Jedyna taka noc - Roberts Nora, Romanse, Roberts Nora
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NORA ROBERTS
JEDYNA TAKA NOC
Tytuł oryginału: All I Want For Christmas, Home For Christmas
DOM NA GWIAZDKĘ
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przez dziesięć lat wiele może się zmienić. Jason Law był na to przygotowany. Myślał
o tym przez cały lot z Londynu, a potem podczas długiej jazdy krętymi drogami na północ, z
Bostonu do Quiet Valley w New Hampshire. Quiet Valley liczyło trzystu dwudziestu sześciu
mieszkańców, a raczej miało ich tylu, gdy był tam po raz ostatni. Dziesięć lat nawet w takim
zapomnianym miasteczku w Nowej Anglii musiało przynieść zmiany. Ludzie rodzili się i
umierali. Domy i sklepy mogły przejść w inne ręce, a niektóre w ogóle zniknąć.
Nie pierwszy już raz - odkąd postanowił odwiedzić rodzinne strony - Jason poczuł się
nieswojo. Ostatecznie to całkiem prawdopodobne, że nawet nikt go nie pozna. Wyjeżdżał stąd
jako chudy, krnąbrny dwudziestolatek w przetartych dżinsach. Teraz wracał mężczyzna, który
nauczył się zastępować swą przekorę arogancją i dzięki temu coś osiągnął. Wciąż miał
szczupłą sylwetkę, ale nosił świetnie leżące ubrania, pochodzące z nowojorskiej Seventh
Avenue. Przez dziesięć lat z zawziętego chłopaka, zdecydowanego się czymś odznaczyć, stał
się człowiekiem pozornie zadowolonym ze swoich sukcesów. Ale głęboko w środku nic w
nim te lata nie zmieniły. Ciągle szukał własnego miejsca, gdzie mógłby zapuścić korzenie.
Dlatego powracał teraz do Quiet Valley.
Droga wiła się pomiędzy lasami to w górę, to w dół, tak jak wtedy, gdy odjeżdżał
kursowym autobusem w przeciwnym kierunku. Śnieg przykrywający ziemię utworzył gładką
powierzchnię, na której tu i ówdzie wznosiły się ukryte pod białym puchem głazy. Ośnieżone
drzewa jarzyły się w promieniach słońca. Czy tęsknił za tym? Był przez jedną zimę w
Andach, w śniegu głębokim po pas. Innym razem prażył się w Afryce. Choć te dziesięć lat
skawaliło mu się w pamięci, dziwnie umiał sobie przypomnieć wszystkie miejsca, w których
spędzał Boże Narodzenie, chociaż nigdy świąt nie obchodził. Szosa zwęziła się i przeszła w
szeroki zakręt - otworzył się widok na przyprószone bielą góry porośnięte sosnami. Tak.
Bardzo tęsknił za tym.
Słońce odbijało się od zaśnieżonych wzgórz oślepiającym blaskiem. Jason nałożył
ciemne okulary, zwolnił, a potem odruchowo zatrzymał samochód. Gdy wyszedł na zewnątrz,
z ust wydobyły mu się kłęby pary. Skulił się z zimna, ale nie zapiął kurtki ani nie wyjął
rękawiczek z kieszeni.
Pragnął to poczuć. Oddychanie w rozrzedzonym lodowatym powietrzu wbijało w
płuca tysiące igiełek. Jason zrobił parę kroków w stronę krawędzi zbocza i popatrzył w dół na
Quiet Valley.
Tam się urodził i wychował. Tam przeżył pierwszą miłość i tam zaznał smutku. Nawet
z tej odległości mógł dojrzeć jej dom - dom jej rodziców, jak sobie zaraz uświadomił. Poczuł
dawny, znajomy przypływ wściekłości. Ona teraz pewnie mieszka gdzie indziej, razem z
mężem i gromadką dzieci.
Powoli rozprostował dłonie, które same zacisnęły mu się w pięści. Umiejętność
panowania nad emocjami przekształcił przez te dziesięć lat w sztukę. Skoro mógł się
kontrolować w pracy reportera, opisując głód, wojny i cierpienie, mógł zrobić to także w
stosunku do siebie. Jego miłość do Faith była młodzieńczym uczuciem. Teraz jest mężczyzną,
a Faith, tak jak i Quiet Valley, stanowią tylko część jego dzieciństwa i młodości. Przejechał
ponad dziewięć tysięcy kilometrów, by właśnie to stwierdzić. Zawrócił do samochodu i ruszył
na dół.
Z tej odległości Quiet Valley przypominało stare litografowane pocztówki. Całe w
bieli, wtulone pomiędzy górą i lasem. W miarę jak się przybliżał, okazywało się mniej
idylliczne, za to bardziej swojskie. Gdzieniegdzie wyblakłe z farby tablice wskazywały na
oddalone domostwa. Ploty uginały się pod śniegiem. Dostrzegł kilka nowych budynków tam,
gdzie kiedyś były puste pola. Więc jednak zmiana. Przecież tego się spodziewał.
Dym unosił się z kominów. Psy i dzieci goniły się po śniegu. Spojrzał na zegarek.
Wpół do czwartej. Lekcje się skończyły, a on był w podróży już od piętnastu godzin. Jeszcze
tylko musiał sprawdzić, czy gospoda w Valley dalej działa i wynająć pokój. Uśmiechnął się
pod nosem, zastanawiając się, czy stary pan Beantree ciągle ją prowadzi. Nie zliczyłby, ile
razy Beantree powtarzał, że nic dobrego z niego nie wyrośnie. Tymczasem on dostał Pulitzera
i Międzynarodową Nagrodę Prasową, dowodząc całkiem czegoś innego.
Budynki stały tu gęsto obok siebie. Rozpoznał plac Bedforda, dom Tima Hawkinsa, a
dalej wdowy Marchant. Zwolnił, mijając jej schludny niebieski drewniak. Zauważył, że nie
zmieniła tego koloru i ucieszył się jak dzieciak. I na starym świerku przed domem powiewały
świąteczne jasnoczerwone wstążeczki. Wdowa dobrze go traktowała. Nie zapomniał tych
wizyt, gdy przy gorącej czekoladzie słuchała godzinami jego opowieści o zamierzonych
podróżach i miejscach, o których marzył. Miała koło siedemdziesiątki, kiedy wyjeżdżał, ale
była mocna jak skały Nowej Anglii. Przypuszczał, że może jeszcze zastanie ją w kuchni,
ostrożnie dokładającą drew do ognia przy muzyce ulubionego Rachmaninowa.
Ulice miasteczka wyglądały czysto i porządnie. Mieszkańcy Nowej Anglii byli
praktyczni, a zarazem - myślał Jason - mocno wrośnięci w swoje miejsce. Miasto
nadspodziewanie mało się zmieniło. Metalowe ogrodzenie przy sklepie przemysłowym ciągle
stało na rogu głównej ulicy, a poczta nadal mieściła się w budynku z cegły nie większym od
garażu. Pomiędzy latarniami rozciągały się te same czerwone girlandy, które zawsze za jego
pamięci wieszano w okresie świąt. Dzieci lepiły bałwana na placyku Litnera. Tylko czyje to
dzieci? - zastanowił się Jason. Z uwagą obserwował ich czerwone szaliki i błyszczące buty -
któreś z tych dzieci może należało do Faith. Znów wezbrał w nim gniew. Odwrócił wzrok.
Szyld gospody został przemalowany, lecz nic poza tym nie zmieniło się w tym
dwupiętrowym murowanym budynku. Ścieżka była czysto od - mieciona, a z obu kominów
unosił się dym. Jason minął jednak gospodę, bo właśnie sobie uświadomił, że najpierw musi
jeszcze coś zrobić. Mógłby zawrócić na rogu, przejechać obok bloków i popatrzeć na dom,
gdzie dorastał. Ale nie zawrócił.
Gdzieś przy końcu głównej ulicy albo tuż w pobliżu powinien stać schludny biały
dom, większy od pozostałych, z dwoma wielkimi oknami w wykuszach i obszernym
przedsionkiem. Tom Monroe tam chyba wprowadził swą świeżo poślubioną żonę. Reporter
rangi Jasona wiedział, jak to sprawdzić. Faith zapewne powiesiła w oknach koronkowe
firanki, które zawsze lubiła. I oczywiście dostała od Toma śliczne porcelanowe filiżanki, o
jakich marzyła. Dał jej dokładnie to, czego pragnęła. Jason ofiarowałby jej walizkę i pokoje
hotelowe w niezliczonych miastach. Dokonała wyboru.
Po dziesięciu latach odkrył, że wcale nie było mu lżej się z tym pogodzić. Opanował
się jednak i nacisnął hamulec. On i Faith byli długi czas przyjaciółmi, krótko zaś kochankami.
On miał później inne kobiety, ona wyszła za mąż. Ciągle jednak potrafił przywołać jej obraz
w pamięci - ślicznej osiemnastoletniej dziewczyny, łagodnej i żarliwej. Chciała z nim
wyjechać, ale jej nie pozwolił. Obiecała czekać, ale nie poczekała.
Z głębokim westchnieniem wyszedł z wozu. Spodobał mu się ten dom. W wielkim
oknie od ulicy stała ładnie przybrana choinka, zielona w świetle dnia. Nocą na pewno
rozbłyśnie magicznymi ognikami. Był o tym przekonany. Faith zawsze głęboko wierzyła w
czary.
Gdy tak stał na chodniku, poczuł, że ogarnia go lęk. Robił wojenne reportaże i
wywiady z terrorystami, ale nigdy żołądek nie ściskał mu się ze strachu jak teraz, na tym
wąskim, obmiecionym ze śniegu trotuarze przed staroświeckim białym domem z krzakami
ostrokrzewu obok drzwi.
Ostatecznie mogę odwrócić się na pięcie, pojechać z powrotem do gospody albo w
ogóle opuścić to miasto, pomyślał. Nie mam żadnego powodu, by ją znów oglądać. Nie
należy już do mojego życia.
Wtedy ujrzał w oknie koronkową firankę i dawne uczucie przeniknęło go równie
mocno jak strach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]