Jenny Ashe - Pod słońcem Singapuru, Ebook
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JENNY ASHE
Pod słońcem Singapuru
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Singapurskie drapacze chmur wznosiły się wysoko na tle błękitnego tropikalnego nieba. Palmy
wzdłuż ulicy Orchard wyglądały pięknie, podobnie jak kompozycje egzotycznych kwiatów w holu
hotelowym, złożone z ogromnych żółtych chryzantem oraz białych i karmazynowych orchidei.
Emily Fairlie patrzyła wokoło na połyskujący chrom, puszyste dywany, orientalne ozdoby i
kryształowe żyrandole, zastanawiając się, jak ludzie mogą wykonywać zwykłą rutynową pracę
wśród takiego przepychu. A jednak wokół niej kręcił się elegancko ubrany personel hotelu i
nieliczni, o dziewiątej rano, turyści, których niedbały strój – szorty, sandały i barwne koszule –
wydał jej się niezbyt stosowny w tak luksusowym miejscu.
Czekała na Geralda, siedząc przy stoliku z nietkniętą kawą i z zainteresowaniem przyglądała się
ciemnoskóremu portierowi w turbanie z dużym klejnotem. Ale nagle jej uwagę przyciągnął inny
mężczyzna, który właśnie wszedł do hotelu. Zwykle bardzo powściągliwa, tym razem wprost nie
mogła oderwać oczu. Był wyższy od otaczających go Chińczyków i Malajów. Opalona twarz o
subtelnych rysach, falujące brązowe włosy i smukła sylwetka zafascynowały Emily, wpatrującą się
w niego, jakby był gwiazdorem filmowym. Mężczyzna zamienił kilka słów z portierem. Pomyślała,
że to stały bywalec hotelu, a może nawet pracuje w nim, jak Gerald. Jeśli tak – na pewno się
poznają...
Szedł właśnie w jej stronę, więc chciała odwrócić wzrok, ale nie zdążyła i ich oczy spotkały się.
Przyglądali się sobie przez chwilę, która dla niej była wiecznością, wreszcie Emily odwróciła
głowę. Jego jasnoniebieskie oczy miały magnetyczną siłę. Był szczupły, ale muskularny. Szykowne
ubranie i zegarek marki Rolex świadczyły, że nie był turystą. Zapewne mieszkał w Singapurze.
Serce Emily zabiło mocniej, bo przecież ona też wkrótce zamieszka tu na stałe.
Dzięki klimatyzacji, w holu panował przyjemny chłód w odróżnieniu od nieznośnego upału na
zewnątrz. Mimo to, Emily poczuła, jak wilgotnieją jej ręce i ciało ogarnia dziwna fala gorąca, jakby
wraz z tym mężczyzną do hotelu weszło słońce.
Pokonała ciekawość i nie odwróciła głowy, słysząc, jak przechodzi obok. Cóż, w końcu czekała
tu na narzeczonego, Geralda Montague’a, ze świadomością, że jest szczęściarą, skoro została
wybrana przez tak bogatego i wpływowego biznesmena. Kochany Gerald! Nie mogła się doczekać,
kiedy go zobaczy, nie widzieli się przecież od pięciu miesięcy i ten czas wlókł się niemiłosiernie.
Rozległ się sygnał telefonu i po chwili do Emily podeszła recepcjonistka.
– Przepraszam, czy pani nazywa się Fairlie?
– Tak, jak mnie pani rozpoznała?
– Właśnie dzwonił pan Montague. Opisał panią dokładnie... szczupła blondynka o szarych
oczach... nikogo podobnego tu nie ma – odpowiedziała Chinka z uśmiechem. – Pan Montague
bardzo panią przeprasza, ale zatrzymały go ważne sprawy w banku. Ma nadzieję, że uda mu się
przyjechać przed dziesiątą, ale to może potrwać dłużej.
– Wobec tego pójdę pozwiedzać miasto. Dziękuję pani.
Gerald miał zawsze mało czasu. Nawet na lotnisko nie przyjechał po nią sam, lecz przysłał
szofera. Spędziła w Singapurze dopiero jedną noc, zaskoczona jego szczególną atmosferą, chociaż
narzeczony tak często opisywał miasto w listach, iż wydawało się jej, że zna je bardzo dobrze.
Panował tu szczególny klimat podniecenia i żywiołowości, a Emily wyczuwała też jakąś tajemnicę.
Przemknęło jej przez myśl, że może to nie Singapur wywołał tak dziwne wrażenie, lecz widok tego
szalenie przystojnego mężczyzny. Nie, to niemożliwe. Przecież była już prawie zaręczona z
Geraldem i to on absorbował jej uczucia od chwili, gdy pożegnali się na lotnisku Heathrow pięć
miesięcy temu.
Gdy zbliżyła się do wyjścia, uderzyła ją fala upału.
Pod hotel podjeżdżał właśnie błękitny mercedes. Nagle skręcił w bok i wpadł w poślizg. Emily
i portier natychmiast podbiegli do kierowcy, który osunął się na kierownicę. Portier wyłączył silnik
i zaciągnął hamulec.
– On jest nieprzytomny! Niech pani wezwie lekarza, szybko! – zawołał.
– Jestem pielęgniarką. Lepiej będzie, jeśli ja się nim zajmę, a pan wezwie lekarza.
Sprawdziła kierowcy puls. Serce biło ledwo wyczuwalnie, wargi stały się sine. Wszystko
wskazywało na zawał. Było to tym bardziej prawdopodobne, że mężczyzna był otyły, miał rumianą
twarz, a w tyle samochodu Emily ujrzała cygaro w popielniczce i stertę papierów, leżących na
siedzeniu.
Podniosła głowę. Wokoło zebrał się już tłum gapiów, ale ludzie rozstępowali się właśnie, żeby
przepuścić nadchodzącego mężczyznę ze stetoskopem w ręku. Zaskoczona Emily rozpoznała
znajomą twarz i sylwetkę człowieka, który niedawno tak ją zauroczył.
Zasłonił na chwilę twarz przed słońcem, po czym pochylił się nad nieprzytomnym kierowcą
mercedesa.
– To Mahmoud. Mogłem się tego domyślić – szepnął, wyjmując z kieszeni aparat do mierzenia
ciśnienia, po czym błyskawicznie wykonał badanie.
A więc ów przystojniak to lekarz, pomyślała Emily. Nie miała wątpliwości, że to ktoś
wpływowy. I znów ogarnęła ją dziwna fala ciepła, ale nie miała czasu na analizowanie swoich
uczuć, przecież potrzebowano jej pomocy.
– To chyba zawał – powiedziała cicho, odsuwając się, aby lekarz miał dostęp do pacjenta. –
Chyba rozległy, nie sądzi pan, doktorze? Oddycha nierówno, i te zaburzenia rytmu serca...
Nie przerwał badania, ale w jego opanowanym głosie wyczuła ulgę:
– Jest pani pielęgniarką? Dzięki Bogu. Musimy go ułożyć na noszach!
Przywołał dwóch portierów, którzy pomogli mu przenieść chorego na nosze i zabrać z
nieznośnego upału do chłodnego klimatyzowanego holu.
– Nie, nie tutaj! Nie możemy zakłócać spokoju gości hotelowych – zadecydował lekarz, każąc
przenieść nosze do zacisznego pokoju.
Tu nie tracił ani chwili. Dokładnie zbadał chorego, wsłuchując się w uderzenia serca, po czym
sięgnął do podręcznej apteczki i wyjął ampułkę z atropiną. Pacjent na chwilę otworzył oczy, jęknął i
zamknął je z powrotem. Emily delikatnie przetarła mu twarz tamponem i wzięła go za rękę. Zaczął
oddychać coraz spokojniej, wreszcie znów otworzył oczy.
– Co się stało? – zapytał.
Lekarz znalazł żyłę i wprawnie wstrzyknął atropinę. Emily przyłożyła kawałek gazy na ukłute
miejsce, aby powstrzymać krwawienie.
– Miałeś zapaść, Mahmoud. Ale nie martw się. Zawieziemy cię do szpitala i wkrótce będziesz
zdrów.
Rzeczowa informacja, przekazana kojącym tonem, uspokoiła chorego.
– Ach, to ty, Dashwood? Miałem szczęście, nie ma co – powiedział chrapliwym głosem, ale już
bez zadyszki.
Znów zamknął oczy i próbował poruszyć się na noszach, lecz jęknął z bólu.
– Gdzie mnie zabieracie? Do „Mount Elizabeth”? – zapytał.
– Jak chcesz. Byłoby najbliżej, ale ja tam nie pracuję. Mam łóżka tylko w „Ambasadorze”.
„Ambasador”! To przecież w tym szpitalu Emily miała rozpocząć pracę! Ale nie zdążyła nawet
napomknąć o tym, bo chory wciąż szeptał:
– To zawieźcie mnie do „Ambasadora”. I niech moja sekretarka powiadomi żonę, dobrze?
– Może ja zadzwonię, doktorze? – zaproponowała Emily.
Po raz pierwszy Dashwood odwrócił się do niej. Sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz ją
zobaczył.
– Bardzo proszę. Numer firmy jest zapisany na okładce tego notesu. I dziękuję za pomoc –
dodał, przyglądając się jej, gdy podchodziła do telefonu.
– Nie ma za co – powiedziała, wykręcając numer.
– Jak pani na imię?
– Siostra Fairlie. Uśmiechnął się.
– Pytałem o imię. Przecież już się widzieliśmy. Nie mam wątpliwości, że to pani siedziała
niedawno w holu, co więcej, mam wrażenie, że pani też mnie zauważyła.
Więc zwrócił na nią uwagę, choć widzieli się tylko przez chwilę. Spodobał się jej, ale nawet w
myśli nie śmiała się do tego przyznać. Przecież przyjechała do Singapuru dla Geralda, za którym
tak tęskniła.
Sekretarka Mahmouda odebrała telefon i Emily w kilku słowach wyjaśniła jej, co się stało:
– Zaraz zostanie przewieziony do kliniki „Ambasador”. Nie, jego życiu nie zagraża już
niebezpieczeństwo. Doktor Dashwood od razu się nim zajął.
– Przerwała, spoglądając na doktora. – Jaki jest adres kliniki? Edinburgh Place?
Znów się uśmiechnął.
– Oni wiedzą, gdzie to jest, siostro. Wszyscy znają ten szpital. Więc nie przyjechała pani do
Singapuru w celach turystycznych? Widząc panią w hotelu, wziąłem panią za turystkę.
Usiłowała nie zwracać uwagi na jego ujmujący uśmiech i oczy, w których zdawał się odbijać
błękit nieba.
– To mój pierwszy dzień w tym kraju. Ale słyszałam o „Ambasadorze”.
Odłożyła słuchawkę i podeszła do Mahmouda.
– Czy chciałby pan, abym z nim pojechała do szpitala? – zapytała Dashwooda.
– Nie, dziękuję. To mój stary przyjaciel z klubu krykieta. Sam go zawiozę.
Odwrócił się do recepcjonistki.
– Wiesz, gdzie mnie znaleźć, Amy? Będę pod telefonem – powiedział, wskazując na aparat,
wsunięty do kieszeni, po czym znów spojrzał na Emily: – To miłe, że poświęciła pani swój czas
zupełnie obcemu człowiekowi. Czy jest tu pani na urlopie?
W zasadzie nie miała powodu, aby mu opowiadać o sobie, ale instynktownie wyczuwała, że
powinien wiedzieć, iż nie jest wolna.
– Nie. Przyjechałam do narzeczonego. Zamierzamy się tu pobrać.
– Wobec tego nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć pani szczęścia – powiedział
obojętnym tonem.
– I jeszcze raz dziękuję, siostro Fairlie.
Przyszli sanitariusze, żeby zabrać Mahmouda do prywatnego ambulansu. Dashwood odwrócił
się jeszcze od drzwi i wyciągnął rękę do Emily. Gdy podała mu dłoń, uścisnął ją mocno i
przytrzymał nieco dłużej, niż wypadało. Ponownie zawładnęło nią dziwne uczucie, jakby nie mogła
oderwać wzroku od wyrazistych błękitnych oczu i delikatnych rysów twarzy. Zarumieniła się, z
trudem panowała nad sobą. Niełatwo jej było ukryć oczarowanie tym mężczyzną, z którym wkrótce
miała przecież pracować.
Gdy karetka ruszyła z podjazdu w kierunku ruchliwej ulicy, Dashwood, sadowiąc się obok
pacjenta, pomachał jeszcze Emily na pożegnanie. Uniosła rękę, chcąc odwzajemnić ten gest, ale
wtedy dobiegł do niej rozdrażniony głos:
– No, no, nie spodziewałem się, że moja narzeczona będzie tak żegnała innego mężczyznę.
Odwróciła się.
– Och, Gerald, kochany – zawołała i rzuciła mu się w ramiona, witając go goręcej, niż
zamierzała.
– Widzę, że rzeczywiście stęskniłaś się za mną – zauważył, rozbrojony jej spontanicznością. –
Ależ, kochanie, ty drżysz. Zdążyłem się zorientować, że pomagałaś Mahmoudowi. Wchodząc,
słyszałem, że miał zawał i ty, jak zwykle, zaoferowałaś swoją pomoc. Drżysz ze zdenerwowania,
prawda? Wiesz, Emily, gdy się pobierzemy, nie będziesz musiała pracować. Później wytłumaczę ci,
na czym będzie polegała twoja rola. Wtedy szkoda ci będzie czasu na usługiwanie chorym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]