle dno opadło.
Ayla odruchowo pochyliła głowħ i zachłysnħła siħ wodĢ. W nastħpnej chwili trzymała siħ juŇ
jednak prosto, opierajĢc kosz na głowie. Przytrzymywała go jednĢ rħkĢ, usiłujĢc posuwaę siħ
w kierunku przeciwległego brzegu za pomocĢ drugiej. PrĢd porwał jĢ i uniósł, ale tylko
kawałek. Pod stopami wyczuła kamienie i kilka chwil póŅniej wyszła na lĢd.
A
yla znowu wħdrowała stepami, zostawiajĢc rzekħ za sobĢ. Dni słoneczne zaczħły
przewaŇaę nad deszczowymi, wreszcie nastała ciepła pora roku, co pozwoliło kobiecie
szybciej wħdrowaę na północ. PĢki na drzewach i krzewach rozwinħły siħ w liĻcie, a na
koıcach gałĢzek roĻlinnoĻci iglastej wyrosły pħdzelki miħkkich, jasnozielonych igiełek.
Zrywała je, aby Ňuę po drodze, rozkoszujĢc siħ ich lekko ostrym sosnowym smakiem.
Zwyczajem siħ stało, iŇ wħdrowała cały dzieı prawie aŇ do zmroku, kiedy to
odszukiwała jakieĻ Ņródło lub strumieı, i rozbijała obóz. Wodħ wciĢŇ łatwo znajdowała.
Wiosenne deszcze i topniejĢce na dalekiej północy pozostałoĻci zimy napełniły strumienie po
brzegi i zalały niecki oraz koryta wyrzeŅbione przez wodħ, po których potem zostanĢ jedynie
wyschniħte parowy lub w najlepszym razie błotniste kanały. Dostatek wody był okresem
przejĻciowym. Wilgoę szybko wchłonie ziemia, ale przedtem pozwoli zakwitnĢę stepom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl