Jak Tomaszek z Tomaszowa swego pieska uratował, bajkiznadpilicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jak Tomaszek z Tomaszowa swego pieska uratował
Napisał: Tomasz Kukuła
-
Tato, dlaczego musimy tam iść? Maksio tak bardzo boi się hałasu
– marudził dziesięcioletni
Tomaszek, głaszcząc swojego pieska. Tata jednak był nieugięty i sznurując buty, wyliczał kolejne
atrakcje obchodów Święta Lotnictwa Wojsk Lądowych.
-
Po pierwsze - zobaczysz prawdziwe lotnisko wojskowe, po drugie - pooglądamy te ogromne
helikoptery i samoloty. Po południu odbędzie się pokaz skoków spadochronowych. A w ogóle to
głupio byłoby się tam nie pokazać.
Tato Tomaszka przez wiele lat pracował jako pilot wojskowy na lotnisku w Nowym Glinniku
– tuż obok Tomaszowa Mazowieckiego. Samoloty stanowiły więc jego wielką pasję i nie było mowy
o tym, by zrezygnował z udziału w imprezie organizowanej przez jego młodszych kolegów. Tomaszek
jednak nie do końca podzielał zainteresowania ojca. Denerwowało go wręcz, kiedy rozwścieczone
maszyny przecinały niebo nad Tomaszowem Mazowieckim i straszyły jego kundelka, kota, kanarka
i żółwia.
- Ciebie to interesują tylko te zwierzęta. Co ty będziesz w życiu robił? Lepiej byś poczytał coś
o samolotach, o lataniu. Może pilotem byś kiedyś został, jak ja –
burczał czasem niezadowolony
rodzic. Jednak Tomaszek, wbrew jego oczekiwaniom, wcale nie zamierzał zostać w przyszłości
pilotem, a już na pewno nie żołnierzem. On najbardziej na świecie kochał zwierzęta. Ilekroć zobaczył
na drodze wygłodniałego dachowca, zostawiał mu swoje drugie śniadanie; gdy spotkał rannego
bociana – wiózł go do weterynarza; a kiedy widział, jak na łańcuchu męczy się pies, natychmiast starał
się go uwolnić. W podobnych okolicznościach do jego domu trafiła wspomniana już kolekcja
zwierzęcych przyjaciół, na którą z trudem uzyskał zgodę rodziców.
Najważniejszy był dla niego jednak Maksio – szczeniak, którego podczas rodzinnego pikniku nad
Pilicą chłopiec wyłowił z wody i od tamtej pory nie rozstawał się z nim ani na krok.
Tym razem także Maksio miał oglądać wystawę wojskową, bo z plecaka Tomka dumnie sterczał jego
otwarty pysk.
*
*
*
Dzień otwartych koszar – pod takim hasłem odbywała się cała impreza. Na pasie startowym
lotniska stało mnóstwo sprzętu latającego – od ogromnych helikopterów po spakowane w plecakach
spadochrony. Do każdej maszyny można było podejść, posłuchać opowieści pilotów i w ogóle poczuć
się trochę jak bohater filmu
Top Gun
. Atmosfera była niemal piknikowa. Wszędzie pełno ludzi, gdzieś
w oddali dudniła orkiestra, piloci opowiadali o przygodach, które przeżyli podczas zagranicznych
misji, a słuchający fotografowali się na tle potężnych śmigłowców. Tato był zachwycony. Chodził
1
szybkim krokiem od maszyny do maszyny, ściskał ręce umundurowanym pilotom i wręcz nie mógł się
doczekać najważniejszego elementu programu, jakim miał być prawdziwy pokaz lotniczy. A zanosiło
się na pokaz nie byle jaki, bo piloci olbrzymich śmigłowców mieli uratować rannych żołnierzy
zaatakowanych przez terrorystów.
Tłumy widzów tłoczyły się w wyznaczonym miejscu, a piloci grzali silniki swoich maszyn.
Z twarzy zgromadzonych można było wnioskować, że na świecie nie ma nic bardziej atrakcyjnego niż
to, czego za chwilę wszyscy mieli się stać świadkami. Zachowanie Maksia dowodziło jednak czegoś
zupełnie innego. Ryk motorów i huk powietrza targanego potężnymi łopatami śmigłowców,
wystraszyły go nie na żarty. Piesek miotał się w plecaku Tomaszka, aż wreszcie nie wytrzymał.
Zawył, zaszczekał, zaskamlał żałośnie i gdy do startu piekielnych maszyn pozostała może minuta –
wyskoczył niezgrabnie na ziemię... Nie pomyślcie jednak, że wyskoczył, by uciekać! Gdzieżby tam.
On, szczerząc zęby, popędził w kierunku jednego ze śmigłowców, sprawiając wrażenie gotowego do
walki na śmierć i życie. Rozzłoszczony wziął rozbieg i wpadł przez otwarte drzwi do środka szalejącej
maszyny.
W całym zamieszaniu Tomaszek nie zauważył nawet, że jego plecak jest pusty. Teraz jednak,
gdy przed oczami mignęły mu fruwające na wietrze długie uszy jego przyjaciela – wykrzyknął:
-
Maksiu, Niee!!!
Wziął głęboki oddech i niewiele myśląc, przeturlał się pod nogami gapiów. Wreszcie
przeskoczył nad taśmą, która oddzielała widzów od płyty lotniska i pobiegł co sił, kryjąc twarz przed
ostrym wiatrem. Śmigłowiec już właściwie nie dotykał ziemi, kiedy on wskakiwał na jego pokład.
Skulił się w kąciku kabiny pasażerskiej, przyciskając do siebie rozszczekanego Maksia. Ryk silnika
był jednak tak potężny, że nic poza nim nie dało się usłyszeć. Tym samym pilot nie zauważył
obecności pasażerów na gapę. Drzwi śmigłowca zatrzasnęły się i świszcząca maszyna uniosła się
w przestworza.
*
*
*
Lot trwał dobre kilka minut. Z góry wszystko wyglądało zupełnie inaczej: las, domy, lotnisko
i ludzie na nim zgromadzeni – wszystko było jakieś mniejsze. Tomaszek jedną ręką trzymał się
kurczowo fotela, a drugą przyciskał do siebie Maksia. Ale cóż to?! Nagle Śmigłowiec zaczął się
dziwnie zachowywać! Szarpnął swoimi gapowiczami w prawo i w lewo, rzucił w górę i w dół i jakby
zaczął opadać! Tomaszek nieśmiało wyjrzał przez okrągłe okno i zobaczył, że ludzie obserwujący całe
widowisko łapią się za głowy, a niemal z każdej nadciągają strażackie wozy, wzbijając w powietrze
tumany kurzu.
-
Nie ma co
- wystraszył się nie na żarty chłopiec. Tym bardziej, że jak mu się wydawało, maszyna
zaczęła tracić wysokość. Niewiele myśląc, wpakował Maksia do plecaka, podczołgał się do kabiny
pilota i… O rany. Pilot nie dawał znaku życia, a jego bezwładne ręce zwisały z fotela.
2
-
Co robić? Co robić
? - zastanawiał się Tomaszek. -
Jeśli szybko czegoś nie wymyślę to… aż strach
dokończyć zdanie. Tato
– wykrzyknął! –
Tato!!!
Zimny pot oblał mu czoło, a pięści zacisnęły się jak
do walki. Wreszcie przykucnął, zamknął oczy i przypomniał sobie słowa hymnu lotników, który tak
często słyszał z ust ojca:
„Najśmielszych orłów niebotyczny ślad
Niestraszny mrok i mgła
Niestraszny wiatr co dmie,
Jesteśmy od Ikara mędrsi o tysiąc lat”
Nagle ocknął się i szarpnął pilota za rękaw. Mężczyzna był nieprzytomny, ale na szczęście oddychał.
Tomaszek zdjął mu więc hełm ze słuchawkami, włożył go sobie na głowę i wykrzyknął:
-
Tu Tomaszek i jego piesek Maksio. Z pilotem coś się stało. Proszę mówić, co mam robić, żeby
wylądować!!!
W słuchawkach odezwały się uradowane głosy, wśród których chłopiec rozpoznał swojego tatę.
- Synu, słyszysz mnie…? Dobrze! A teraz rób to, co ci powiem!
Wnet hełm chłopaka wypełnił się
komendami i poleceniami. Było ich ze sto, a może i więcej. Tomaszek posłusznie wykonywał jedno
po drugim, aż wreszcie potężna maszyna powoli dotknęła kołami trawiastego podłoża…
*
*
*
Oklaskom i gratulacjom nie było końca. Gazety jeszcze długo rozpisywały się o tym, jak
dziesięcioletni chłopiec wylądował śmigłowcem. Najbardziej dumny był jednak tata Tomaszka.
-
Moja krew!
– krzyczał wkoło i nawet zapomniał przy tym wszystkim, że Tomaszek zachował się co
najmniej nieodpowiedzialnie, wskakując do startującego śmigłowca. Cała sprawa dla pilota również
skończyła się dobrze. Okazało się, że w chwilę po starcie ukąsiła go osa, a ten, jako że miał uczulenie
na jej żądło, zareagował jak zareagował. Jednak kilka szybkich zabiegów medycznych po
wylądowaniu sprawiło, że opuścił on pokład śmigłowca o własnych siłach.
-
Wiedziałem, że masz zadatki na pilota
– powiedział tato, wracając z synkiem do domu. -
Jestem
pewien, że kiedy dorośniesz, będziesz latał tak samo jak ja.
- Tato, ale ja wskoczyłem do tego samolotu nie dla tego, że chciałem nim sterować, tylko dlatego że
bałem się o mojego pieska… i… pilotem raczej nie będę
– powiedział nieśmiało synalek. -
Ja pewnie
zostanę weterynarzem. Ale nie martw się - nie takim zwyczajnym. Ja zostanę najlepszym weterynarzem
na świecie.
Tato uśmiechnął się i uściskał Tomaszka najmocniej, jak tylko potrafił, po czym razem wrócili do
domu.
Jak sądzicie, drodzy słuchacze i czytelnicy, czego uczy nas historia, którą przed chwilą
usłyszeliście? Moim zdaniem warto wyciągnąć z niej wniosek, że należy robić to, co się naprawdę
lubi. Bez względu na to, jakie plany mają co do nas inni.
3
Drugi morał, wynikający z przytoczonej tu opowieści, mówi o tym, jak ważna jest umiejętność
zachowania tak zwanej „zimnej krwi” w trudnych sytuacjach. Gdyby Tomaszek, który znalazł się na
pokładzie spadającego śmigłowca, nie wziął sprawy w swoje ręce, wszystko mogłoby się skończyć
fatalnie.
Zatem mądrzejsi o doświadczenia Tomka zabierajmy się za realizację swoich marzeń,
zamierzeń i planów – tych bliższych i tych odleglejszych. Przezwyciężajmy przeszkody a w trudnych
sytuacjach zachowujmy zimną krew – podobnie jak nasz mały bohater. Kto wie, może i o nas ktoś
kiedyś napisze bajkę…
Europejski Fundusz Rolny na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich:
Europa inwestująca w obszary wiejskie
Opowiadanie promocyjne współfinansowane ze środków Unii Europejskiej w ramach osi 4 – LEADER
Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013
Instytucja Zarządzająca Programem Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013 – Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]