Jenny Downham - Zanim umrę (Rozdział 1- 36), ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Jenny DownhamUdostępnia na chomikuj.pl: SmakCzekoladyZanim UmręRozdział 1Chciałabym mieć chłopaka. Mieszkałby w szafie na wieszaku. Mogłabym go wyjmować,kiedy zechcę, a on spoglądałby na mnie wzrokiem amanta filmowego, tak, jakbym byłapiękna. Nie mówiłby wiele, tylko oddychałby ciężko, zdejmując skórzaną kurtkę irozpinając dżinsy. Nosiłby białe majtki i wyglądałby tak bosko,żebyłabym bliskoomdlenia. Mnie też by rozebrał, szepcząc: ,,Tesso, kocham cię. Cholera, naprawdę ciękocham. Jesteś piękna”. Właśnie tak by mówił, zsuwając ze mnie ubrania.Siadam i zapalam lampkę stojącą przy łóżku. Mam długopis, ale nie mogę znaleźć papieru,więc piszę naścianie:,, Chcę poczuć ciężar jego ciała na moim”. Potem kładę się zpowrotem i patrzę w niebo. Ma dziwny kolor- czerwony i brunatny jednocześnie, jakbydzień krwawił.Czuję zapach kiełbasy. W sobotę na kolację zawsze są kiełbaski. Do tego ziemniaki, kapustai cebula. Tata wyciągnie los na loterię, a Cal wytypuje liczby. Zasiądą przed telewizorem ztacami na kolanach i obejrzą ,,Czynnik X”, a potem ,,Milionerów”. Później Cal się wykąpiei pójdzie do łóżka, tata zaś będzie pił piwo i palił papierosy tak długo, aż poczuje się senny.Zajrzał do mnie wcześniej, niż się spodziewałam. Podszedł do okna i rozsunął zasłony.–Spójrz tylko!- wykrzyknął, kiedy słońce rozświetliło pokój. Było popołudnie,widziałam wierzchołki drzew, niebo. Jego sylwetka rysowała się na tle okna. Stał zrękami opartymi na biodrach i wyglądał jak Power Ranger.- Jak mam ci pomóc,skoro nic nie mówisz?- spytał, podchodząc i przysiadając na krawędzi mojego łóżka.Wstrzymałam oddech. Jeśli robi się to dostatecznie długo, przed oczami zaczynajątańczyć białe plamkiświatła.Tata wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po głowie. Zacząłdelikatnie masować ją palcami.–Oddychaj, Tesso- szepnął.Złapałam czapkę leżącą na stoliku i wepchnęłam ją sobie na oczy. Wtedy wyszedł. Terazsmaży kiełbaski na dole. Dobiega mnie dźwięk strzelającego tłuszczu, sos skwierczy napatelni. Nie jestem pewna, czy to możliwe,żebydocierały tu odgłosy z kuchni, ale nic mniejuż nie dziwi. Słyszę, jak Cal rozpina płaszcz; przyniósł musztardę ze sklepu. Dziesięćminut temu dostał funta i ostrzeżenie: ,,Nie rozmawiaj z obcymi”. Kiedy wyszedł, tata stałna ostatnim stopniu schodów przed domem i palił papierosa. Słyszałam szelest liściopadających na trawę u jego stóp. Inwazja jesieni.–Powieś płaszcz i sprawdź, czy Tessa czegoś nie potrzebuje.- powiedział tata- Mamypełno jagód, postaraj się ją zachęcić,żebytrochę zjadła.Cal ma na nogach trampki; powietrzeświszcze,kiedy wbiega po schodach i wpada domojego pokoju. Udaję,że śpię,ale on nic sobie z tego nie robi. Nachyla się nade mną iszepcze:–Nie będę zmartwiony, jeśli nie odezwiesz się do mnie nigdy więcej.Otwieram jedną powiekę i widzę przed sobą parę niebieskich oczu.–Wiedziałem,żeudajesz.- oznajmia z szerokim, zniewalającym uśmiechem.- Tatapyta, czy zjesz jagody.–Nie.–Co mam mu powiedzieć?–Powiedz,żechcę dostać słoniątko.Śmiejesię.–Będzie mi ciebie brakowało- mówi i zostawia drzwi otwarte, nie troszcząc się oprzeciąg ze schodów.Rozdział 2Zoey nie zawraca sobie głowy pukaniem, wchodzi i rzuca się na moje łóżko. Patrzy zezdziwieniem, jakby nie spodziewała się,żemnie jeszcze zobaczy.–Co robisz?- pyta.–Nie rozumiem.–Nie schodzisz już na dół?–Tata dzwonił do ciebie?–Boli cię?–Nie.Przygląda mi się podejrzliwie, a potem wstaje i zdejmuje płaszcz. Ma na sobie kusączerwoną sukienkę pasującą do torebki, którą rzuciła na podłogę.–Idziesz gdzieś?- pytam.- Na randkę?Wzrusza ramionami, podchodzi do okna i patrzy na ogród. Rysuje palcem obwódkę nakrawędzi szklanki i mówi:–Może powinnaś postarać się uwierzyć w Boga.–Powinnam?–Tak, może wszyscy powinniśmy uwierzyć. Cała rasa ludzka.–Nie sądzę. On chyba nieżyje.Odwraca się,żebymi się przyjrzeć. Jest blada jak zima. Za jej ramionami wznosi sięsamolot.–Co tam naskrobałaś naścianie?-pyta.Nie wiem, dlaczego pozwalam jej przeczytać. Chyba chcę,żebycoś się działo. Słowanapisane czarnym atramentem pod wzrokiem Zoey zmieniają się w małe pajączki. Czyta razpo raz. Nienawidzę myśli,żebardzo mi współczuje.–Życieto nie bajka, co?- pyta miękko.–A mówiłam kiedyś,żetak jest?–Sądziłam,żetak uważasz.–Nie.–Twój tata raczej spodziewa się,żepoprosisz o kucyka, a nie o chłopaka.Naszśmiechbrzmi dziwnie. Podoba mi się, chociaż jednocześnie boli. Z całą pewnościąnajbardziej lubię chichotać z Zoey, bo wiem,żeobie mamy jednakowo głupie myśli.Wystarczy,żepowie: ,,Może powinnaś wybrać się do stadniny ogierów?”- i już pękamy ześmiechu.–Płaczesz?- pyta Zoey.Nie jestem pewna. Chyba tak. Zachowuję się jak te kobiety pokazywane w telewizji, którestraciły swoje rodziny. Ryczę jak zwierzę, które przytrzasnęło sobie łapę. Nagle dociera domnie wszystko- moje palce przypominają już szpony, mam przeźroczystą skórę. Czuję,żewlewym płucu mnożą się komórki nowotworowe, gromadzą się jak proch wypełniającywazon. Już niedługo nie będę mogła oddychać.–To normalne,żesię boisz.- oznajmia Zoey.–Nie boję się.–Oczywiście,żesię boisz. Cokolwiek czujesz, to jest w porządku.–Możesz sobie wyobrazić,żestrach przepełnia cię cały czas, Zoey?–Mogę.Bzdura. Nie ma o tym pojęcia, całeżyciejest przed nią. Znów chowam się pod kapeluszem,nie całkiem, bo będzie mi brakowało oddechu. I rozmów. Okien. Będę tęskniła za ciastkami.I za rybami. Lubię ryby. Lubię patrzeć, jak ich pyszczki otwierają się i zamykają naprzemian. Tak, dokąd pójdę, nie można niczego zabrać. Zoey patrzy, jak ocieram oczyrogiem poduszki.–Zrób to ze mną.- mówię.–Co takiego?- Wygląda na przestraszoną.–To, co powypisywałam na kartkach. Sporządzę całą listę rzeczy, które chcę zrobić, aty pomożesz mi ją zrealizować.–Ale co? Chodzi ci o to, co napisałaś naścianie?–O to i o coś innego, przede wszystkim jednak o chłopaka. Ty tylu ich już miałaś, a janawet się nie całowałam.Obserwuję jej reakcję na moje słowa. Zapadły głęboko.–Nie było ich znowu tak wielu.- stwierdziła w końcu.–Zgódź się, Zoey. Nawet jeśli będę cię później błagała,żebyśtego nie robiła, nawetjeśli będę dla ciebie okropna, zmuś mnie. Mam długą listę rzeczy, którychchciałabym doświadczyć.Kiedy wreszcie mówi: ,,Dobra”, starała się,żebyzabrzmiało to tak lekko, jakby zgodziła sięczęściej mnie odwiedzać.–Naprawdę?–Przecież powiedziałam.Zastanawiałam się, czy wie, co ją czeka. Siadłam na łóżku i patrzę, jak myszkuje w mojejszafie. Myślę,żema już plan. To mi się właśnie podoba u Zoey. Musi sięśpieszyć,bo wmojej głowie przesuwają się kolejne obrazy. Marchewki. Powietrze. Kaczki. Grusze.Aksamit i jedwab. Jeziora. Będę tęsknić za lodem. I za kanapą. I za salonem. I zamagicznymi sztuczkami Cala. I za białymi rzeczami- mlekiem,śniegiem,łabędziami.Zoey wyciąga z głębi szafy obcisłą kieckę, którą tata kupił mi w zeszłym miesiącu. Nieoderwałam jeszcze metki.–Pożyczę ją.- mówi- a ty możesz włożyć moją.- Zaczyna rozpinać sukienkę.–Wybieramy się gdzieś?–Jest sobotni wieczór, Tess. Słyszałaś o czymś takim?Jasne, pewnie,żesłyszałam.Nie stałam na nogach od wielu godzin. Dziwnie się czuję, tak, jakbym była pusta wśrodku,eteryczna. Zoey stoi przede mną w samej bieliźnie i pomaga mi włożyć czerwoną sukienkęprzesiąkniętą jej zapachem. Miękki materiał przywiera do mojej skóry.–Dlaczego się przebieramy?–Miło jest poczuć się kimś innym przez chwilę.–Kimś takim jak ty?Zastanawia się.–Być może kimś takim jak ja.Przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze i cieszę się,żewyglądam zupełnie inaczej niżzwykle. Mam wielkie oczy, które spoglądają groźnie. Czuję,żeteraz wszystko może sięzdarzyć. Nawet moje włosy wyglądają lepiej, jakby zostały artystycznie przystrzyżone. Niktsię nie domyśli,żebyły zgolone i teraz odrastają. Patrzymy na siebie, stojąc ramię w ramię.Potem Zoey odciąga mnie od lustra i sadza na łóżku. Przynosi z łazienki koszyczek zkosmetykami i przysiada obok. Wpatruję się w jej twarz, kiedy rozciera podkład na palcu irozprowadza go na moich policzkach. Jest blondynką o bardzo jasnej karnacji, ma trądzik,który dodaje jej dzikości. Nigdy wżyciunie miałam pryszczy. Szczęściara ze mnie.Zoey obrysowuje kontur moich warg i wypełnia go szminką. Znajduje tusz do rzęs i każe mipatrzeć jej prosto w oczy. Próbuję sobie wyobrazić, jak to by było być nią. Często tak robię,ale nigdy mi się to nie udaje. Uśmiecham się, kiedy znów prowadzi mnie do lustra. Jestemdo niej trochę podobna.–Dokąd chcesz pójść?- pyta.Jest mnóstwo miejsc. Puby, kluby, dyskoteki. Pragnę się znaleźć w wielkiej, ciemnej sali,gdzie z trudem można się poruszać i ciała ocierają się o siebie. Chcę wysłuchać tysiącapiosenek puszczanych niewiarygodnie głośno. Marzę o tym, by tańczyć tak szybko,żebymoje włosy urosły do ziemi iżebymmogła je przydeptywać. Mam ochotę wrzeszczećgłośno, przekrzykując innych. Chcę być tak rozpalona,żebymóc topić w ustach kostkilodu.–Chodźmy potańczyć- mówię.- Poszukajmy chłopaków, z którymi pójdziemy dołóżka.–Dobra.- Zoey podnosi torebkę i wyprowadza mnie z pokoju. Tata wygląda z salonu iwchodzi po schodach. Udaje,żeidzie do toalety i ujrzawszy nas, wyraża na głosswoje zdziwienie:–Wstałaś! To cud!- Kiwa głową, dziękując Zoey.- Jak tego dokonałaś?Zoey uśmiecha się, kierując wzrok ku podłodze.–Potrzebowała tylko małej zachęty.–To znaczy?Opieram rękę na biodrze i patrzę mu prosto w oczy.–Zoey zabiera mnie na tańce na rurze.–Zabawne.- mówi tata.–Naprawdę.Potrząsa głową i rysuje dłonią kółko na brzuchu.Żalmi go. Nie wie, jak zareagować.–Wszystko w porządku.- uspokajam go.- Idziemy do klubu.Tata zerka na zegarek, jakby on mógł mu coś podpowiedzieć.–Będę się nią opiekowała.- wtrąca Zoey. Jest tak słodka i przekonująca,żprawie jejwierzę.–Nie- protestuje tata. – Tessa potrzebuje spokoju. W klubie będzie pełno dymu igłośna muzyka.–Skoro potrzebuje spokoju, to po co pan do mnie dzwonił?–Chciałem,żebyśz nią porozmawiała, a nie wyciągała z domu!–Spokojnie.- Zoey sięśmieje.-Wrócimy na czas.Czuję, jak opuszcza mnie cała radość, bo wiem,żetata ma rację. Jeśli pójdę do klubu, będęto potem odsypiała przez tydzień. Kiedy tracę za dużo energii, zawszę muszę za to zapłacić.–Nic mi nie będzie.- mówię.Zoey chwyta mnie za ramię i ciągnie za sobą po schodach.–Przyjechałam samochodem mamy- oznajmia.- Odwiozę Tessę przed trzecią.Tata się nie zgadza, twierdzi,żeto za późno; każe odwieźć mnie przed północą. Powtarza tokilka razy, podczas gdy Zoey wyjmuje mój płaszcz z szafy. Wychodząc krzyczę: ,,Dowidzenia!”, ale on nie odpowiada. Zoey zamyka za nami drzwi.–Możemy wrócić o północy- mówię.Odwraca się do mnie.–Słuchaj, dziewczyno, jeśli chcesz spędzić przyjemnie wieczór, musisz się nauczyćłamać reguły.–Powrót przed północą w niczym nam nie przeszkodzi. Po co tata ma się martwić?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]