Jeszcze nie zginęła - Pilipiuk Komuda,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Jeszczenie zginęła2010Wydanie polskieData wydania:2010Wydawca:Fabryka Słów sp. z o.o.www.fabryka.ple-mail: biuro@fabryka.plISBN 978-83-7574-178-0Wydanie elektroniczneTrident eBookstridentebooks@gmail.comRafał DębskiRocznik ‘69, autor kilkudziesięciu opowiadań i dziesięciupowieści, w tym czterech wpisujących się w nurt literaturyfantastycznej.Z wykształcenia i wykonywanego zawodu psycholog,pracuje w gimnazjum, zmagając się ze skutkami lekkomyślnejreformy oświaty. Poza pisaniem jego wielką pasją jest historia,którą traktuje jednak nie jako suchą naukę o wydarzeniach, alewoli dostrzegać w jej krzywym zwierciadle ludzi – ich postawy,emocje, motywacje.Wżyciuchciałby osiągnąć wiele. Bardzo wiele. Ale przedewszystkimżyćtak, aby nieżałować...No, ogólnie nieżałowaćniczego. Jest również – o zgrozo – genetycznym leniem. Możewłaśnie dlatego bardzo dużo pracuje –żebymieć jaknajszybciej z głowy to, co tak czy inaczej musi wykonać. I – jakto często się dzieje w przypadku ludzi naprawdę leniwych –robota bardzo go kocha i zawsze potrafi odnaleźć. Czy raczejnależałoby powiedzieć – dopaść.Może właśniedlategozostałredaktoremnaczelnym„Science Fiction, Fantasy i Horror”.RafałDębskiPocałuneklasuNienawidziłem tego wszystkiego. Kurwa mać, jak ja nienawidziłem tego kraju, tychludzi, tej całej bieganiny! A najbardziej ze wszystkiego nie cierpiałem brać udziału wobławach.Żołnierzpowinien albo siedzieć i grzać dupę w koszarach, albo oddawaćżyciezaojczyznę w okopie na froncie, w ataku przez pole minowe, w walce na bagnety, pod ciężkimostrzałem wreszcie. Z sensem. A siedzenie w lesie i czekanie, z której strony padnie strzał, niejest zajęciem godnym munduru. W dodatku dumnego munduru grenadiera. Wolałbym jużchyba,żebywysłali mnie na front wschodni. Tam przynajmniej służyłbym tak, jak mnie dotego przygotowywano – patrząc wrogowi w oczy, a jeśli już zwalczając partyzantów, to tylkoprzy okazji innych działań. Chociaż czy ja wiem? Tak mi się zdawało wtedy, kiedy stałem nastraży obozu w lasach pod Wąchockiem. Nie wiedzieliśmy jeszcze, jakim koszmarem był taknaprawdę wyjazd do Rosji. Jednak dzisiaj, kiedy na to patrzę, chyba jednak lepiej by byłozostać wsadzonym do eszelonu i przetransportowanym na jakiś front, nawet pod Moskwę czyLeningrad. Dla grenadiera zawsze znajdzie się odpowiedniejsze zajęcie niż straszenieokolicznych chłopków.Stwierdziłem,żenajbardziej nie cierpiałem obław?Źle.Największą odrazę czułem dotych przeklętych bandytów kryjących się po lasach i kąsających kostki niemieckiegoolbrzyma. Po jaką nagłą cholerę z nami wojowali? Siedzieliby cicho po chałupach, a najlepiejpojechali dobrowolnie na jakieś roboty do Reichu czy Austrii, włos by im z głowy nie spadł.Ale nie, oni musieli do nas strzelać, musieli batożyć wykonujących swoją pracę zarządców,zabierać pieniądze treuhanderom, rozbijać więzienia, wysadzać pociągi, na wszelkie sposobyprzeszkadzać w prowadzeniu wojny. W dodatku byliświęcieprzekonani,żeich mizerny opórstanowi jakiś problem dla wielkiej Rzeszy. Stanowił, owszem, lecz nie dla kraju, ale dla mniei moich towarzyszy.– Heini! – usłyszałem nagle za plecami. Odwróciłem się, kładąc automatycznie palec naspuście szmajsera. To był Lutke, najlepszy tropiciel w oddziale, a podobno nawet w całympułku. On jeden czuł się w lesie jak w domu. Na widok mojej miny zaśmiał się. – Coś takiwystraszony, chłopie? Musisz być czujniejszy. Tutejsi umieją chodzić w gęstwinie lepiejnawet ode mnie.– Masz szczęście,żedo ciebie nie wygarnąłem, idioto!– Narobiłem tyle hałasu,żepowinieneś mnie usłyszeć już dawno. Tak to jest, jak się nawarcie myśli o dupach zamiast o służbie.– Idź w cholerę, Lutke.Odszedł, zanosząc się tubalnymśmiechem.Na pewno opowie chłopakom, jak to mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]