Jenkins Kathryn - Stara panna wychodzi za mąż, Romanse i romanse
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KATE JENKINS
STARA PANNA
WYCHODZI ZA MĄŻ
Tytuł oryginału Terminally Single
0
ROZDZIAŁ 1
Przeczuwałam, że nie powinnam dziś wstawać, zdążyła
pomyśleć Ashley Atwood w momencie zderzenia. Natychmiast jednak
brzęk tłukącego się szkła i zgniatanego metalu zagłuszył wszystko.
Siła uderzenia rzuciła ją do przodu. Pas bezpieczeństwa ucisnął ją w
obojczyk i w brzuch tak gwałtownie, że zaparło jej dech.
Słyszała kiedyś, że tuż przed śmiercią człowiek widzi w ułamku
sekundy całe swoje życie. Widocznie jej czas jeszcze nie nadszedł, bo
oczami wyobraźni ujrzała tylko plik formularzy ubezpieczeniowych
wynajętego samochodu i innych druków czekających na wypełnienie
w związku z wypadkiem.
Przez chwilę wsłuchiwała się w denerwujące skrzypienie
wycieraczek. Wreszcie rozluźniła ręce zaciśnięte kurczowo na
kierownicy i sprawdziła, czy może poruszać rękami i nogami. Trochę
uspokojona spojrzała w lusterko wsteczne.
W tylny zderzak wynajętego przez nią auta wbiła się furgonetka,
która teraz zgniatała klapę jej bagażnika, zupełnie jakby był to
papierowy wachlarzyk. A w dodatku ten wariat trąbił na nią wściekle
klaksonem, tak jakby całe zamieszanie było jej winą!
Ashley zapomniała o gwałtownej kwietniowej burzy szalejącej
nad Minneapolis, o tym, że za kilka minut ma przystąpić do nowego
zadania, o swoim ubraniu i powadze zawodu księgowej. Wyjęła z
torebki przezroczysty czepek kąpielowy wzięty z hotelowej łazienki i
wepchnęła pod niego tyle włosów, ile zdołała. Niczym żołnierz przed
1
bitwą, poprawiła na sobie przezroczysty worek z pralni chemicznej,
który zastępował jej płaszcz od deszczu, i gwałtownie otworzyła
drzwiczki. Mieszając z błotem kierowcę furgonetki, wygrzebała się z
samochodu prosto w sięgającą kostek wodę.
Tak. To z pewnością jeden z tych pechowych dni, kiedy
wszystko dzieje się na opak.
Kierowca wydostał się ze swego pojazdu i teraz zmierzał w jej
kierunku. Miał na sobie solidny, żółty nieprzemakalny płaszcz z
kapturem i gumowce, gdy tymczasem jej licha osłona trzepotała w
porywach wichru.
Sympatyczna dziecięca buźka, która mogła należeć do
czternastolatka, rażąco kontrastowała z olbrzymią posturą mężczyzny.
Gotował się ze złości.
- Co pani, u diabła, wyprawia?
Uniosła gwałtownie głowę i wyprostowała plecy. A więc
przyszła pora na konfrontację. W porządku. Była gotowa dać mu
nauczkę.
- Ja przecież niczego nie zrobiłam - powiedziała, przeciągając
słowa. - Wjeżdżałam wolno i uważnie na zatłoczony parking, a pan...
- Zaraz, zaraz!
- Nie. Teraz ja mówię! - Oparła obie dłonie na biodrach. Starała
się nie zwracać uwagi na chłodną wilgoć, którą przesiąkały rękawy
jedwabnego kostiumu w kolorze przydymionego brązu. Gdyby
założyła ten worek jak kaftan bezpieczeństwa, może skuteczniej
uchroniłaby się przed deszczem. Aby prowadzić samochód, musiała
jednak wyciąć otwory na ręce i teraz deszcz dostawał się do środka.
2
Była coraz bardziej przemoczona. - Może odświeżę ci pamięć.
Wjechałeś na mnie, człowieku! Zatrzymał się i popatrzył na nią
groźnie.
- Weszła mi pani w drogę, pełznąc jak ślimak. Muszę trzymać
się wyznaczonych godzin dostaw. Co miałem robić?
- Przejechać mnie, jak się wydaje. - Niełatwo zastraszyć
przeciwnika wyższego przynajmniej o trzydzieści centymetrów. - Nie
miałam pojęcia, że jadąc ostrożnie w tej ulewie, dałam panu prawo do
najechania na mnie. Będę musiała sprawdzić, czy jest to zgodne z
polityką firmy, w której pan pracuje.
Mężczyzna zamrugał powiekami, otworzył usta i pokręcił
głową.
- Oszalała pani? Krew w niej zawrzała.
- Jestem zupełnie zdrowa na umyśle, człowieku.
Powiedziałabym, że rozbijanie się po śliskich drogach świadczy o
tym, że to z tobą nie wszystko jest w porządku.
- Dość tego! - ryknął, zbliżając się do niej z wściekłością.
- Odwołujemy się do argumentu pięści, tak? - Ashley wyrzuciła
obie ręce do przodu w ruchu, który, jak miała nadzieję, był
wiarygodną imitacją postawy karate. Przypomniała sobie, że powinien
temu towarzyszyć jakiś okrzyk, ale uznała to za przesadę. - No dalej,
niezdaro! Zrób jeszcze krok.
- Co się tu dzieje? - spytał spokojny męski głos zza jej pleców.
- Nic, z czym nie mogłabym poradzić sobie sama - zapewniła,
nie odwracając się, i dmuchnęła na kosmyk, który opadł jej na prawe
oko. - Radzę się cofnąć. Dam mu nauczkę, rozniosę go na strzępy!
3
Michael Jordan zacisnął szczęki, by powstrzymać śmiech. Nie
zamierzał włączać się w awanturę na parkingu. Samochody blokowały
wjazd do podziemnego garażu, więc wysiadł, by poprosić o ich
przesunięcie. Rozpoznał sylwetkę wysokiego mężczyzny w ubraniu
przeciwdeszczowym. Był to Scott, który codziennie dostarczał
przesyłki z centrali firmy. Zwyczajna rzecz. Widok Scotta cofającego
się przed niedużą napastniczką gotową do ataku był zabawnym
urozmaiceniem. Czepek kąpielowy i przezroczysta foliowa torba,
które młoda kobieta miała na sobie, czyniły to starcie jeszcze
zabawniejszym.
- O co chodzi, mięczaku? - szydziła. - Strach cię obleciał?
Michael odchrząknął i stanął między przeciwnikami.
- Co się stało, Scott?
- Co się stało? - powtórzyła z niedowierzaniem kobieta,
wciskając jedną ręką złotobrązowe loki z powrotem pod czepek, a
drugą wymachując w kierunku rozbitego samochodu. - Czy to nie jest
oczywiste? Ten niedołęga najechał na mnie od tyłu. A teraz śmie
twierdzić, że to przeze mnie. Impertynent!
- Jak śmiesz, ty...
- Dajcie spokój, to do niczego nie doprowadzi - przerwał
Michael. Nie miał czasu na zbędne dyskusje. Musiał szybko
zaparkować samochód i iść do pracy. Już był spóźniony. Ten
przeklęty kontroler ksiąg rachunkowych na pewno czeka, żeby się na
niego rzucić. - Jeśli się uspokoicie, rozwiążemy tę sprawę bez
wyzwisk.
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]