Janus Katarzyna - Nigdy nie jest za późno, (2)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Janus KatarzynaNigdy nie jest za późnoDziękuję moim przyjaciółkom Eli i Weronice za pierwsze recenzje, Mani za inspiracjęi uczenie mnie wiary w siebie. Mojej mamie i moim dzieciom, którzy są moimi najlepszymiprzyjaciółmi, za wsparcie i bezwarunkową miłość. Bardzo Wam dziękuję.SPIS TREŚCIROZDZIAŁ PIERWSZYROZDZIAŁ DRUGIROZDZIAŁ TRZECIROZDZIAŁ CZWARTYROZDZIAŁ PIĄTYROZDZIAŁ SZÓSTYROZDZIAŁ SIÓDMYROZDZIAŁ ÓSMYROZDZIAŁ DZIEWIĄTYROZDZIAŁ DZIESIĄTYROZDZIAŁ JEDENASTYROZDZIAŁ DWUNASTYROZDZIAŁ TRZYNASTYROZDZIAŁ CZTERNASTYROZDZIAŁ PIĘTNASTYROZDZIAŁ SZESNASTYROZDZIAŁ SIEDEMNASTYROZDZIAŁ OSIEMNASTYROZDZIAŁ PIERWSZYPo raz pierwszy wyjechałam na urlop sama. Niesamowite! Urocza nadmorskamiejscowość, tuż przed sezonem, niewielu turystów, cisza i taka ścieląca się wokół nostalgia. Zaczym? Za tym, co nieuchronnie przeminęło, czego nie da się już nadrobić? Za szczęściem?Gnałam przez całe życie nie wiedzieć dokąd. Ciągle chciałam czegoś innego. Czegoś, co będziepóźniej, nie skupiając się na teraźniejszości. Nie ciesząc się chwilą. Wiecznie ze wszystkiegoniezadowolona, albo zadowolona inaczej. Tyle czasu tylko dla mnie, tyle myśli, które donikąd sięnie śpieszą. Tyle refleksji i tęsknoty. I całkowita, chociaż chwilowa, wolność.Nie chcę smęcić. Pora to zmienić. Nikt nie wie, ile czasu jeszcze nam zostało. Możechwila, a może cała wieczność.Carpe diem.Jak powiedziała moja przyjaciółka, któraczterdzieści lat skończyła już jakiś czas temu:– W moim wieku mogę zrobić wszystko oprócz urodzenia dziecka. A najchętniej torobiłabym fikołki na łące. – I tak trzymać!Chodzę po prawie pustej plaży, jakbym chciała się nachodzić na zapas. I myślęintensywnie. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że myśli mogą tak swobodnie przepływać przezumysł. Bez żadnych zakłóceń w rodzaju: Mamo, a on/ona mi to… Mamo, a ja chcę tego…Zuzka, a może byś to… Dźwięku telefonu, szczekania psa, sygnału zmywarki (którą ktoś musiwypakować)…Nogi bolą mnie niemiłosiernie, spalam jednak kalorie, więc się nie poddaję. Przyjemniejmoże i byłoby przysiąść na jakimś kamieniu, ale przecież siedzenia mam w domu w nadmiarze.Jak jakiś natręt w mojej głowie kłębią się myśli o nim. Może niespodziewanie przyjedzie, zapukado mojego pokoju i zapyta:– Możemy porozmawiać?Albo może zadzwoni i powie:– Zuza, to w tobie się zakochałem. – A ja to przecież wiem. To znaczy tak myślę. Możetylko wydaje mi się, że istnieje taka możliwość, a tak właściwie to nie może być prawdą. Boprzecież jak? We mnie? No popatrz tylko na mnie. Lata świetności, jak to mówią, mam już zasobą.Z drugiej strony jednak nie jestem przecież jeszcze stara. Schudłam, zaczęłam bardziejdbać o siebie i, za radą Maryni (tej przyjaciółki od nieurodzenia dziecka), zaczęłam sięuśmiechać.– Zuza, jak jesteś poważna, to wyglądasz na bardzo smutną, bo wokół ust robią ci siętakie fałdki, jak u buldoga. – Też coś! Jeszcze nie! Ćwiczę więc przed lustrem „delikatnyuśmiech wygładzający fałdki”, lekko sardoniczny. Lepiej!Ciągle siedzi mi w głowie ten Adam, nie wiem po co. Pracujemy razem. Nie jest w moimtypie, ale żaden z mężczyzn, z którymi byłam, w nim nie był. Jestem wolną kobietą, rozwiodłamsię dawno temu. Zdradzał mnie. Typowe – z o czternaście lat młodszą. Byłam w rozpaczy,wieszałam na nim psy wszystkich możliwych ras. Upijałam się czerwonym winem w samotnewieczory. Paliłam i nie jadłam, nie jadłam i paliłam. Schudłam do czterdziestu ośmiukilogramów. Brr! Okropne to były czasy. Nie byłam jednak bez winy, widzę to dopiero teraz.Było, minęło. Rany zagojone (prawie – oprócz pozostałej niskiej samooceny).A teraz ten Adam. Zawsze go dosyć lubiłam, ale żeby aż tak o nim myśleć? Małomówny,chudy (no, może szczupły), wysoki. Wysportowany. Nieco rudy (a zawsze miałam blondynów,których nie lubię). Jest tylko jeden szkopuł – żonaty. Od czasu studiów – czyli już trochę.Pewnej nocy, ni stąd, ni zowąd, miałam sen. Śniło mi się, że jesteśmy w pracy, ja siedzęna krześle przy biurku, a on schyla się po coś, co upadło przy mnie. I prostując się, całuje mniedelikatnie w usta. To było takie realne, zmysłowe, subtelne. Ale dlaczego taki sen? I Adam?Długo nie mogłam wrócić do rzeczywistości, moja podświadomość nie chciała go zaakceptować.Zawsze miałam zasadę, że żonaci mężczyźni są nietykalni. Byli dla mnie niewidoczni. Nierozsiewali feromonów. A tu coś takiego!? Zaczęłam mu się dyskretnie przyglądać. No fajny jest,ale żeby tak od razu? Nie, przestań!Opowiedziałam o moim śnie Maryni. Jest kobietą, która zna swoją wartość. Dba o siebie,umie odpoczywać, trzy razy w tygodniu ćwiczy w klubie (jakieś rumby, spiningi czy coś tamjeszcze). Szczupła, elegancka, asertywna. Ale jednocześnie to moja przyjaciółka od przedszkola.Zna mnie. I rozumie jak nikt inny.– Zuzka, musi być coś na rzeczy, nie zaprzeczaj. Oczy ci się świecą, kiedy o tymopowiadasz. Pociąga cię, ale wypierasz go ze swojej podświadomości, bo jest żonaty. Inaczejrano zapomniałabyś o tym śnie.Czas mijał. Rozmawialiśmy w pracy jak dotąd, ale też milczeliśmy nieskrępowanie,każdy zajęty swoją pracą. Pracujemy w jednym gabinecie, jesteśmy lekarzami i duża część naszejpracy to papierki. Nie wchodziliśmy w swoją przestrzeń. Często fantazjowaliśmy, że z powoduwypalenia zawodowego pewnego razu porzucimy naszą dotychczasową pracę i kupimy małepensjonaty – ja w górach, on nad morzem, gdzie będziemy dopieszczać naszych gości. A jak namzabraknie na chleb, dorobimy jako lekarze, ale tylko w razie głodu. Taki plan. Przestałam myślećo nim w relacjach damsko-męskich. Sen został odłożony na wyższą półkę.Minęło kilka miesięcy, pojechałam na kurs do Torunia. Piękne miasto ten Toruń,a szczególnie jego starówka. Spacerowałam po niej popołudniami wolnymi od zajęć,odpoczywałam. Byłam w nastroju bardzo refleksyjnym, zaczęłam się już wtedy zastanawiać, codalej z moim życiem. Tylko praca, praca, dom, ogródek i znowu praca. Dzieci na studiach.Dwudziestodwuletnie bliźniaki – Antek i Jagna. Kiedy nie mogłam sobie przypomnieć, czybyłam w zeszłym roku na urlopie, pomyślałam sobie, że jest źle. A tu nagle dzwoni telefon:– Cześć, Zuza, tu Adam. Ustalam listę dyżurów. Na które cię wpisać? – I normalnie natym byłby koniec. Krótko i na temat. Taki jest Adam. Ale tym razem nie. – A jak tam w Toruniu?Co robisz popołudniami?– Spaceruję właśnie po starówce. Jest fantastyczna. Zimno tylko trochę, jak na kwiecieńprzystało. Idę zaraz do jakiejś klimatycznej knajpki rozgrzać się. Wypiję lampkę grzanego wina,pomoże.– A sama tak spacerujesz? Czy ktoś ci towarzyszy? – Co jest z tym Adamem? Tyle słów?I to takich niedotyczących pracy?– Sama. Dumam.– Aha. – W jego głosie poczułam jakby ulgę. – No to przyjemności, cześć.– Cześć. – I rozłączył się. A ja znowu lekko oszołomiona, jak po śnie. Dziwnie jakoś.Zachowywał się inaczej niż zazwyczaj.Ponownie zaczął błąkać się po moich myślach. Na razie tak delikatnie, ot, niby odniechcenia. Ale zaczęło coś kiełkować. Po powrocie do pracy było niby tak samo, a jednak ciutinaczej. Nieco bardziej zwracałam uwagę na to, co powiedział, czy w ogóle coś mówił. Jakpatrzył, czy patrzył, czy wcale nie patrzył. Przyciągały moją uwagę drobne bzdurki, gesty,spojrzenia. Nic wielkiego, delikatne zdziwienie. Było to jednak jak lekki zefirek przewiewającyprzez mój umysł. Przeleciał i poleciał.Kiedyś na przykład Rod Stewart śpiewał w radiuI Have Got You Under My Skin(szalejęza Rodem, mogę go słuchać przez cały dzień). Adam zrobił głośniej.– To jest moja piosenka – powiedział. W innej sytuacji nie zwróciłabym na to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]