Jeske-Choiński Teodor - Rewolucja francuska 01 - Błyskawice,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TEODOR JESKE-CHOIŃSKI
BŁYSKAWICE
Pomieść historyczna z
czasów rewolucji francuskiej
TOM I i II
TOM I
I
Przed hotel hrabiny de Bar zajechał najęty powóz.
Było jeszcze zbyt wcześnie, jak na dobrze urodzoną i
dobrze wychowaną mieszkankę Paryża osiemnastego
stulecia. Godzina jedenasta zaledwie.
Młody, przystojny blondyn w mundurze rotmistrza
dragonów, wysiadłszy z powozu, stał przez kilka chwil
przed bramą, namyślając się: wejść czy nie wejść?
Przybył wczoraj do Paryża z prowincji, znad rzeczki
Lot, z miasteczka Clarac, i uważał sobie za obowiązek
zacząć pobyt w stolicy od wizyty u kuzynki, z którą nie-
gdyś, gdy byli oboje dziećmi, bawił się w męża i żonę.
Przebrawszy się w oberży po dalekiej podróży, zawiado-
mił panią de Bar, młodą wdowę, o swoim przybyciu, pro-
sząc o wyznaczenie godziny przyjęcia. Pachnący bilecik
wezwał go na godzinę jedenastą.
Dla niego, dla żołnierza i myśliwego, który widział
prawie codziennie wschodzące słońce, była to godzina
bardzo późna, połowa dnia, ale wielki świat paryski nie
uznawał obyczajów tak prostackich. Oficer wiedział, że
żadna z dam światowych nie opuszcza łóżka przed połu-
dniem, a o pani de Bar słyszał, iż należy do najlepszego
towarzystwa stolicy.
Wejść, nie wejść? Czy nie za wcześnie? Prosiła na
godzinę jedenastą... Jeżeli jej przeszkodzi, jej wina...
Zakołatał do bramy.
5
Odźwierny wskazał mu schody, prowadzące na pierw-
sze piętro; lokaj na zapytanie: czy pani hrabina przyjmuje
o tej porze? - odpowiedział: pani hrabina czeka na pana
wicehrabiego.
Uprzedziła więc służbę... nie przyszedł zbyt wcześ-
nie... nie okaże się natrętnym...
Za uchylonymi drzwiami odezwał się głos niewieści:
- Proszę cię, Gastonie!
Wsunął się bez szelestu, na palcach do pokoju, które-
go głównym meblem była toaletka damska, spowita cała
w tiule i koronki, ustawiona w pobliżu okna, wychodzą-
cego na północ.
Pełne, ale spokojne światło dnia, niezmącone drżącym
blaskiem słońca, padało na młodą, ładną kobietę, siedzącą
przed dużym lustrem.
Dwoje czarnych, błyszczących oczu zwróciło się cie-
kawie na gościa. Z błyskawiczną szybkością ogarnęło
spojrzenie tych oczu urodziwą postać wicehrabiego, za-
nim się ładne usta hrabiny uśmiechnęły przyjaźnie.
- Z szarej poczwarki nieśmiałego chłopczyka z palcem
w umorusanej buzi wykluł się i rozwinął ładny, barwny
motyl. Witaj mi, Gastonie - odezwała się hrabina.
I dwoje okrągłych, białych, obnażonych ramion wy-
ciągnęło się spod różowego peniuaru do gościa.
- Umorusany chłopczyk z palcem w buzi nie zapo
mniał swojej ślicznej kuzynki, którą miał szczęście za
bawiać kiedyś w Clarac - mówił wicehrabia Gaston de
Clarac, dotykając lekko ustami palców podanych rąk.
- Poznałby ją po stu latach po jej cudownych oczach,
świecących kuszącym blaskiem gwiazdy wieczornej.
Temu zdawkowemu komplementowi towarzyszył wy-
tworny ukłon dobrze wychowanego szlachcica XVIII stu-
lecia.
6
- Prosiłam cię na jedenastą, abym cię mogła powitać
bez świadków - hrabina wskazała kuzynowi miejsce na
taborecie obok toaletki. - Rodzice zdrowi, prawda? Wuj-
marszałek zawsze krzepki i czynny? Naturalnie! Stary żoł
nierz nie lubi próżniactwa. Winnice wasze rodzą obficie?
Rozumie się. Błogosławiona dolina nadloteńska płynie
od wieków najlepszym białym winem Francji. Wszystko
u was dobrze? Nie wątpię o tym. Czytam odpowiedź po
myślną na twojej zdrowej rumianej twarzy szczęśliwego
wieśniaka. Jacy wy szczęśliwi na prowincji, na wsi!
Pytania te i uwagi rzucała hrabina szybko, nerwowo,
końcami ust, nie czekając na odpowiedź, zajęta więcej
zwierciadłem niż gościem.
Krzątały się przy niej dwie pokojowe, dziewczyny
młode, ładne, zręczne, ubrane w krótkie, podkasane spód-
niczki, zakryte z przodu białymi, muślinowymi fartucha-
mi. Ich ręce, obnażone powyżej łokci, pracowały skrzęt-
nie nad upiększeniem pani, co im wcale nie przeszkadzało
rzucać od czasu do czasu zalotnych spojrzeń w stronę wi-
cehrabiego. Jedna z nich opinała hrabinę w gorset, druga
przygotowywała grzebienie do czesania.
-Błogosławiona dolina ujęta w widły Garonny i Loty
zawodzi nas już trzeci rok z rzędu - odezwał się
wicehrabia. - Źródła wina wyczerpały się.
-Czy być może? Ach, prawda! Czytałam w którejś z
ostatnich broszur ekonomicznych, że urodzaj znów tego
roku nie dopisał w różnych częściach kraju. Nie
wiedziałam, że także u was. Gdzież ta broszura?
Na toaletce, pomiędzy mnóstwem buteleczek, słoików,
szpilek i wstążek, walało się kilka broszur treści filozo-
ficznej i ekonomicznej.
- Kuzynka nie nudzi się tą ciężką lekturą? - zapytał
wicehrabia.
7
-Może się czasem i nudzę, mój drogi, ale cóż robić?
Nauka jest dziś w modzie, jak niedawno temu była
modną literatura piękna. Rozyno, ściskasz mnie zanadto
w pasie... Chemia, fizyka, matematyka, filozofia, od
pewnego czasu także ekonomia polityczna zmiotły z
naszych toaletek i biurek romanse, tragedie, poezje.
Jesteśmy tu wszystkie tak uczone, iż dziwimy się same
swojej mądrości. Uśmiechasz się? Zobaczysz sam.
Zawiozę cię jeszcze dziś do pani de Beauharnais,
gdzie się twoje oczy drwiące... dobrze ci z tym
drwiącym uśmieszkiem w mądrych oczach... i twoje
uszy niewierne przekonają o naszej erudycji tak
głębokiej, iż ci się w głowie zawróci od tej głębi...
Filipino, masz dziś ciężką rękę; zamiast zerkać na
pana wicehrabiego, niecnoto, uważaj pilniej na
grzebień... Od lat trzech słuchamy, mimo oporu księdza
Garnier, tego niepoprawnego wstecznika, wykładów w
College Royal, gdzie zachwycamy się mądrością
Lalande'a i Condorceta.
-Tych ateuszy? - wtrącił wicehrabia.
-O, jak się zacofanie, po staroświecku wyrażasz,
kuzynku z głuchej prowincji. Z Honolulu
przyjeżdżasz, z Otaiti? Mówi się filozofów, boskich
filozofów. U nas są wszyscy uczeni, astronomowie,
matematycy, chemicy, botanicy, równocześnie
filozofowie, bo wszyscy wierzą tylko w rozum.
-I panie z towarzystwa ? - zapytał wicehrabia.
-Całe nasze towarzystwo filozofuje. Kłaniamy się dziś
wszyscy, składamy wszyscy hołd powinny jednemu
tylko bożkowi, któremu na imię Rozum. I Filipina
filozofuje, bo zamiast mnie uważnie czesać, słucha
naszej dysputy... Robimy porządek z całą stęchłą
przeszłością.
Hrabina zadzwoniła.
- Z Bogiem, z religią z tradycją rycerską, z uszano
waniem dla tronu, dla monarchii, z całą, słowem, głupotą
naszych ciemnych przodków? - wtrącił wicehrabia.
8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]