Jekyll i Hyde-Stevenson, BIBLIOTEKA, Robert Louis Stevenson

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Robert Louis Stevenson
Doktor Jekyll i Pan Hyde
tłum. Tadeusz Jan Dehnel
Posłowie
Anna Alochno - Janas
E-book
Subiektywnego Magazynu Literackiego - BLACK & WHITE
Sosnowiec 2005r.
Tajemnicze drzwi
Uśmiech nie rozjaśniał nigdy posępnej twarzy adwokata Uttersona. Był to człowiek wysoki,
chudy, szary i pochmurny, chłodny, oszczędny w słowach i uczuciach, wiecznie zatroskany – lecz
mimo wszystko ujmujący. Po dobrym obiedzie w gronie przyjaciół, kiedy wino przypadło mu do
gustu, z jego oczu wyzierało coś głęboko ludzkiego, co nigdy wprawdzie nie znajdowało upustu w
słowach, lecz promieniowało nie tylko z twarzy, ale również (i to nieporównanie wymowniej) z
postępków całego życia.
Pan Utterson siebie traktował surowo. W samotności pijał dżin, by okiełznać apetyt na dobre
wino, i chociaż lubił przedstawienia, nie przestąpił progu teatru od lat dwudziestu. Za to dla innych
był pobłażliwy i tolerancyjny. Czasami zastanawiał się niemal z zazdrością nad rozmachem
niespokojnych duchów, które potrafią zdobyć się na złe uczynki, w najgorszych zaś przypadkach
wolał wyciągnąć pomocną rękę niż ganić. „Przychylam się do odstępstwa Kaina – zwykł mawiać
beznamiętnie. - W nieco podobny sposób posłałem rodzonego brata do wszystkich diabłów”. Dzięki
takim poglądom pan Utterson często bywał ostatnim przyzwoitym znajomym wykolejeńców, on też
do ostatka wywierał dobry wpływ na ich życie, i pokąd go odwiedzali, nie dawał im odczuć zmiany
w swoim zachowaniu. Nie sprawiało mu to trudności, gdyż był co najmniej powściągliwy i nawet
wobec przyjaciół zachowywał dyskretną poczciwość. Ludzi skromnych cechuje na ogół to, że grono
bliskich przyjmują gotowe z rąk losu. Tak właśnie postępował pan Utterson. Przyjaźnił się z
krewniakami lub bardzo dawnymi znajomymi, bo sympatie jego nie były kapryśne i jak bluszcz
rosły z biegiem czasu. Stąd niewątpliwie więzy łączące pana Uttersona z Ryszardem Enfieldem,
dalekim jego kuzynem i światowcem znanym w Londynie. Dla niejednego twardym orzechem do
zgryzienia było pytanie, co co dwaj widzą w sobie wzajemnie i jakie mogą mieć wspólne
zainteresowania. Ci co spotykali ich podczas niedzielnych przechadzek, mówili, że przyjaciele
milczą uparcie, mają bardzo znudzone miny i z wyraźną ulgą witają jakiegokolwiek znajomego.
Mimo to wysoce sobie cenili te spacery, uważali je za najmilsze chwile tygodnia i bez żalu
wyrzekali się dla nich nie tylko rozrywek, lecz również ważnych spraw zawodowych.
Podczas jednej z takich wycieczek panowie Utterson i Enfield trafili na boczną uliczkę w
ruchliwej dzielnicy miasta. Uliczka była wąska, krótka i – jak to się mówi – spokojna, lecz w dnie
powszednie kwitł tam ożywiony handel. Mieszkańcom jej powodziło się dobrze i wszyscy zapewne
mieli nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. Nadmiar zysków objawiał się w kokieteryjnym wyglądzie
ich sklepów, które ciągnąc się wzdłuż chodników, zapraszały przechodniów niby stojące szeregiem
uśmiechnięte przekupki. W niedziele uliczka kryła swe najbardziej zalotne powaby i prawie się
wyludniała, lecz nawet wówczas lśniła na tle obskurnego sąsiedztwa niczym ognisko w ciemnym
borze. Świeżo malowane żaluzje, połyskliwy mosiądz i nieskazitelna czystość zwracały uwagę i
radowały wzrok nielicznych przechodniów.
Tuż za rogiem, po lewej ręce idąc ku wschodowi, było wejście w ciasny zaułek, a rząd
sklepów przerywała wystająca fasada ponurego domostwa. Ten piętrowy budynek bez okien miał
tylko drzwi na parterze, które podobnie jak widoczna wyżej ślepa, bezbarwna ściana, świadczyły o
długoletnim, żałosnym zaniedbaniu. Drzwi nie opatrzone dzwonkiem ani kołatką były odrapane i
brudne. Włóczędzy kryli się w ich wnęce i o chropowatą powierzchnię pocierali zapałki, dzieci
bawiły się w sklep na stopniach, a uczniacy próbowali scyzoryków na futrynie. Od wielu jednak lat
nie zjawił się nikt, by przepędzić nieproszonych gości lub naprawić poczynione szkody.
Dwaj przyjaciele szli po przeciwnej stronie uliczki, lecz kiedy zrównali się z opisanym
domem, pan Enfield wskazał laską w jego kierunku.
1
- Zwróciłeś kiedyś uwagę na te drzwi? - zapytał, a gdy adwokat twierdząco skinął głową,
dodał: - Przypominają mi bardzo dziwaczną historię.
— Czyżby? — powiedział pan Utterson lekko zmienionym głosem.— Jaką mianowicie?

Chcesz, to posłuchaj — zaczął Ryszard Enfield. — Raz w ciemną zimową noc — musiałem
być w jakimś miejscu na końcu świata — wracałem do domu o trzeciej nad ranem. Droga
wiodła przez dzielnicę, gdzie, słowo daję, nie było absolutnie nic prócz latarń. Ulica po ulicy
pogrążone we śnie, a wszystkie oświetlone jak na uroczysty pochód i puste niczym
kościół o północy. Wreszcie poczułem się nieswojo i bliski byłem stanu, kiedy to
człowiek bacznie nasłuchuje i zaczyna tęsknić do widoku policjanta. Nagle zobaczyłem dwie
ludzkie postacie. Krępy mężczyzna nadchodził szybkim, donośnym krokiem, a ośmio- lub
dziesięcioletnia dziewczynka, biegnąc co sił, zbliżała się przecznicą. Na skrzyżowaniu nastąpiło
zderzenie i wtedy wydarzyła się potworna historia. Mężczyzna z zimną krwią stratował dziecko i
nie obejrzał się nawet, chociaż leżało na chodniku i zawodziło żałośnie. W opowiadaniu nie
wygląda to groźnie, ale widok był doprawdy straszliwy, ów człowiek postąpił nie jak istota
ludzka, lecz jak Dżagarnat
*
z piekła rodem. Cóż, skoczyłem za nim i po krótkiej pogoni ucapiłem
za kołnierz, by wrócić z ptaszkiem do wzburzonej gromadki, która tymczasem zebrała się wokół
rozszlochanej dziewczynki. Był zupełnie spokojny i nie próbował stawiać oporu, ale spojrzał na
mnie tak paskudnie, że przeszły mnie ciarki. Od tego spojrzenia spociłem się bardziej niż od
biegu. Przy małej stała jej rodzina, niebawem zaś nadszedł lekarz, po którego ją z domu wysłano.
Według opinii eskulapa dziecku nie stało się nic złego, najadło się tylko strachu. Należałoby
sądzić, że wszystko się na tym skończy, lecz dziwna okoliczność zwróciła moją uwagę. Widzisz,
od pierwszego rzutu oka znienawidziłem swojego jeńca. Rodzina poturbowanej darzyła go
podobnym uczuciem, co zresztą było zupełnie naturalne. Ale zdumiał mnie lekarz —
zwyczajny,, pozbawiony wyrazu, zasuszony jegomość w nieokreślonym wieku, mówiący
edynburskim akcentem i równie skłonny do wzruszeń jak szkocka kobza. Wyobraź sobie, że i on
zachowywał się jak my wszyscy. Ilekroć spojrzał na przedmiot ogólnej niechęci, bielał i siniał z
pragnienia, by go zabić. Dobrze rozumiałem, co się w nim dzieje (podobnie jak on wiedział, co
dzieje się we mnie), ponieważ jednak o zabójstwie nie mogło być mowy, wymyśliliśmy coś
innego. Oznajmiliśmy barbarzyńcy, że w związku z tym zajściem narobimy hałasu i nie damy za
wygraną, póki jego nazwisko nie zacznie cuchnąć z jednego krańca Londynu na drugi; że
postaramy się, by stracił kredyt i przyjaciół, jeżeli ich w ogóle posiada. Przez cały czas
nacieraliśmy z zapałem i brawurą, ale musieliśmy odpędzać od ofiary kobiety rozjuszone niczym
harpie. Jak żyję, nie widziałem kręgu twarzy ziejących równą nienawiścią. A pośrodku stał ten
jegomość, milczący, chłodny i chociaż bał się — czego nie potrafił ukryć — znosił tę scenę z
pogardą godną szatana. ,,Jeżeli panowie chcą zrobić skandal — powiedział — nic" nie poradzę.
Wolałbym jednak uniknąć awantury. Proszę wymienić sumę". Zażądaliśmy stu funtów dla
rodziców poszkodowanego dziecka.
Jegomość wił się niczym piskorz i próbował targów, lecz gromada przeciwników miała
groźną postawę, wkrótce więc ubito interes. Powstała teraz kwestia wyegzekwowania pieniędzy.
Jak myślisz? Dokąd nas ten gbur zaprowadził? Otóż pod drzwi, od których zaczęła się nasza
rozmowa! Wydobył z kieszeni klucz, wszedł do domu i wrócił po chwili niosąc dziesięć złotych
suwerenów oraz czek na Dom Bankowy Couttsa, płatny na okaziciela, a podpisany nazwiskiem,
którego nie mogę wymienić, chociaż ono właśnie dodaje smaku całej historii. Rozumiesz, to
nazwisko dosyć głośne i często spotykane w druku. Czek opiewał na poważną sumę, lecz znacznie
większą mógł gwarantować ów podpis, jeżeli oczywiście był prawdziwy. Pozwoliłem sobie zwrócić
uwagę, iż cała sprawa przedstawia się podejrzanie, bo w normalnych warunkach nikt nie może
2
*
Dżagarnat (Juggernaut) — w dawnych Indiach bożek, pod którego rydwan rzucali się rozfanatyzowani
pielgrzymi. Procesja taka odbywała się raz do roku w świętym mieście Puri.
zniknąć o czwartej rano za piwnicznymi drzwiami i wrócić z cudzym czekiem na blisko sto funtów.
Ale jegomość nie stropił się i powiedział z ironicznym uśmiechem: „Niech pan będzie spokojny.
Zostaniemy razem aż do otwarcia banku. Wtedy sam zrealizuję czek". Wobec tego lekarz, ojciec
małej i nasz jeniec przesiedzieli u mnie do rana. Po śniadaniu udaliśmy się do banku, gdzie
przedstawiłem czek mówiąc wyraźnie, iż podejrzewam fałszerstwo. Ale nie! Podpis był
najprawdziwszy!
— Ho, ho! — wtrącił pan Utterson.
— Widzę, że podzielasz moje uczucia — podjął pan Enfreld. — To paskudna sprawa! Z tym
podejrzanym typem, z tym gburem nikt uczciwy nie chciałby mieć do czynienia. A wystawca
czeku to wzór przyzwoitości, szeroko znany i co gorsza (podobnie jak ty), szczerze oddany temu,
co nazywacie dobroczynnością. Podejrzewam szantaż. Zacny człowiek płaci za jakieś grzeszki
młodości. Płaci, bo musi. Dzięki temu zajściu budynek z tajemniczymi drzwiami przestał
być dla mnie bezimienny. Nazywam go Domem Szantażysty. — Zamyślił się i po chwili dodał
nieco ciszej: — Chociaż, mój drogi, szantaż niezupełnie rozwiązuje zagadkę.
Znowu utonął w zadumie i ocknął się dopiero na dość obcesowe pytanie towarzysza:
— A nie wiesz, czy wystawca czeku mieszka w tamtym domu?
— Tak by się należało spodziewać — odparł pan Enfield. — Ale nie! Przypadkiem zwróciłem
uwagę na jego adres. Mieszka przy jakimś placu. Zapomniałem nazwy.
— Czy próbowałeś dowiedzieć się więcej o... o tym domu z tajemniczymi drzwiami?
- Nie, mój drogi! Znasz chyba moją delikatność i dyskrecję — brzmiała odpowiedź. —
Nie znoszę zadawać pytań, bo mi to pachnieSądem Ostatecznym. Rzucić choćby błahe pytanie,
to tak, jak poruszyć kamień. Siedzisz spokojnie na szczycie wzgórza, a kamień toczy się i porusza
inne kamienie. Wreszcie jakiś poczciwina — ostatni człowiek, o którym byś pomyślał —
podlewając własny ogródek dostanie po głowie i szczęśliwą małżonkę zostawi wdową, widzisz...
Mimowolnie zostałeś mordercą, a twoja rodzina będzie musiała zmienić nazwisko. Nie, mój drogi!
Hołduję niewzruszonej zasadzie: im bardziej podejrzana historia, tym mniej o nią pytam.
— Dobra zasada, dobra — przyznał adwokat.
— Ale na własną rękę obserwowałem zagadkową budowlę — podjął pan Enfield. — Nie bardzo
nawet wygląda na dom mieszkalny. Nie ma drugich drzwi, a tymi jedynymi wychodzi lub
wchodzi tylko bohater mojej opowieści, i to niezmiernie rzadko. Od strony zaułka są na piętrze
trzy okna zawsze zamknięte, ale czyste. Parter jest ślepy. Zauważyłem, że z komina
zazwyczaj się dymi. Wynikałoby z tego, że ktoś tam jednak mieszka. Ale domy w zaułku są tak
stłoczone, że właściwie nie wiadomo, gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi... To jakaś
dziwna sprawa!
Przyjaciele szli przez pewien czas w milczeniu. Wreszcie odezwał się adwokat:
— Posłuchaj, Ryszardzie. Hołdujesz dobrej zasadzie.
— I ja tak sądzę — odrzekł pan Enfield.
— Mimo to chciałbym cię o jedno zapytać — podjął prawnik. — O nazwisko jegomościa, który
poturbował dziecko.
— Cóż, nie widzę w tym nic złego. Nazywa się Hyde.
— Hyde — powtórzył pan Utterson. — A jak wygląda?
— Niełatwo go opisać. Ma w sobie coś odrażającego, plugawego. Budzi żywiołową niechęć.
Jak żyję, nie widziałem nikogo równie wstrętnego, ale nie mam pojęcia, czemu to przypisać.
Sprawia wrażenie pokraki, kaleki, lecz rodzaju jego kalectwa określić niepodobna. Wygląda
niezwykle, inaczej niż wszyscy ludzie, jakkolwiek nie ma w sobie nic osobliwego. Nie, mój drogi,
to przechodzi moje siły! Nie potrafię opisać tej figury. Bynajmniej nie z braku pamięci, bo nawet w
tej chwili mam go przed oczami.
Pan Utterson kroczył znów przez pewien czas w milczeniu; niewątpliwie
3
pogrążony był w myślach.
— Jesteś pewien, że ten Hyde posłużył się kluczem? — zapytał wreszcie.
— Mój drogi... — żachnął się zdumiony i zaskoczony Enfield.
Tak, tak — przerwał mu pan Utterson. — Rozumiem, że dziwi cię ta cała historia. Cóż, ja nie
pytam o nazwisko wystawcy czeku tylko dlatego, że jest mi znane. Skierowałeś opowiadanie pod
właściwy adres. Jeżeli dopuściłeś się nieścisłości, sprostuj je lepiej.
— Mógłbyś mnie zawczasu ostrzec — powiedział z wyrzutem pan Enfield. — Ale w
opowiadaniu byłem drobiazgowo ścisły. Hyde posłużył się kluczem i, co więcej, posługuje się
nim nadal. Widziałem go niespełna tydzień temu.
Pan Utterson westchnął głęboko, lecz nie odezwał się słowem, a jego towarzysz podjął
niebawem:
— Znów dostałem nauczkę. Najlepiej nic nie mówić. Wstyd mi długiego języka! Proszę cię, nie
wracajmy nigdy do tego tematu.

Z chęcią — odparł prawnik. — A na zgodę daj rękę.
Poszukiwanie Pana Hyde'a
Pan Utterson wrócił z przechadzki zasępiony i do jedzenia zabrał się bez apetytu. Niedzielne
wieczory spędzał zazwyczaj w swoim kawalerskim domu, gdzie siadał po obiedzie w pobliżu
kominka i rozłożywszy na pulpicie tom jakiejś suchej rozprawy teologicznej, czekał cierpliwie, aż
na pobliskim kościele zegar wybije dwunastą. Wówczas spokojnie i z lekkim sercem szedł do
łóżka. Ale tego wieczora, ledwie zdjęto obrus ze stołu, wziął świecę i powędrował do kancelarii.
Otworzył kasę pancerną, dobył z sekretnego schowka kopertę z napisem ,,Ostatnia wola doktora
Jekylla" i usadowiwszy się wygodnie, począł w skupieniu wertować ów dokument. Był to testament
własnoręczny, bo pan Utterson zgodził się wprawdzie przyjąć gotowy depozyt, lecz w swoim czasie
odmówił pomocy przy sporządzaniu aktu notarialnego. Ostatnią swą wolą Henryk Jekyll, doktor
medycyny, profesor i członek licznych towarzystw naukowych, zapisywał cały majątek ,,swojemu
przyjacielowi i dobroczyńcy, Edwardowi Hyde'owi". Ale nie koniec na tym. W przypadku
zniknięcia testatora lub nie wyjaśnionej jego nieobecności w okresie przynajmniej trzech miesięcy
„rzeczony Edward Hyde" miał natychmiast przejąć na własność schedę, wolną od wszelkich
zobowiązań i obciążeń z wyjątkiem kilku drobnych zapisów dla domowników doktora. Sprawa ta
była od dawna solą w oku pana Uttersona. Raziła go jako prawnika oraz jako czciciela prostych,
utartych dróg, dla którego wszystko niezwyczajne graniczyło ze zdrożnością. Dotychczas
najbardziej drażniła go bezosobowość pana Hyde'a, teraz — na skutek nagłego zwrotu — jego
osobowość. Przykro było mieć do czynienia jedynie z nazwiskiem, o którym w dodatku nic nie
wiadomo. Teraz jednak nazwisko przybierało ohydne właściwości. Z mgły od lat przysłaniającej
obraz wyłaniał się kształt szatana. Było to nieporównanie smutniejsze.
— Podejrzewałem obłęd — mruknął pan Utterson chowając zagadkowy testament do kasy. —
Dziś obawiam się zbrodni i niesławy.
Zdmuchnął świecę, ubrał się w płaszcz i ruszył w stronę Cavendish Sąuare, owego
przybytku medycyny, gdzie jego przyjaciel — wielki doktor Lany on mieszkał i przyjmował tłum
pacjentów.
Jeden Lanyon może coś wiedzieć o tej sprawie — myślał po drodze.
Sztywny kamerdyner znał go i przywitał życzliwie, toteż pan Utterson nie musiał czekać,
lecz został niezwłocznie wprowadzony do jadalni, gdzie gospodarz w samotności pił wino po
obiedzie. Głośny lekarz był jowialny, tryskający zdrowiem, wymuskany i czerstwy. Miał bujną,
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl