Jack Higgins - Sean Dillon 09 - Niebezpieczna gra, eBook, Jack Higgins
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
JACK
HIGGINS
NIEBEZPIECZNA
GRA
C
YKL
:
S
EAN
D
ILLON TOM
9
Z
ANGIELSKIEGO PRZEŁO¯YŁ
ZBIGNIEW
A.
KRÓLICKI
WARSZAWA
2001
Tytuł oryginału: EDGE OF DANGER
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
Dla Tess, która s¹dzi, ¿e nadszedł czas...
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
POCZ¥TEK
Paul Raszid był jednym z najbogatszych Brytyjczyków na œwiecie. Był
równie¿ półkrwi Arabem i niewielu ludzi potrafiło orzec, który z tych faktów
wywarł wiêkszy wpływ na jego osobowoœæ.
Ojciec Paula był wodzem plemienia Beduinów Raszid w prowincji Hazar,
le¿¹cej nad Zatok¹ Persk¹, a tak¿e wojownikiem z krwi i koœci. Wysłany za młodu do
Królewskiej Akademii Wojskowej w Sandhurst, poznał tam na uroczystym balu lady
Kate Dauncey, córkê earla Loch Dhu. Był zarówno bogaty, jak i przystojny, zdobył
wiêc jej uczucie i pobrali siê, mimo zrozumiałych problemów oraz pocz¹tkowych
zastrze¿eñ obu rodzin. Ojciec Paula wci¹¿ podró¿ował pomiêdzy Angli¹ a Zatok¹
Persk¹, zale¿nie od potrzeby. Urodziło im siê czworo dzieci: najstarszy Paul,
Michael, George i Kate.
Dzieci były niezmiernie dumne z rodzin obojga rodziców. Z szacunku do
bogatego dziedzictwa kulturalnego Orientu wszystkie płynnie mówiły po arabsku i
w głêbi serca były Beduinami, lecz - jak twierdził Paul Raszid - angielskie korzenie
te¿ były dla nich wa¿ne i równie troskliwie dbały o honor rodu Daunceyów oraz ich
włoœci, jak członkowie najstarszych rodzin Anglii.
Ukształtowały ich tradycje obu tych narodów: œredniowiecznej Anglii i
pustynnych Beduinów, tworz¹c wybuchow¹ mieszankê, co najczêœciej uwidaczniało
siê w przypadku Paula i czego chyba najdobitniejszym przejawem było pewne
niezwykłe wydarzenie, które miało miejsce pod koniec jego pobytu w Sandhurst.
Wtedy pojechał do domu na kilkudniow¹ przepustkê. Michael miał wówczas
osiemnaœcie lat, George siedemnaœcie, a Kate dwanaœcie.
Earl przebywał w Londynie, a Paul przyjechał do Hampshire i zastał matkê w
bibliotece Dauncey Place. Miała paskudnie posiniaczon¹ twarz. Wyci¹gnêła rêce,
¿eby go obj¹æ, a Kate powiedziała:
- On j¹ uderzył, Paul. Ten okropny człowiek uderzył mamusiê!
Paul odwrócił siê do Michaela i powiedział spokojnie:
- Wyjaœnij.
- To obcy - powiedział mu brat. - Cała ich gromada przyjechała do Roundhay
Spinney z czterema wozami kempingowymi i kilkoma koñmi. Ich psy dusiły nasze
kaczki i mama poszła porozmawiaæ z właœcicielami.
- Puœciliœcie j¹ sam¹?
- Nie, poszliœmy wszyscy, nawet Kate. Ci ludzie œmiali siê z nas, a kiedy
mama zaczêła krzyczeæ, ich przywódca - bardzo wysoki i agresywny - uderzył j¹ w
twarz.
Z pobladł¹ twarz¹ Paul Raszid ciemnymi oczami spogl¹dał na Michaela i
George’a.
- A wiêc ten zwierzak skrzywdził wasz¹ matkê, a wy na to pozwoliliœcie? -
Spoliczkował ich obu. - Macie po dwa serca. Raszidów i Daunceyów. Teraz poka¿ê
wam, jak nale¿y siê nimi kierowaæ.
Matka złapała go za rêkaw.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
- Proszê, Paul, nie rób tego, nie warto.
- Nie warto? - powtórzył z przera¿aj¹cym uœmiechem. - Tam jest pies, który
potrzebuje nauczki. Zamierzam mu j¹ daæ.
Odwrócił siê i poprowadził ich do drzwi.
Wszyscy trzej chłopcy wyruszyli do Roundhay Spinney land-roverem. Paul
zabronił Kate jechaæ, lecz zaraz po ich odjeŸdzie osiodłała swoj¹ ulubion¹ klacz i
pognała za nimi, galopuj¹c na skróty przez pola.
ZnaleŸli wozy ustawione w kr¹g wokół du¿ego ogniska, a przy nim
kilkanaœcie dorosłych osób, kilkoro dzieci, cztery konie i psy.
Rosły awanturnik opisany przez obu młodszych chłopców siedział na pustej
skrzynce przy ognisku, pij¹c herbatê. Podniósł głowê na widok nadchodz¹cych.
- A wy co za jedni?
- Moja rodzina mieszka w Dauncey Place.
- O rany, sam wielmo¿ny pan, co? - Mê¿czyzna zaœmiał siê do kompanów. -
Wygl¹da mi na zwykłego kutasa.
- Przynajmniej nie bijê kobiet. Staram siê zachowywaæ jak mê¿czyzna, czego
nie mo¿na powiedzieæ o to bie. Popełniłeœ bł¹d, ty kupo gnoju. Ta dama jest moj¹
matk¹.
- No i co, ty mały... - zacz¹ł osiłek, ale nie dokoñczył.
Paul Raszid błyskawicznie siêgn¹ł do głêbokiej kieszeni płaszcza i wyci¹gn¹ł
d¿ambijê - zakrzywiony sztylet Beduinów. Bracia poszli za jego przykładem.
Gdy siedz¹cy przy ognisku ludzie zrywali siê na równe nogi, Paul ci¹ł
d¿ambij¹ w bok głowy awanturnika, odcinaj¹c mu lewe ucho. Jeden z pozostałych
mê¿czyzn wyj¹ł z kieszeni nó¿ i Michael Raszid w przypływie gniewu, jakiego nie
zaznał jeszcze nigdy w ¿yciu, chlasn¹ł go sztyletem w policzek, rozcinaj¹c ciało do
koœci. Ranny zawył z bólu.
Inny mê¿czyzna podniósł gał¹Ÿ, aby uderzyæ ni¹ George’a, lecz Kate Raszid
wybiegła z ukrycia, chwyciła kamieñ i z przenikliwym okrzykiem cisnêła nim w
twarz napastnika.
Potyczka skoñczyła siê równie szybko, jak siê zaczêła. Reszta przybyszów
stała czujnie, w milczeniu. Kobiety nie odzywały siê i nawet dzieci nie płakały. Nagle
niebiosa rozwarły siê i lun¹ł deszcz. Przywódca grupki przycisn¹ł brudn¹ chusteczkê
do ucha lub tego, co z niego zostało, jêcz¹c:
- Zapłacisz mi za to.
- Nie, na pewno nie - rzekł Paul Raszid. - Jeœli jeszcze raz zbli¿ysz siê do tej
posiadłoœci albo mojej matki, nie obetnê ci drugiego ucha, ale genitalia.
Otarł d¿ambijê o płaszcz osiłka, a potem wyj¹ł z kieszeni waltera i wpakował
dwie kule w zawieszony nad ogniskiem dzbanek. Z dziurek po kulach popłynêła
woda, gasz¹c płomienie.
- Dajê wam godzinê na wyniesienie siê st¹d. S¹dzê, ¿e National Health
Hospital w Maudsley zajmuje siê nawet takimi szumowinami jak ty. Jednak pamiêtaj
o tym, co powiedziałem. - I po krótkiej przerwie dodał: - Jeœli jeszcze raz zakłócisz
spokój mojej matce, zabijê ciê.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
Mo¿esz byæ tego pewien.
Wszyscy trzej chłopcy odjechali w deszczu, a Kate za nimi, na koniu. Nie
przestawało laæ, kiedy dotarli do wioski Dauncey i podjechali pod pub zwany
„Dauncey Arms”. Paul zaparkował samochód i wysiedli, a Kate zsunêła siê ze swej
klaczy i uwi¹zała j¹ do drzewka. Stała tam, z niepokojem patrz¹c na braci.
- Przepraszam, ¿e ciê nie posłuchałam, bracie.
Paul ucałował j¹ w oba policzki i powiedział:
- Byłaœ cudowna, siostrzyczko. - Przytulił j¹, a potem puœcił i dodał: -
Najwy¿szy czas, ¿ebyœ wypiła pierwszy w ¿yciu kieliszek szampana.
Pub miał belkowany sufit, wspaniały stary mahoniowy kontuar zastawiony
rzêdami butelek i olbrzymi kominek. Pół tuzina miejscowych mê¿czyzn odwróciło
siê i zdjêło czapki. Barmanka, Betty Moody, która właœnie wycierała kieliszki,
spojrzała na wchodz¹cych i powitała ich.
- To ty, Paul.
Była to usprawiedliwiona poufałoœæ. Znała ich wszystkich od dziecka, a nawet
przez pewien czas niañczyła Paula.
- Nie wiedziałam, ¿e wróciłeœ do domu.
- To niespodziewana wizyta, Betty. Musiałem załatwiæ kilka spraw.
Spojrzała na niego ostro.
- Na przykład tych drani z Roundhay Spinney?
- Wielkie nieba, sk¹d o tym wiesz?
- Niewiele rzeczy uchodzi mojej uwagi, nie w tej gospodzie. Oni ju¿ od
tygodni sprawiaj¹ wszystkim kłopoty.
- No có¿, Betty, ju¿ nikomu nie sprawi¹ kłopotów.
Poło¿ył na kontuarze d¿ambijê.
Z ulicy dobiegł warkot przeje¿d¿aj¹cych samochodów i jeden z goœci
podszedł do okna. Odwrócił siê.
- A niech mnie licho. Te łobuzy odje¿d¿aj¹.
- No, ja myœlê - mrukn¹ł Michael.
Betty odstawiła kieliszek.
- Nikt nie kocha ciê bardziej ni¿ ja, Paul, nikt oprócz twojej wspaniałej matki,
ale pamiêtam, ¿e zawsze miałeœ charakterek. Czy znów byłeœ niegrzecznym
chłopcem?
- Ten okropny człowiek napadł na mamusiê i uderzył j¹ - powiedziała Kate.
Wœród zebranych zaległo milczenie, które przerwała Betty Moody, pytaj¹c:
- Co takiego?!
- Wszystko w porz¹dku. Paul obci¹ł mu ucho, wiêc odjechali. - Kate
uœmiechnêła siê. - To było cudowne.
W gospodzie zapadła cisza jak makiem zasiał.
- Ona te¿ nieŸle siê spisała - powiedział Paul Raszid. - Okazuje siê, ¿e nasza
siostrzyczka bardzo celnie rzuca kamieniami. Tak wiêc, kochana Betty, otwórzmy
butelkê szampana. Myœlê, ¿e ka¿demu z nas przyda siê du¿a porcja placka pasterza.
Wyci¹gnêła rêkê i dotknêła jego policzka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]