Jeffries Sabrina - Stare panny Swanlea 05 - Żona z Ameryki, Cykl Stare panny Swanlea

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeffries Sabrina
Stare panny Swanlea 05
Żona z Ameryki
Brat lorda Ravenswooda, Nat, zwiera w jego imieniu małżeństwo per procura z piękną Abby Mercer,
półkrwi Indianką, córką lekarza produkującego tonik - panaceum na wszystkie dolegliwości. Problem
polega jednak na tym, że lord Ravenswood nie upoważniał brata do zawarcia tego małżeństwa, toteż,
gdy "żona" zjawia się w jego londyńskim domu, przeżywa prawdziwy szok. Świadkiem pojawienia się
Abby są goście przybyli na przyjęcie zaręczynowe Nata, które wyprawia dla niego brat. Sam Nat nie
przybywa i Ravenswood zupełnie nie wie, co o tym sądzić. Sytuacja komplikuje się jednak znacznie
bardziej, gdy okazuje się, że Nat przywłaszczył sobie w jego imieniu pieniądze Abby - posag, który
dziewczyna otrzymała od ojca tuż przed jego śmiercią.
Prolog
Filadelfia
Początek grudnia 1821
Spencer Law, piąty wicehrabia Ravenswood, wychylił kolejną czarkę mocnego jabłecznika. Nie
pomogło. Wciąż nie mógł sobie przypomnieć, co właściwie chciał zapomnieć w tej hałaśliwej
amerykańskiej tawernie, do której przyszedł w towarzystwie brata.
Rano wracał do Anglii. Do znajomego bałaganu w parlamencie i niezadowolonych wyborców. I do
swoich wyczerpujących obowiązków podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych,
które przyszło mu pełnić w okresie tak trudnym dla ojczyzny. Znów poczuł na swoich barkach ciężar
odpowiedzialności, który nieco zelżał w czasie, gdy wicehrabia przebywał w Ameryce.
W tym stanie ducha nie pozostało mu nic innego, jak szukać ukojenia w kolejnej porcji jabłecznika.
Kiedy skinął na karczmarkę, Nat, siedzący na wprost niego na drewnianej ławie, zaśmiał się głośno.
- Może powinieneś zwolnić tempo, stary. Upijesz się.
- O to mniej więcej chodzi.
- Stary Ravenswood topi smutki w mocnym alkoholu? Zadziwiające! Zwykle bywałeś zbyt zajęty,
żeby się upijać! No i zbyt dystyngowany. - Nat oparł łokcie na twardym dębowym blacie. - Choć
muszę przyznać, że odkąd
przyjechaliśmy tutaj przed dwoma tygodniami, nie jesteś sobą. - Przechylił głowę i popatrzył z ukosa
na brata. - A winna jest temu córka doktora Mercera. To przez nią zachowujesz się tak dziwnie.
Spencer ledwo zaszczycił brata spojrzeniem stalowo-szarych oczu.
- Nie bądź śmieszny.
W tym samym momencie wyobraził sobie jednak Abigail Mercer, którą ojciec nazywał „dziką różą".
Wspaniałe określenie dla kobiety o zielonych oczach, delikatnej złocistej cerze i ustach niczym
pączek róży.
- Wczoraj śpiewałeś nawet dla niej arię - zauważył Nat.
- Opowiadałem jej, że widziałem w tym roku
Wesele Figara,
a ona chciała po prostu usłyszeć jakąś
melodię z tej operetki. Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Nigdy dotąd nie słyszałem, żebyś nucił.
- Nie miałem okazji.
- Raczej nie czułeś takiej potrzeby - odparł sucho Nat. - Aż do chwili, kiedy spotkałeś pannę Mercer. I
teraz całe dnie konwersujesz z tą uroczą damą.
- A co mam robić? Przecież ty nie masz chwili czasu, bo omawiasz interesy z jej chorym ojcem. -
Spencer utkwił wzrok w pustej czarce.
- To prawda. Tobie jednak nietrudno było chyba nawiązać z nią kontakt.
Owszem, panna Mercer była bardzo towarzyska, prostolinijna i bardzo amerykańska. Poza tym, w
przeciwieństwie do wszystkich angielskich dam wychowanych w uwielbieniu dla tytułów i majątku,
traktowała go zupełnie tak, jakby dorównywała mu pochodzeniem.
Ośmielała się nawet mu dokuczać, gdy stawał się zbyt poważny. Żadna Angielka nigdy by sobie na to
nie pozwoliła. Wszystkie były nadto świadome jego statusu, by czuć się swobodnie w jego
towarzystwie. A jego powaga nie dodawała im odwagi.
Angielki nigdy również nie dyskutowały z nim o polityce. Panna Mercer mieszała się natomiast do
każdej dyskusji, wykazując się przy tym optymizmem typowym dla jej rodaków, co doprowadzało go
do szału.
I fascynowało zarazem.
- Oczywiście bardzo się cieszę, że się lubicie - ciągnął Nat. - Być może dzięki temu łatwiej dobiję
targu z jej ojcem. - Wyprostował plecy. - Skoro o tym mowa... myślałeś już może o przekazaniu mi
tych pieniędzy?
Opróżniwszy swoją czarkę, Spencer sięgnął po trunek brata. Nie był jeszcze wystarczająco pijany, by
ciągnąć temat.
- Chcesz więc jednak zostać wspólnikiem doktora Mercera? Naprawdę zamierzasz zrealizować ten
głupi plan?
- Wcale nie taki głupi - zaprotestował Nat. - Wiem, że masz zastrzeżenia do Wytwórni Leków Mercer,
ale widziałeś przecież sprawozdania. Siedem lat temu ta mikstura sprzedawała się naprawdę świetnie.
Gdyby doktor nie zachorował, byłby teraz milionerem. A tak, ścigają go wierzyciele. Potrzebuje tylko
kogoś takiego jak ja, kogoś, kto ożywiłby tę firmę. On sam nie ma teraz na to siły.
- Chciałeś chyba powiedzieć, że umiera - sprostował Spencer. - Umiera, Nat.
- Właśnie dlatego chce mi ją sprzedać. Już i tak mam akcje, które wygrałem od niego w karty. Poza
tym nawet ty musiałeś myśleć, że to dobry interes, skoro pojechałeś za mną do Ameryki.
Spencer oparł się o ścianę za plecami.
- Groziłeś, że pojedziesz sam. Nie mogłem ci na to pozwolić, przecież sam wiesz, jakie były zwykle
efekty twoich pomysłów.
- Musisz mi zawsze wypominać wszystkie błędy? - Nat wyraźnie się zjeżył. - Nieważne, że robiłem
tylko to, co chciałeś, prawda? - zakpił. - Tłumaczyłem, że nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl