Jeruta Rafał - Co lubią tygrysy, KRYMINAŁ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rafał Jeruta
„Co lubią tygrysy?”
Wydawnictwo Morskie
Gdańsk-Bydgoszcz 1975
Okładkę projektował
Tadeusz Ciesiulewicz
Redaktor
Alina Walczak
Redaktor techniczny
Ryszard Królikiewicz
Korekta
Maria Dmochowska
Halina Węglińska
WYDAWNICTWO MORSKIE
GDAŃSK 1975
Wydanie pierwsze.
Nakład 30 000 + 250 egz.
Ark, wyd. 8,68. Ark, druk. 5,375
Papier druk, mat. VII kl., 60 g, 70 X 100.
Oddano do składania 8 III 1975 r.
Podpisano do druku i druk ukończono w czerwcu 1975 r.
Zakłady Graficzne w Gdańsku,
ul. Świętojańska 19/23
Zam, nr 1040
0-9
Cena zł 25.‒
Rozdział I
Dobili łajbą do chwiejnej kładki, która bez zbytniego powodzenia uda-
wała przystań. W pojemniku kłębiła się drobnica: okonki, leszcze, ukle-
je... Ozdobę kilkugodzinnego połowu stanowiły dwa spore szczupaki i
jeden przyzwoitej wielkości okoń.
Zapadał już zmierzch, pora była spóźniona, a w obozie nie było wi-
dać najmniejszego śladu życia.
‒ Co z tym Gutkiem? Utopił się czy co? ‒ powiedział Jerzy.
‒ Patrzcie! Nawet drzewo na ognisko nie przygotowane. Nasza ko-
lacja w lesie! ‒ zawtórował mu Bolo.
‒ „Okonki, uklejki, ja wszystkie was rybeńki zajadać chcę!” ‒ za-
nucił na melodię „Brunetki, blondynki” Edward, zwany popularnie przez
przyjaciół Eda, demonstrujący przy każdej nadarzającej się okazji swoje
niewyżyte talenty tenora operetkowego.
‒ Hej, Gutek! Guciu! Guteczku! ‒ wrzeszczeli wszyscy trzej, wdra-
pując się na dość stromy w tym miejscu brzeg.
Dopiero po dobrej chwili zza jednego z dwu rozstawionych na polan-
ce namiotów ukazała się rozczochrana czupryna nad dość pyzatym obli-
czem z parą niebieściutkich, teraz pełnych pretensji i rozżalenia ocząt i
rozległ się urażony jęk.
‒ Czego się tak drzecie? Już mi się coś właśnie kojarzyło, już ją
prawie miałem...
‒
Ją? Miałeś? Kogo? ‒ pokrzykiwali trzej przybyli.
5
‒ Nie „kogo”, a „co”, kretyni. Odpowiedź! Odpowiedź na pytanie
„Co lubią tygrysy?”
‒ Jeść! ‒ krzyknął Bolo.
‒ Świeże rybki na kolację! ‒ podśpiewywał Eda.
‒ Ach, ty krzyżówkowy intelektualisto! ‒ skwitował sprawę Jerzy,
krzywiąc z niesmakiem swój nadto rozrosły organ powonienia. I demon-
stracyjnie odwracając się do Gutka plecami, zaczął pracowicie ściągać
drewno na obozowe ognisko.
Gutek, wciąż jeszcze coś tam mrucząc pod nosem, poszedł w jego
ślady. Pozostali zajęli się innymi obozowymi czynnościami. Przygoto-
wania do kolacji szły sprawnie i szybko. Ba, mieli wprawę! Ileż to już
lat? Cztery, nie, to już piąty z kolei sezon mija od chwili, gdy zniechęce-
ni do dotychczasowych form letniego wypoczynku ‒ różnych wczasów
FWP ‒ postanowili rozłożyć się obozem nad jeziorem w czysto męskim
zespole „follblutów”, jak sami siebie zwykli określać. Jeden z nich wy-
szukał to miejsce. Okazało się znakomite. Mała zatoczka o piaszczystym
dnie, ukryta wśród szuwarów, dość głęboko wrzynała się w tym miejscu
w ląd. Brzeg wysoki, suchy, z dość sporą śródleśną polanką, znakomicie
nadającą się do rozbicia kilku namiotów. A zaraz za polanką ‒ gęsty,
zbity las, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność, ale szczęśliwie
niespełna pół kilometra od polany przecięty był niezbyt uczęszczaną, ale
zupełnie przyzwoicie utrzymaną drogą. Było gdzie pływać, było gdzie
łowić ryby, bo jezioro poza ścianą szuwarów rozlewało się szeroko i w
dodatku łączyło z całym szeregiem jezior. W drugim sezonie Jerzy przy-
holował na to jezioro swoją żaglówkę, starą „Omegę”. Od tej pory zi-
mowała u znajomego rybaka i Jerzy na początku sezonu, wiosną, dopro-
wadzał ją zawsze do połysku. Czasem ‒ jak i w tym roku ‒ wypożyczali
sobie dodatkowo łajbę. Bo grono czterech przyjaciół-założycieli stale się
powiększało. Coraz więcej było amatorów spędzania urlopu w nieco
wprawdzie prymitywnych obozowych warunkach, ale za to bez tłumu
6
[ Pobierz całość w formacie PDF ]